Czterodniowa konwencja Partii Demokratycznej stawiała przed ugrupowaniem prezydenta Obamy i Hillary Clinton niełatwe zadanie. Celem było nie tylko pozyskanie zawiedzionych, lewicowych wyborców Berniego Sandersa, lecz także poszerzenie elektoratu o umiarkowanych Republikanów, przerażonych zmianami, jakim ulega ich partia po sukcesie Donalda Trumpa. Demokraci przygotowali się do swojego zadania bardzo dobrze – w programie konwencji nie zabrakło gwiazd filmowych i muzycznych, poruszających opowieści zwykłych ludzi ilustrujących najważniejsze punkty programu partii oraz, co najważniejsze, znakomitych przemówień, włącznie z przemówieniem Hillary Clinton.

Nie wiemy, czy to wystarczy, by przekonać niezdecydowanych Amerykanów, lecz z polskiej perspektywy na obecnym etapie kandydat jest tylko jeden – Hillary Clinton. I wbrew temu, co twierdzi Morawiecki, nie jest to wybór „między dżumą a cholerą”, a raczej między kompletnym pomieszaniem zmysłów, a całkiem zdrową relacją. Jaka ma być Ameryka pod rządami pierwszej w jej historii pani prezydent?

Hill_1
Fot. Łukasz Pawłowski

Feel the Bern?

Uspokojenie fanów Berniego Sandersa było jednym z głównych celów konwencji, zwłaszcza po pierwszym dniu, kiedy głośnie buczenie z ich strony przerywało kolejne wystąpienia na rzecz Hillary, w tym występy samego Sandersa. I choć z czasem protesty osłabły i przeniosły się do z konwencji do centrum miasta, kolejni mówcy podkreślali, jak wielkim sukcesem była kampania senatora z Vermont i jak ważne jest, by pamiętać o jego wyborcach. Sandersa chwaliła między innymi Michelle Obama i kandydat na wiceprezydenta, Tim Kaine, a sam Barack Obama mówił, że „musimy być tak uparci jak wyborcy Berniego”. Kulminacją zwrotu partii w lewo było jednak wystąpienie Hillary Clinton.

„Do wszystkich zwolenników Berniego tutaj i w całym kraju – usłyszałam was. A wasza sprawa jest naszą” – mówiła Clinton, a następnie zapowiedziała cały szereg reform skrojonych pod potrzeby tej części elektoratu: podwyższenie pensji minimalnej, uderzenie w „nieuczciwe” międzynarodowe porozumienia handlowe, bezpłatne studia i pomoc w spłacie długów już zaciągniętych na sfinansowanie edukacji oraz podniesienie podatków korporacjom. Clinton przyznała, że większość owoców amerykańskiego wzrostu gospodarczego płynie do najbogatszych i dlatego „Wall Street i korporacje zapłacą tyle, ile się od nich należy”. „Wiemy, gdzie są pieniądze i pójdziemy ich śladem” – mówiła. „A jeśli jakieś firmy korzystają z ulg podatkowych, a potem przenoszą produkcję za granicę, zmusimy je, by oddały pieniądze”.

Korzystając z okazji, Clinton wyprowadziła kolejny atak na Donalda Trumpa, który choć zapowiada, że przywróci Amerykanom dobrze płatne prace, wyroby firmowane swoim nazwiskiem produkuje m.in. w Chinach, Meksyku i Turcji. A jak ujawniła amerykańska prasa, także w swoich hotelach znacznie chętniej niż Amerykanów zatrudnia… tańszych pracowników z zagranicy.

Hill_2a
Fot. Łukasz Pawłowski

Joe średniak

Drugą grupą wyborców, którą wyraźnie chcą przyciągnąć do siebie Demokraci, są wyborcy niezależni, a także tradycyjni Republikanie, którzy po tegorocznej szarży Trumpa nie rozpoznają już swojej partii. Kandydat na wiceprezydenta, Tim Kaine, mówił o swoim 90-letnim teściu, który choć przez lata głosował na Republikanów, dziś coraz częściej wybiera Demokratów. Na scenie pojawili się również rozczarowani działacze Partii Republikańskiej, zaś w klipach krytykujących Trumpa raz po raz zamieszczano wypowiedzi republikańskich ekspertów oraz polityków tej partii, którzy w trakcie kampanii prawyborczej wielokrotnie krytykowali Trumpa.

Ukłonem w stronę wyborców centrowych było też wystąpienie Michaela Bloomberga – miliardera, magnata medialnego i byłego burmistrza Nowego Jorku z ramienia Partii Republikańskiej, który apelował o wybór osoby „poczytalnej”. Niestety, reakcji Berniego Sandersa na wystąpienie jednego z najbogatszych Amerykanów kamery obecne na sali nie pokazały.

Jeszcze innym sposobem na przyciągnięcie do Clinton typowego Johna Smitha było znakomite wystąpienie wiceprezydenta Joe Bidena. Biden, jak sam przyznał, ma w Waszyngtonie przezwisko „middle class Joe”, czyli „Joe z klasy średniej” albo „Joe średniak”. I faktycznie, wiceprezydent potrafi fantastycznie skrócić dystans do publiczności i trafić do niej bezpośrednim językiem faceta z sąsiedztwa. W środę wyszedł na scenę niczym gwiazda rocka, do muzyki z filmu o jednym z najbardziej znanych filadelfijczyków – Rocky’m Balboi. Miarą sukcesu Bidena było to, że potrafił zarówno wzruszyć publiczność (opowieścią o synu, który w zeszłym roku zmarł na raka), wyśmiać obietnice Trumpa („Dajcie spokój, to kupa bredni”) oraz rozpalić ducha patriotyzmu słowami o wielkości Ameryki („To jest Ameryka, nie ustępujemy nikomu i zawsze jesteśmy pierwsi. Pamiętajcie o tym!”).

