Szanowni Państwo!
Trudno o obrazek, który powiedziałby więcej o kondycji rodzimej polityki i o nas samych. Przyjazd Donalda Tuska do Warszawy wywołał falę skrajnych emocji – na byłego premiera czekały na Dworcu Centralnym gęste tłumy zwolenników i przeciwników. Media na żywo relacjonowały jego podróż z Sopotu. Na wąskim peronie zmuszone były zmieścić się – co urasta do rangi symbolu – „dwie Polski”, dwa mocno skonfliktowane obozy polskiej polityki. Jedna strona odśpiewywała szefowi Rady Europejskiej gromkie „sto lat”, druga – wysoko unosiła transparent z sylwetką byłego premiera w pasiaku za kratami. Skandowane „Tusku, musisz!” mieszało się ze „zdrajcą” i „hańbą”. Przybyła również grupa byłych współpracowników Tuska z Ewą Kopacz na czele.
Co godne przypomnienia, nie tak dawno powrót innego polskiego polityka, nota bene także z Brukseli, także wywoływał emocje. Ale chociaż to Beatę Szydło witało na lotnisku z kwiatami kierownictwo PiS-u, bohaterem tej historii również był… Donald Tusk, właśnie wybrany na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, oraz Jarosław Kaczyński. Prezes Prawa i Sprawiedliwości próbował kreować nastrój triumfu – co w zestawieniu z realnym blamażem rządu wywołało falę prześmiewczych komentarzy. Na śmieszność narazili się jednak również ci, u których przyjazd Tuska wywołał potok analogii wybiegających daleko w przeszłość. Wskazywano podobieństwa z przyjazdami Paderewskiego do Poznania lub Piłsudskiego do Warszawy.
Można odnieść wrażenie, że z której strony nie spojrzeć, w centrum polskiej polityki znajduje się były lider PO, a tuż za nim aktualny lider PiS-u. Nic innego wydaje się nie mieć znaczenia. Nowe partie polityczne, różnice programowe, wizje przyszłości. Zawsze wracamy do punktu wyjścia – sporu dwóch panów, w którym wymiar osobisty i polityczny splecione są nierozerwalnie.
Co te emocje, wywoływane przez wciąż tych samych aktorów politycznych, mówią nam o polskiej polityce? Czy są to emocje rzeczywiste, czy jedynie medialne kreacje, umiejętnie nakręcane przez media i głównych aktorów? Jeśli prawdziwa jest ta pierwsza odpowiedź, oznaczałoby to, że w polskiej polityce przez ostatnich kilkanaście miesięcy niewiele się zmieniło. Na lokalnej scenie politycznej „zostali nawet nie drugoligowcy, ale trampkarze”, mówił Robert Krasowski w rozmowie przeprowadzonej zaraz po objęciu władzy przez PiS. „Donald Tusk wyrzucił z partii wszystkich samców alfa, a potem partię i państwo zostawił Ewie Kopacz, politykowi o niewielkim talencie. Szydło i Duda mają doświadczenie jeszcze mniejsze od niej, a może także mniejsze umiejętności. Nikt nie wywalczył sobie władzy, wszyscy ją dostali w prezencie od graczy silniejszych do siebie. […] Poziom gry jest tak niski, że można dołączyć nawet prosto z ulicy. Muzyk, ekonomista, gaduła wiecowy. Wchodzą tu ludzie, którzy w polityce są od kilku dni”.
Kolejne miesiące zdają się potwierdzać tę diagnozę. Ostatnio Platforma wyraźnie wychodzi z założenia, że w Polsce wybory przede wszystkim się przegrywa, nie wygrywa. Wystarczy więc poczekać, aż PiS zacznie kruszeć pod ciężarem własnych błędów, obietnic i wpadek, a wyborcy sami wrócą do największej partii opozycyjnej.
„Nie jest to partia, która zbuduje cokolwiek na ofercie programowej. Ona chce po raz kolejny stać się anty-PiS-em”, mówi politolog Rafał Matyja w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. „Strategia Grzegorza Schetyny polega na tym, żeby wyssać co się da z elektoratu Nowoczesnej i zostać główną alternatywą wobec Prawa i Sprawiedliwości. Liczy, że w takich warunkach potencjalni wyborcy mniejszych partii zagłosują na PO, bo tylko ona gwarantuje sukces”.
