Julian Kania: Rok temu minister kultury Piotr Gliński żądał od Teatru Polskiego we Wrocławiu wstrzymania prób spektaklu „Śmierć i dziewczyna”, zawierającego sceny seksu. W środę wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki mówił, że „W Polsce nie ma zgody na cenzurę”, komentując zablokowanie przez Facebooka profili organizacji nacjonalistycznych, w tym Marszu Niepodległości. Pod rządami PiS-u wolność słowa przysługuje tylko swoim?
Zdzisław Krasnodębski: Skąd taka konkluzja? Patryk Jaki nie mówił o członkach PiS-u, a legalnych organizacjach narodowców i pokojowym marszu, który odbywał się już w zeszłych latach. Zablokowanie tych profili to daleko idąca ingerencja w życie polityczne kraju. Piotr Gliński natomiast twierdził, że spektakl o charakterze pornograficznym (a na taki go zapowiadano) nie powinien być wspierany z publicznych pieniędzy i pokazywany w teatrze państwowym. Nie widzę w wypowiedziach obu polityków niczego stronniczego.
Ale weźmy inny przykład – odwołany pokaz filmu „Smoleńsk” w Berlinie, który miał być pokazem prywatnym, w mieście uchodzącym za tolerancyjne, otwarte. Pod pretekstem bezpieczeństwa i kontrowersji zablokowano go. A jednocześnie w tym samym mieście bardzo często pokazywano rzeczy kontrowersyjne i fetowano kontrowersyjne osoby, także z Polski. Kiedyś przez krótki czas celebrytką w Berlinie była, teraz już zapomniana, Dorota Nieznalska, która po procesie o obrazę uczuć religijnych, który jej wytoczono w Polsce, uchodziła tam za prześladowaną. Zatem pewien rodzaj „kontrowersyjności”, a nawet skandaliczności nie przeszkadza, inny tak.
Zasada wolności słowa poddawana jest dość swobodnym interpretacjom, co wynika z tego, że jednej strony obowiązuje podstawowa dla świata zachodniego zasada swobody ekspresji, lecz z drugiej – zgadzamy się wszyscy, że potrzebuje ona pewnych ograniczeń. Problemem jest zakreślenie granic i sposób, w jaki dbamy o różnorodność wypowiedzi. W dzisiejszym świecie po stronie lewej dopuszcza się bardzo wiele, po stronie prawej bardzo mało.
Patryk Jaki mówił też: „Mogą na Facebooku być strony, które obrażają Kościół katolicki, […] natomiast nie może być polskich haseł patriotycznych?”. Czy Facebook powinien blokować na przykład „cenzopapy”, memy obrażające Jana Pawła II?
Środki globalnej komunikacji miały stworzyć demokratyczną utopię, a przyczyniają się do brutalizacji życia. W polityce pogłębiają się procesy zapoczątkowane jeszcze powstaniem telewizji. Facebook stał się platformą sporów, które nie toczą się już na argumenty, a na memy publikowane przez trolli.
Niektórzy uważają, że poszerzają swoją sferę wolności, obrzucając obelgami wierzących. Z drugiej strony tym samym ludziom, którzy przekraczają wszelkie normy przyzwoitości i dobrego smaku, przeszkadzają strony narodowców.
Liberalizm lewicowy daleko odszedł od praktykowania wolności i usiłuje narzucić swoje standardy. Tymczasem liberałowie powinni uważać, by granice ekspresji nie były ciasno zakreślone, bo wyrażają wtedy dominację jednego światopoglądu – ich własnego.
Jeśli nie chcemy dominacji jednego światopoglądu, to dlaczego wyróżniamy w prawie religię, ścigając obrazę uczuć religijnych z osobnego paragrafu? Dlaczego nie karzemy na tej samej zasadzie chociażby za obrazę liberalizmu?
Szczególny charakter religii w prawie wynika z respektu dla osoby ludzkiej i jej godności. Tożsamość religijna jest związana z tożsamością osobową i grupową. Symbole wiary są dla wspólnot religijnych rdzeniem tożsamości. Dlatego sprawy sacrum są niezwykle drażliwe.
Nie wiem, czym jest sacrum dla liberała. Odróżniamy jednak nurt ideowy czy polityczny od religii z głębokim poczuciem świętości, którego naruszenie powoduje traumatyczne przeżycia.
Pan profesor powiedział, że „liberalizm lewicowy” narzuca swoje standardy. Rozumiem, że miał pan na myśli tzw. poprawność polityczną. Czy pana zdaniem stała się ona liberalną cenzurą?
Wszystko zależy od tego, kto i jak dominuje w życiu społecznym. Obecnie w Europie i USA kręgi opiniotwórcze są liberalno-lewicowe, takie też nakładają ograniczenia na dyskurs publiczny i standardy wrażliwości. Przez konserwatystów jest to postrzegane jako rodzaj cenzury.
W Polsce przejęliśmy z „Zachodu” tę lewicowo-liberalną poprawność, ale wybiórczo, np. choć obecnie w Polsce zwalcza się „seksizm”, to „ageizm” nie jest potępiany. Parę lat temu można było w czasie kampanii wyborczej rzucić hasło „zabierz babci dowód”, nawołując do pozbawiania czynnego prawa wyborczego ludzi starszych. W innym kraju autorzy takiego hasła skompromitowaliby się – w Polsce nadal uchodzili za światłych liberałów. Przez ostatnie lata mieliśmy do czynienia z coraz silniejszym ograniczaniem różnorodności opinii w sferze publicznej. Zaczęło się to zmieniać na korzyść w ciągu ostatniego roku. Ale znamienne, że rozmawiamy o wolności słowa teraz, nie kilka lata temu.