Ronald Reagan byłby dumny

Ciekawym zabiegiem ze strony czołowych Demokratów były też liczne odwołania do jednego z najpopularniejszych prezydentów z ramienia Partii Republikańskiej, Ronalda Reagana. „Ronald Reagan nazywał Amerykę «lśniącym miastem na wzgórzu», Donald Trump mówi o niej jako o «rozdartym miejscu zbrodni»”, mówił Barack Obama. Hillary Clinton z kolei stwierdziła, że Trump przeniósł Republikanów daleko od „poranka w Ameryce” (słynne hasło w drugiej kampanii prezydenckiej Reagana) do „północy w Ameryce”.

Odwołania do Reagana to dowód na kolejny zwrot, którego chcą dokonać Demokraci, odbierając Republikanom tradycyjne wątki ich narracji – zagorzały patriotyzm oraz wizerunek partii zdecydowanej za wszelką cenę bronić bezpieczeństwa Amerykanów. Przypominając liczne, niekontrolowane wybuchy złości Trumpa, kolejni mówcy pytali, czy Amerykanie są gotowi powierzyć temu człowiekowi broń atomową oraz życie swoich żołnierzy. Niezwykle poruszające w tym kontekście były wystąpienia weteranów, a także rodziców amerykańskiego żołnierza, kapitana Humayuna Khana – muzułmanina, który zginął w Iraku.

Sama Clinton zapowiedziała z kolei twardą walkę z ISIS oraz utrzymanie wsparcia dla NATO i innych amerykańskich sojuszników. To bardzo ważna deklaracja, także z punktu widzenia Polski, która nie powinna umknąć uwadze członków naszego rządu – nawet jeśli nie specjalizują się w polityce zagranicznej, a chcą jedynie przyciągać amerykański kapitał.

Hill_3_a
Fot. Łukasz Pawłowski

Walka z bronią w ręku

Kolejnym, niezwykle istotnym wątkiem, który z pewnością zdefiniuje tę kampanię wyborczą, były wielokrotnie powtarzane zapowiedzi wprowadzenia lepszej kontroli dostępu do broni. Clinton z jednej strony nie ryzykuje wiele takimi deklaracjami, bo Narodowe Towarzystwo Strzeleckie (NRA) już dawno opowiedziało się za Donaldem Trumpem. Z drugiej jednak strony, także wielu Demokratów nie chce utrudnień w dostępie do broni. Dlatego Clinton wyraźnie podkreśliła, że nie chodzi o cofnięcie drugiej poprawki do konstytucji, gwarantującej prawo do broni, ale o ochronę Amerykanów przed pistoletami, które nie powinny trafić w niepowołane ręce.

Muszę przyznać, że występy ofiar strzelanin lub ich rodzin były chyba najbardziej poruszającymi momentami całej konwencji. Na scenie pojawiła się między innymi mama chłopaka zabitego ledwie kilka tygodni temu w Orlando. Przypomniała, że jej syn zginął z broni wystrzeliwującej 30 pocisków na minutę i pytała, czy naprawdę zwykły obywatel potrzebuje tego rodzaju karabinów. Pojawiła się też córka nauczycielki zastrzelonej w szkole podstawowej w Newtown w roku 2012 (w tamtej strzelaninie zginęło też dwadzieścioro dzieci w wieku 6 i 7 lat) oraz Gabrielle Giffords, kongresmanka z Arizony postrzelona na spotkaniu z wyborcami. Choć od czasu strzelaniny minęło 5 lat, Giffords wciąż porusza się z trudem. Z trudem też mówi. „20 stycznia chciałabym móc wypowiedzieć dwa słowa: «Pani Prezydent»” – zakończyła swoje krótkie wystąpienie, wywołując entuzjastyczną reakcję publiczności.

***

Czy to wszystko wystarczy, by pokonać Donalda Trumpa? W „normalnych czasach” wszystkie atuty leżałyby po stronie Clinton – doświadczenie, wsparcie wybitnych polityków i znanych osobistości, optymistyczna wizja (w historii wygrywali raczej kandydaci przedstawiający pozytywne programy, a nie straszący wyborców). Niestety, czasy nie są normalne, wielu Amerykanów jest wściekłych, a Hillary wciąż nie budzi entuzjazmu wyborców.

Za wcześnie, by powiedzieć, czy ta konwencja to zmieni. Bezpośrednie starcie na oglądalność wystąpień przegrała. Przemówienie Trumpa przyciągnęło przed telewizory 30 mln Amerykanów, o 2 więcej niż występ Hillary. Miejmy nadzieję, że w listopadowych wyborach proporcje odwrócą się na korzyść Demokratów. Mateusz Morawiecki także powinien trzymać kciuki…

 

* Powyższy tekst powstał w czasie wyjazdu studyjnego do Stanów Zjednoczonych współfinansowanego przez Fundację Towarzystwa Dziennikarskiego „Fundusz Mediów” .