Sobotniej demonstracji Komitetu Obrony Demokracji – którego nazwa jest adekwatna do stopnia egzaltacji w naszym życiu publicznym – towarzyszyła zabawna zagwozdka intelektualna. Kiedy jest się bardziej opozycyjnym? Gdy demonstruje się przeciwko PiS-owi „z całym Narodem”, co nadaje opozycyjności walor powszechności – czy też gdy demonstruje się pod własnymi sztandarami, co nadaje opozycyjności dystynkcję?
I tak Nowoczesna bez wahania zdecydowała się demonstrować razem z KOD-em, co zostało z uznaniem odnotowane przez portal Gazeta.pl. Platforma Obywatelska zachęcała z kolei do udziału w demonstracji pod własnym szyldem, w partyjnym filmiku pomniejszając logotypy współdemonstrujących. Podczas samej demonstracji, Ryszard Petru wystąpił w koszulce KOD-u, Grzegorz Schetyna postawił zaś na garnitur.
W istocie wszystkie te gierki są bez znaczenia. Nietrudno odnieść wrażenie, że liderzy Nowoczesnej i Platformy zachowują się nie jak politycy, ale jak aktorzy – jakby uwierzyli, że kształtowanie wizerunku jest ostateczną instancją demokratycznej polityki. Nie byłoby to takie straszne, gdyby przynajmniej wiedzieli, jak się do tego zabrać. Problem w tym, że profesjonalnego reżysera zdają się im zastępować wolontariusze, zaś jako aktorzy są tak słabi, że cały ten pic widać jak na dłoni.
Opozycję prowadzą do zguby dwie rzeczy: brak inicjatywy oraz brak autentyczności. Oparta na micie jedności idea KOD-u flirtuje z niebezpieczną iluzją, na gruncie której moralna racja może zastąpić politykę. To myślenie rodem z ustrojów autorytarnych, w których opozycja nie jest legalna i pozostaje jej jedynie demonstrować (inna rzecz, że Beata Szydło regularnie powtarza kuriozalną tezę, że w Polsce jest demokracja, ponieważ… „wolno demonstrować”).
W konsekwencji istnienie KOD-u daje opozycji znakomity powód, by nie uprawiać polityki. Oto politycy opozycji zgrzebnie odpowiadają na obawę ludu przez krwawym Jarosławem Kaczyńskim. Wystarczy podłączyć się pod tę relatywnie silną społeczną emocję i gotowe.
Otóż nie wystarczy. Celem opozycji powinno być przejęcie władzy w kolejnych wyborach. Aktualnie nie wygląda na to, by stawiała przed sobą taki cel. Zamiast budować wiarygodną i skuteczną propozycję polityczną, opozycja jedzie na paliwie, które wyczerpało się na długo przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi – straszeniu PiS-em.
Istnienie KOD-u daje opozycji znakomity powód, by nie uprawiać polityki. Jej zdaniem wystarczy podłączyć się pod relatywnie silną społeczną emocję – i gotowe. | Tomasz Sawczuk
Protesty przeciwko naginaniu przez partię rządzącą reguł państwa prawa są oczywiście potrzebne, a parlamentarna opozycja powinna być – w takiej czy innej formie – ich częścią. Ale PiS prowadzi w sondażach i nie ma żadnej istotnej konkurencji. Oczekiwanie, że cotygodniowe protesty wśród warszawskiej zieleni sprawią, iż 40 proc. Polaków nagle „obudzi się” i porzuci pomysł głosowania na partię Jarosława Kaczyńskiego, jest tak naiwne, że nie warto się nad nim dłużej zatrzymywać.
A oto być może najbardziej dramatyczne pytanie polityczne na najbliższe trzy lata w Polsce: co musiałoby się stać, aby opisana powyżej sytuacja uległa zmianie?
Czy Platforma stanie się nagle inną partią? Nie. Nawet jedyna aktualnie widoczna szansa na jej relatywne ożywienie – czyli przyjazd Donalda Tuska z Brukseli na białym koniu – oznaczałby powrót starego. Czy Ryszard Petru będzie w stanie zbudować propozycję polityczną na tyle wiarygodną i wszechstronną, że Nowoczesna zacznie wyglądać na realną alternatywę, zdolną do sprawowania władzy? To co najmniej wątpliwe. Co gorsza mieliśmy już próbki tego, jak mogłoby to wyglądać. Pierwsze istotne projekty, które Nowoczesna złożyła w sejmie – ograniczenie budżetowego finansowania partii, ograniczenie uprawnień związków zawodowych, sztywna dyscyplina finansów publicznych – to programowo (a według Sądu Najwyższego także legislacyjnie) katastrofa, cofająca nas w dyskusjach politycznych o co najmniej kilkanaście lat. Pomijam już, że broniący europejskości Polski lider Nowoczesnej nie wie nawet, jaką funkcję pełni w UE Donald Tusk.
W tej sytuacji odcinająca się od KOD-u Partia Razem, jedyne ugrupowanie poza skrajną prawicą, któremu nie można odmówić autentyczności, powinna bez przesadnego wysiłku już teraz zbierać w sondażach co najmniej 10 proc. Fakt, że wciąż tak nie jest, stanowi poważny argument przeciwko sposobowi przewodzenia tej partii, którego nie może uchylić żadne mazgajenie się na niedostateczne zainteresowanie medialne jej działaniami. Z oficjalnych wypowiedzi przedstawicieli partii można jednak wyczytać, że Razem nie planuje walki o władzę w najbliższych wyborach.
Póki co przyglądanie się stanowi opozycji powoduje jeszcze większą konsternację niż obserwacja polityki rządu.