Skutki tej strategii będą jednak dla polskiej polityki opłakane. „Po ewentualnej przegranej PiS-u w wyborach wahadło zdecydowanie wychyli się w drugą stronę. Dzisiejsze nowe kadry będą bezwzględnie odsuwane od władzy na wszystkich szczeblach. Z wyjątkiem socjalnych rozwiązań typu 500+ większość reform czy pseudoreform zostanie cofnięta bez względu na koszty. To będzie negatyw polityki PiS-u”, pisał niedawno redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”, Jarosław Kuisz. „Zgodnie z logiką odwetu na stanowiska powrócą ci sami, czy podobni, słabi merytorycznie ministrowie […]. Byle tylko ktoś reprezentował retorycznie linię anty-PiS, wszystko będzie wybaczone i zapomniane. Będzie to zaproszenie dla wszelkiej maści politycznych konformistów. Po raz kolejny odbywać się będzie «odzyskiwanie» Rzeczypospolitej”.
Gdzie w takim razie szukać nadziei na lepszą opozycję? „Z programów partii politycznych, które miałem okazję przeczytać, najlepszy jest program Nowoczesnej”, przekonuje Leszek Balcerowicz, który od początku kibicuje tej partii. Jednocześnie zachęca jednak ugrupowanie Ryszarda Petru do ścisłej współpracy z Platformą. „Z moich spotkań z ludźmi w całej Polsce wynika, że są ogromne oczekiwania mocniejszej współpracy opozycji. I uważam, że to jest słuszne oczekiwanie. PO i Nowoczesna nie muszą rezygnować z rywalizacji. Ale muszą pokazać, zgodnie z prawdą, że głównym zagrożeniem dla Polski jest PiS”.
To ciekawe słowa, zwłaszcza w kontekście ostatnich wypowiedzi Ryszarda Petru. Wynika z nich, że to właśnie położenie nacisku na walkę z partią Jarosława Kaczyńskiego jest powodem drastycznego spadku notowań Nowoczesnej. „Przez ostatnie miesiące mieliśmy głównie przekaz antypisowski, co było błędem”, mówił Petru „Newsweekowi”.
Na odróżnienie się od innych podmiotów stawiają za to konsekwentnie działacze partii Razem – konsekwentnie odmawiając udziału we wspólnych akcjach opozycji. Ale i w tym wypadku wyniki ich pracy na razie nie znajdują odbicia w sondażach. Dlaczego? „Nie powinniśmy zakładać, że obecny wynik Razem – na poziomie 3–4 proc. – wynika z tego, że reszta społeczeństwa nie przyjęła naszej oferty. My jesteśmy wciąż na tym etapie, kiedy musimy się z tą ofertą przebijać”, mówią Maciej Konieczny i Julia Zimmermann w rozmowie z Adamem Puchejdą i Jakubem Bodzionym.
To być może prawda, ale słaba rozpoznawalność Razem to nie jedyny problem. Wspomniany już Rafał Matyja twierdzi, że na partię Jarosława Kaczyńskiego głosują trzy zachodzące na siebie grupy wyborców – ci, dla których PiS jest partią najbliższą Kościołowi; przeciwnicy dawnych „elit”, których obecne czystki kadrowe cieszą, oraz właśnie wyborcy socjalni. Razem może odbić PiS-owi jedynie tę ostatnią grupę. Jak jednak zamierza przebić ofertę partii, która dokonała największych transferów socjalnych w historii III RP? I co jeszcze ważniejsze, jak to zrobić, nie zyskując wizerunku partii kompletnie nieodpowiedzialnej ekonomicznie?
Jeśli wysiłki Razem, Nowoczesnej i innych ugrupowań, które mogą się jeszcze pojawić przed wyborami, spełzną na niczym, nie będzie to – wbrew często powtarzanym sloganom – dowód „zabetonowania” polskiej sceny politycznej. Polska scena polityczna jest otwarta i podatna na wstrząsy, jak mało która w Europie. Błyskotliwe sukcesy Pawła Kukiza, Adriana Zandberga i Ryszarda Petru są tego najlepszym dowodem. Miarą politycznej wielkości nie jest jednak jednorazowy sukces, lecz zdolność do wzmocnienia się po wyborach.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”
Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Adam Puchejda, Jakub Bodziony, Jagoda Grondecka, Filip Rudnik.
Korekta: Marta Bogucka, Dominika Kostecka, Kira Leśków, Ewa Nosarzewska, Anna Olmińska.