W dobie powszechnych obcych zapożyczeń – wśród których niepodzielnie króluje angielski – słowotwórcze konstrukcje, nazywające zjawiska kulinarne po polsku, stanowią godny uwag wyjątek.
Rizotto, risotto czy ryżotto?
Risotto to włoska potrawa z ryżu. Stosujemy do niej ryż o okrągłych ziarnach, arborio lub carnaroli. Do tego wlewamy dużo wywaru, poza tym niezbędne jest wino – do potrawy i popicia. Potrzebne będą także serce oraz siła, którą należy wykorzystać podczas mieszania potrawy. Tak jak większość potraw włoskiej kuchni, risotta również są zazwyczaj proste – nie miesza się w nich zbyt dużej liczby składników. Warto jednak postawić na ich jakość i nietuzinkowość.
Risotto w polskiej kuchni pojawia się już u Monatowej, w jej przedwojennym almanachu na temat kuchni i życia – „Uniwersalnej Książce Kucharskiej”. Polska kucharka proponuje m.in. „risi e bisi” – potrawę z południa Europy (styk obecnych terenów Włoch i Bałkanów). Potrawa ta to po prostu risotto z zielonym groszkiem. Pisząc o daniu, autorka przywołała oryginalną nazwę, która przywędrowała do Polski razem z przepisem.
Inny ciekawy wariant pisowni „risotta” proponuje Stanisław Berger, redaktor „Kuchni Polskiej” z roku 1957. Tutaj możemy się natknąć na przepisy na „rizotto”. Prostota tradycyjnych włoskich przepisów pozwoliła temu daniu świetnie odnaleźć się w rzeczywistości PRL. Sposoby przyrządzenia rizotta z grzybami czy warzywami korzeniowymi stanowiły strzał w dziesiątkę ze względu na dostępność tych produktów.
Po „rizotto” zaczęliśmy stosować pisownię oryginalną – tj. „risotto” – a także spolszczoną, „ryżotto”. Większą popularność zdobyła wersja oryginalna. Jej proste brzmienie oraz sposób zapisu nie sprawiały specjalnych trudności – język polski przyjął zatem obcy termin, który naturalnie sam w niego „wrósł”.
Co teraz dzieje z językiem kulinariów? Zaczyna odzwierciedlać współczesne tendencje społeczno-kulturalne. Wraz z upowszechnieniem wiedzy o potrzebie zdrowego i zbilansowanego odżywiania – a także w obliczu coraz częściej przyjmowanej diety wegetariańskiej – zaczęliśmy zwracać się w kierunku tradycyjnych kasz, przygotowywanych od dziesiątek lat przez nasze mamy, babcie i prababcie.
To bogactwo składników odżywczych w kaszach – niezależnie od rodzaju – zmusiło do położenia nacisku na ich obecność w diecie, w której brakowało zwierzęcego białka (kiedyś z przymusu, później z wyboru). Kasze, które w dzieciństwie kojarzyliśmy jako niekoniecznie ulubiony dodatek, zaczęto przyrządzać na rozmaite sposoby. Dzięki otwartym granicom, ciekawym ziołom i przyprawom powstawały pierwsze „kaszotta”.
Wkrótce kaszom gryczanej oraz pęczakowi, wykorzystywanym na polskich stołach powszechnie, kroku zaczęła dotrzymywać także kasza jaglana. Do tego dochodziło coraz to więcej bardziej egzotycznych ziaren. Wystarczy wymienić kaszę bulgur lub quinoa, czyli komosę ryżową.
Właśnie ta mnogość kasz i ziaren, z których „wyczarowujemy” pożywne – a przy tym oryginalne i zadowalające wymagające podniebienia – dania, sprawiła, że mówienie o nowych przepisach i kulinarnych upodobaniach zaczęło wymagać nowego nazewnictwa. Tym sposobem na kulinarnych blogach, w książkach kucharskich oraz w kartach knajp i restauracji znalazły się „jaglotto” czy „gryczotto”. Z „quinotto” nie miałam jeszcze okazji się spotkać – zakładam jednak, że to kwestia czasu. Niestety, od bulguru trudno stworzyć coś, co brzmiałoby po polsku ładnie. Nie należy jednak wykluczać, że słowotwórczą spuściznę ryżotta da się wykorzystać i w tym wypadku.
Zielony ośrodek mowy
Co ciekawe, kopalnią kulinarnego słowotwórstwa są trendy wege: zarówno wegetariańskie, jak i wegańskie. Wraz z ich rosnącą popularnością, pojawianiem się nowych produktów na regałach oraz stołach, zaistniała naturalna potrzeba nazywania rzeczywistości. Najpierw daliśmy się wpędzić w mięsne nazwy niemięsnych potraw. Każdy placek (z soi, fasoli) nazywany był „kotletem”, a zapiekanki z mielonych warzyw to często „pasztety”. Mam wrażenie, że te nazwy wymyślali mięsożercy. Najwyraźniej żal im było bowiem tych, którzy „jedzą roślinnie” – bardzo zresztą niesłusznie.
Tofu wytrych
Ciekawymi przepisami roślinnej i wegetariańskiej kuchni są też te zawierające już powszechne w Polsce tofu. Ser sojowy okazał się być produktem wytrychem, z którego można przyrządzić i śniadanie, i obiad, i deser. Dzięki temu tofu zaczęło również robić słowotwórczą karierę. Z potrzeby nazwania ciasta z tofu powstał „tofurnik”. Tam zaś, gdzie tofu służy za podstawę smakowitego śniadania na ciepło, zrodziła się „tofucznica”.
Oczywiście, można mieć ambiwalentny stosunek do brzmienia czy pisowni tej kulturalnej nowomowy. Patrząc jednak na te zjawiska całościowo, należy się cieszyć, że przynajmniej część potraw i produktów udaje się nazwać po polsku. Im więcej emocji budzą te językowe procesy, tym lepiej dla języka. Widać przez to, że mowa wciąż „żyje”.
Wymienione nowe wyrazy stawiają na razie pierwsze kroki w naszej przestrzeni językowej. Czy się utrzymają? – przekonamy się za kilka lat. Tymczasem jedzmy, na zdrowie! „Jaglotto” na lancz.