I stało się: centrum stolicy stanęło. Pomimo deszczu, ronda i ulice Warszawy zablokowane zostały przez tysiące kobiet ubranych na czarno. W weekend przeciwnicy marszu z prawicy przepowiadali frekwencyjną porażkę. Obśmiewali też protest, twierdząc, że protestować dziś będą tylko „hipsterki” i osoby dobrze sytuowane. Teraz będą zmuszeni zmienić interpretację.
„Czarny protest” to bowiem ogromny sukces wizerunkowy i frekwencyjny organizatorek. Mnóstwo młodych dziewczyn i kobiet, które wędrowały ulicami Warszawy, nie protestowało nigdy przedtem. Radykalne rozwiązania zawarte w projekcie zaostrzenia ustawy aborcyjnej (który w parlamencie tyka niczym bomba) obudziły osoby zwykle obojętne na politykę partyjną. Niepotrzebne były wyrafinowane rozważania z zakresu bioetyki. Nikogo nie obchodziły programy opozycyjnych partii politycznych. Wystarczyło wyobrazić sobie sytuację, w której zgwałcona kobieta zmuszona zostaje do urodzenia dziecka. I że nie jest to wyborem jej (ewentualnie dokonanego wraz z jej mężem czy partnerem), lecz osób, które wnioski z teoretycznych rozważań – za pośrednictwem przyszłej ustawy – chcą przenieść do życia innych ludzi.
Wbrew potocznym wyobrażeniom wielu Polaków, demokracja nie polega na tym, że po przejęciu władzy natychmiast zmusimy wszystkich do myślenia w ten sam sposób, a komu się nie podoba, niech emigruje. Program partyjny można uważać za trafny, podzielać przekonania co do kierunku polityki, ale nawet po prawej stronie nie oznacza to bezmyślnej wiary w jedną „prawdę”. I na dodatek w wersjach wykuwanych przez polityków partyjnych.
To ważne, że przeciwko bezrefleksyjnej likwidacji kompromisu aborcyjnego z 1993 r. wypowiedziały się m.in. Marta Kaczyńska i Janina Jankowska. Wątpliwości mają bowiem także osoby wierzące. Bo czy radykalny projekt ustawy nie stanowi ograniczenia wolności wyboru także dla katolika? Niezależnie od tego, co dana osoba wybierze w zgodzie z własnym sumieniem?
PiS zapowiadał wyższe standardy w polityce. Dziś „dobrej zmianie” towarzyszy coraz więcej mijania się z prawdą. Zwykle adresowane jest ono do własnych wyborców – bo przecież przeciwników PiS-u i tak to nie interesuje. Przypomnijmy jawną nieprawdę z okresu wyborów w sprawie obsady Ministerstwa Obrony Narodowej przez Antoniego Macierewicza, a teraz puste deklaracje w sprawie inicjatyw obywatelskich. Zapowiadano, że obecny parlament – inaczej niż za czasów PO – żadnego projektu ustawy zgłoszonego przez obywateli nie odrzuci w pierwszym czytaniu. Projekt „Ratujmy Kobiety” nie został jednak przez legislatywę potraktowany na równi z projektem Ordo Iuris.
Dzisiejszy protest będzie zapewne wpychany przez zwolenników rządu w szablon „PiS kontra reszta świata”. Tymczasem marsz udowodnił, że od PiS-u mogą odpłynąć osoby, które do tej pory zachowywały wobec polityki rządu postawę przychylną lub obojętną. Po 3 października 2016 r. można sobie spokojnie wyobrazić, że panie wezmą 500+ i zagłosują na kogoś innego. Na kogoś, kto macierzyństwo, politykę rodzinną i życie kobiet o różnych przekonaniach potraktuje poważnie.