Dlaczego?
Bo wówczas wolność słowa była o wiele bardziej zagrożona niż teraz. W Polsce w ciągu ostatnich ośmiu lat bezwzględnie eliminowano z przestrzeni publicznej osoby o poglądach prawicowych, konserwatywnych czy narodowych. Ale państwo nie postrzegali tego jako problemu. I warto byłoby się zastanowić, dlaczego.
Czy normy dyskursu publicznego wyznaczają jedynie o dominujące poglądy? W poprawności politycznej nie chodzi o to, by nie dopuszczać do głosu konserwatystów, a dać wszystkim możliwość wypowiedzi bez narażenia na mowę nienawiści. Czy to jest niezgodne z poglądami konserwatystów?
Nie jest niezgodne – wręcz przeciwnie. Tylko pan zarysował model idealny dyskursu publicznego, który nijak się odnosi do rzeczywistości. W świecie realnym normy dyskursu wyznaczają dominujące poglądy, w tym także definicje „mowy nienawiści”. Media „głównego nurtu” były pełne „mowy nienawiści”, tylko państwa to nie raziło. W Polsce przykładowo można obrzucać wyzwiskami Jarosława Kaczyńskiego, w pewnych kręgach jest to nawet w dobrym tonie, ale krzyczy się o „mowie nienawiści”, kiedy to samo spotyka np. Lecha Wałęsę.
W realnym świecie – i to nie tylko w Polsce, choć u nas jest szczególnie źle – dyskutanci nie wymieniają argumentów, lecz zwalczają się słownie, wyzywają, piętnują, przylepiają łatki, wyśmiewają. Niestety słowo nie służy tylko do „komunikacji wolnej od panowania”, sytuacji idealnej rozmowy, jak chciał Jürgen Habermas. Co więcej, nie jest ona nawet regulatywną zasadą dyskusji, która w gruncie rzeczy od dawna stała się brutalną walką na słowa.
Gdzie więc kończy się polityczna poprawność, a zaczynają jej aberracje? Co jakiś czas słyszymy wieści z jakiegoś amerykańskiego kampusu uniwersyteckiego, gdzie studenci nie chcieli dyskutować o aborcji lub przestępstwach na tle seksualnym, bo te tematy wywołują w nich niepokój. Z drugiej strony wiele osób zgadza się, że pewne poglądy, np. wzywające do nienawiści wobec innych ludzi, nie powinny mieć wstępu na uniwersytet.
Trudno rozumnie określić granicę dopuszczalności. Przypuszczam, że będą pojawiały się coraz większe restrykcje – gdyż wszystko może być zinterpretowane jako wyraz „nienawiści do innych ludzi”. Dlatego spodziewam się uwiądu wolności słowa i debaty publicznej, co doprowadzi do kryzysu parlamentaryzmu i upadku filozofii. W „kontrsferze” publicznej, czyli na ulicach czy podczas protestów, będą temu towarzyszyły głośne rewolty ludzi, którzy nie czują się reprezentowani w sferze oficjalnej i jej języku. W tym sensie poprawność polityczna sprzyja także radykalizmowi. Pojawia się pokusa, by rozbić jednym krzykiem albo aktem przemocy świat, który wydaje się nieautentyczny i załgany. To chora, radykalna odpowiedź na prawdziwą chorobę życia publicznego i demokracji.
Już teraz obserwujemy starcie takich dwóch sfer publicznych w USA, Niemczech czy we Francji. W systemie politycznym mamy tylko partie centrowo-liberalne, centrowo-lewicowe i centrowo-konserwatywne. Tymczasem rosną marginesy niemieszczące się w takim centrum, jak francuski Front Narodowy, niemieckie AFD czy austriacka FPÖ.
Testem poprawności politycznej był kryzys uchodźczy – i to, co można było w tej kwestii powiedzieć, a także kto i kiedy mógł coś powiedzieć. W Niemczech rozbieżność między decyzjami establishmentu a sentymentami ludności była tak wielka, że media publiczne na kilka miesięcy musiały wypełnić się propagandą. Proces wypierania określonych poglądów i postaw ze sfery publicznej w tym przypadku był drastyczny.
Uciszano wszystkich wyrażających wątpliwości, czy tylko formułujących je na podstawie rasizmu i ksenofobii? To istotna różnica.
To kwestia definicji – co jest poglądem rasistowskim? Są sprawy oczywiste, jak traktowanie z pogardą ludzi o innym kolorze skóry itp. Ale dla niektórych rasistowskie jest też przekonywanie, że musimy ograniczyć liczbę przyjmowanych uchodźców czy że dystans kulturowy pomiędzy nami jest bardzo duży. Granice wypowiedzi zostały w tej sprawie bardzo wąsko zakreślone, dyskusja uniemożliwiona. W tym samym czasie obscena pióra niemieckiego satyryka, wulgarnie drwiąca z prezydenta Turcji, choć wywołała skandal dyplomatyczny, uznawana była za akt wolnej twórczości. Z jednej strony wolno więc bardzo wiele, z drugiej – prawie nic. Nic więc dziwnego, że coraz bardziej wzbierają emocje i bunt przeciwko temu, co uważa się za przemoc symboliczną służącą daleko idącej przebudowie społeczeństwa.
*Ikona wpisu: fot. Marco Bernardini. Źródło: flickr.com, cc by nc-sa 2-0