Szanowni Państwo!

25 marca 1957 r. Konrad Adenauer i kilku innych europejskich przywódców w sali Horacjuszy i Kuriacjuszy w Palazzo dei Conservatori na rzymskim Kapitolu podpisało dwie międzynarodowe umowy. Dały one początek organizacji, którą dzisiaj nazywamy Unią Europejską. Kiedy 10 lat temu obchodzono półwiecze tego wydarzenia, wydawało się, że wszystko idzie ku dobremu. Ledwie trzy lata wcześniej do wspólnoty dołączyły kraje dawnego bloku wschodniego z Polską na czele, negocjowano Traktat Lizboński, jako pierwsza z krajów „nowej Unii” do strefy euro dołączyła Słowenia. Dziś, dosłownie tuż przed 60. rocznicą podpisania Traktatów Rzymskich, Wspólnota znajduje się w zupełnie innej sytuacji. Po dawnym optymizmie nie ma śladu.

Cztery dni po 25 marca 2017 r. premier Wielkiej Brytanii Theresa May uruchomi art. 50 Traktatu Lizbońskiego – co oznacza, że oficjalnie rozpocznie się Brexit. I choć referendum w jego sprawie odbyło się niecały rok temu, sam Brexit jest już tematem przebrzmiałym. Dwa inne „exity” stały się elementem debaty publicznej, mimo że jak dotąd istnieją tylko w rojeniach populistów i publicystycznych rozważaniach. Po pierwsze – francuski. Prawdopodobna zwyciężczyni pierwszej tury wyborów prezydenckich, Marine Le Pen, wprost zapowiada, że jeśli wygra także turę drugą, zorganizuje referendum dotyczące wyjścia Francji z Unii. Drugim jest, oczywiście, Polexit.

Chociaż dziś mniej prawdopodobny niż francuski, hasło Polexitu może służyć za symboliczny parasol, zbierający większą część aktywności polskiej i okołopolskiej w Unii od czasu zwycięstwa PiS-u. Wymieńmy choćby wystawienie Jacka Saryusza-Wolskiego na kontrkandydata Donalda Tuska w wyborach na szefa Rady Europejskiej i dotkliwą związaną tym klęskę; uruchomienie wobec Polski procedury przestrzegania praworządności; jednoznaczną deklarację większości kandydatów na szefa Parlamentu Europejskiego o konieczności nałożenia sankcji na Polskę, czy wreszcie – niedawne spotkanie czterech przywódców największych gospodarek Unii w Wersalu, podczas którego opowiedziano się za powstaniem „Europy dwóch prędkości”.

Opozycja przestrzega, że nawet jeśli do formalnego wyjścia Polski z Unii nie dojdzie, już wkrótce staniemy się członkiem drugiej kategorii. Przedstawiciele partii rządzącej zapewniają, że to jedynie pusta retoryka, powtarzana przez zachodnich polityków na wewnętrzny użytek.

„Rozziew między retoryką PiS-u – nierzadko zawierającą trafne diagnozy bolączek społecznych – a chaotyczną i destrukcyjną praktyką jego działania jest jedną z niezbywalnych cech obecnie rządzącej Polską formacji. Ten sam mechanizm, z jakim mieliśmy do czynienia w przypadku prób podporządkowania Trybunału Konstytucyjnego, mediów publicznych czy służby cywilnej, dostrzegamy w sprawach europejskich”, pisze w swojej analizie Karolina Wigura. Jak przekonuje, opozycji w Polsce jest jednak wciąż daleko do stawienia czoła temu stanowi rzeczy.

Nastroje stara się tonować Marek Magierowski. W rozmowie z Łukaszem Pawłowskim rzecznik prezydenta Andrzeja Dudy przekonuje, że hasło „Europy dwóch prędkości” to wyłącznie zasłona dymna. „Dyskusje o «Europie wielu prędkości» kończą się zazwyczaj w momencie, gdy tą czy inną stolicą wstrząsa krwawy zamach terrorystyczny, gdy u wybrzeży Lampedusy wywróci się łódź z uchodźcami albo gdy jakiś znany ekonomista zapowie po raz kolejny, że już za chwilę cały włoski sektor bankowy się zawali”. Magierowski uważa Europę dwóch prędkości za temat zastępczy „świecidełko, którym macha się przed oczyma wyborców”.

W tej sprawie inne zdanie ma Krzysztof Pomian. „Unia wielu prędkości istnieje już od dawna i tylko z czystej hipokryzji udawano, że jej nie ma” – mówi w rozmowie z Adamem Puchejdą. „Ona się pojawiła w momencie, gdy niektóre państwa zdecydowały, że nie będą przyjmować euro. Były kraje, które do tego dążyły, choć początkowo do strefy nie należały – kraje bałtyckie i Słowenia są tutaj dobrym przykładem. Były też takie, które po prostu nie chciały przyjąć euro. I to przypadek Polski”. Czy odmowa dołączenia do wspólnej waluty releguje Polskę do pozycji członka drugiej kategorii?

Wiele zależy od tego, jak Unia poradzi sobie z wieloma kryzysami, przed którymi dziś staje. Dwa najważniejsze z nich dotyczą nie gospodarki, ale zagrożeń zewnętrznych – ze strony Rosji i niekontrolowanej migracji z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, przekonuje James Kirchik, dziennikarz, były korespondent amerykańskich mediów w Europie. Aby skutecznie stawić im czoła, Unia „musi ściślej współpracować w zakresie bezpieczeństwa, ochrony granic i dyplomacji”. Na tej drodze Stary Kontynent czeka jednak wiele przeszkód – przede wszystkim kryzys w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi oraz kryzys wiary w wartości, które leżały u podstaw europejskiej wspólnoty. Bez ich odnowienia grozi nam powrót do rywalizacji państw narodowych, a co za tym idzie – do dalszej eskalacji konfliktu.

UE w najbliższym czasie będzie musiała się zmienić. „Utrzymanie status quo jest niemożliwe i Unia prędzej się rozpadnie niż będzie trwała w obecnym kształcie”, twierdzi politolog Anna Materska-Sosnowska w rozmowie z Jakubem Bodzionym, którą opublikujemy wkrótce w dziale Komentarz Nadzwyczajny.

W tych warunkach naczelnym zadaniem polskiej polityki zagranicznej powinno być zahamowanie wszelkich tendencji zmierzających do osłabiania Wspólnoty, a tym bardziej jej rozbicia na kluby państw o różnej prędkości integracji i różnym stopniu wtajemniczenia. Małostkowe awantury na forum Brukseli z pewnością w tym zadaniu nie pomagają. A w obecnych, niestabilnych czasach nawet symboliczne wypchnięcie na obrzeża Europy jest dla Polski poważnym zagrożeniem.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja „Kultury Liberalnej”


 

Stopka redakcyjna:

Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.

Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Karolina Wigura, Adam Puchejda, Jakub Bodziony, Wojciech Engelking, Joanna Derlikiewicz, Jan Chodorowski, Jagoda Grondecka, Natalia Woszczyk, Filip Rudnik.

Korekta: Marta Bogucka, Dominika Kostecka, Kira Leśkow, Ewa Nosarzewska, Anna Olmińska.

Ilustracje: Zofia Rogula