„Jest ich wielu”, zaczynał się głośny artykuł Mariusza Janickiego i Wiesława Władyki. „Są wyznawcami symetrii, według której nie ma większej różnicy między PiS-em a innymi partiami” – wyjaśniali. Szkodzą demokracji. PiS ich uwielbia. Symetryści.

Termin ten zrobił w debacie publicznej pewną karierę i do dzisiaj przewija się w dyskusjach politycznych, mając dyskredytować część komentatorów jako pożytecznych idiotów PiS-u. Janicki i Władyka stawiali symetrystom trzy główne zarzuty. Po pierwsze, symetryści mają przyjmować równy dystans wobec PO i PiS-u, co jest nieuprawnione, ponieważ ich winy nie są takie same. Po drugie, krytykując dzisiejszą opozycję i relatywizując tym samym winy PiS-u, symetryści efektywnie pracują na rzecz partii rządzącej. Po trzecie, symetryści postrzegają rzeczywistość segmentami. Mogą pochwalić PiS za 500+, a jednocześnie zignorować zawłaszczenie przez tę partię Trybunału Konstytucyjnego. Nie widzą więc całości problemu, nie potrafią zbudować poprawnej hierarchii priorytetów.

Symetryści to stwory mityczne. Nikt ich nie widział, ponieważ nie istnieją, a tak sformułowany zarzut „symetryzmu” jest w istocie pozbawiony sensu. Osoby, którym przypina się tę łatkę, zgodziłyby się za to na trzy twierdzenia, których nie przyjmuje ani dzisiejsza opozycja, ani jej publicystyczni sprzymierzeńcy, a które powinni rozważyć we własnym interesie.

Ilustracja: Max Skorwider
Ilustracja: Max Skorwider

Po pierwsze: Obrona demokracji i bicie w PiS to dwie różne sprawy

Powiedzmy sobie jasno: niemal nikt wśród komentatorów politycznych nie utrzymuje równego dystansu wobec PiS-u i PO. W rzeczywistości tzw. symetryści twierdzą coś zupełnie innego. Krytykują oni „PiS-ocentryzm” – postawę, w związku z którą PiS zajmuje miejsce na środku sceny politycznej, a posunięcia pozostałych graczy stanowią jedynie refleks ruchów partii rządzącej. Perspektywę, zgodnie z którą PiS okazuje się tak ważny i tak potężny, że trwożliwe wyczekiwanie każdego kolejnego ruchu władzy, choćby Jarosław Kaczyński miał akurat ziewnąć, a Joachim Brudziński podrapać się za uchem, wyczerpuje całą polityczną wyobraźnię opozycji.

Odrzucenie PiS-ocentryzmu pozwala spojrzeć na życie społeczne w pełniejszy sposób. Rządy Prawa i Sprawiedliwości są z tej perspektywy przejawem kryzysu liberalnej demokracji, który wykracza poza doraźne działania władzy. Koncentrowanie się w całości na bieżącej walce z partią Kaczyńskiego uniemożliwia udzielenie na ów kryzys odpowiedzi. Tymczasem choćby nawet PiS przewrócił się o własne nogi i przegrał wybory, a nie zajdzie żadna inna zmiana – antyliberalizm wkrótce wróci. W tym sensie krytyka idei „powrotu do przeszłości”, a także krytyka reaktywnej natury dzisiejszej opozycji, mają głęboki sens. Nie będzie, tak jak było – i im szybciej ta myśl przebije się do naszej polityki, tym większe będą szanse na podjęcie skutecznych starań o wzmocnienie liberalnej demokracji. Pokonać PiS to za mało.

kuiszwigura

Co więcej, frontalny atak na partię Kaczyńskiego jest równie krótkowzroczny, jak jawne zawłaszczanie państwa przez obecną władzę. Wyborcy PiS-u nie znikną z dnia na dzień i nie ma sensu nimi pogardzać ani z nich szydzić. Jeżeli nasza liberalna demokracja ma się ustabilizować na dłuższą metę, a także jeśli ma się stawać lepsza, konieczne jest poszukiwanie porozumienia z osobami, które znajdują się po innej stronie barykady. Społeczeństwo otwarte to przecież takie, które pragnie wciągać jak największe grupy ludzi w tryby wspólnych przedsięwzięć, nie zaś takie, które buduje nieprzekraczalne polityczne mury. W innym wypadku wahadło wyborcze będzie z każdym kolejnym rządem uderzać w coraz większe obszary rzeczywistości społecznej, prowadząc do ich postępującej degeneracji. Dalsza radykalizacja sporu politycznego daje jedynie perspektywę długotrwałej destabilizacji porządku prawno-instytucjonalnego.

Symetryści to stwory mityczne. Nikt ich nie widział, ponieważ nie istnieją. | Tomasz Sawczuk

Po drugie: Nie każda krytyka PiS-u rzeczywiście uderza w PiS

Wbrew twierdzeniom Janickiego i Władyki, komentatorzy, którzy analizują zarówno wady opozycji, jak i PiS-u, nie są efektywnie sprzymierzeńcami partii rządzącej. W rozmowach z osobami bliskimi aktualnej władzy można raczej usłyszeć, że to właśnie osoby wymykające się prostemu zaszufladkowaniu są dla władzy niewygodne. Zawziętych krytyków łatwiej „ustawić” i zdyskredytować, ponieważ są dla drugiej strony zupełnie niewiarygodni.

Aby krytyka PiS-u mogła być skuteczna, powinna w najlepszym razie spełnić kilka podstawowych warunków. Przede wszystkim musi mieć pokrycie w faktach, a krytykowane działanie musi być rzeczywiście szkodliwe. Nie wszystko, co robi PiS, jest wrogie demokracji. Przykładowo, program Rodzina 500+ prowadzi do upodmiotowienia dużej grupy obywateli, realnie zwiększając zakres ich wolności.

Ponadto, krytyka musi być formułowana w języku, który nie potwierdza przeświadczeń przeciwnego obozu na temat jego liberalnych krytyków. Dla przykładu, pogardliwy stosunek do beneficjentów wspomnianego programu 500+ utwierdza tylko w przestrzeni publicznej wizerunek opozycji jako grupy „bezdusznych liberałów” i przedstawicieli „elit”. Z kolei używanie w dyskusjach drażliwych, a często niepozornych wyrażeń – takich jak „ten kraj”, zamiast „nasz kraj” – rodzi nieufność ze strony znacznej części wyborców. Lista takich problematycznych fraz czy intelektualnych klisz jest ogólnie dostępna i znana, trzeba tylko wykonać pewien wysiłek, aby się z nią zapoznać i odnosić się do niej z rozmysłem. Nie ma sensu wpadać w pułapki na własne życzenie.
Krytyka władzy wymaga nie tylko znajomości mitologii rywala, ale także znajomości własnej mitologii. Trzeba rozumieć, że – tak samo jak powoływanie się na „wolę ludu” – „bezstronne rządy prawa” to także pewna idealizacja, która w praktyce niekoniecznie odpowiada rzeczywistości. I trzeba być gotowym wyjaśnić, dlaczego mimo to liberalne wartości są warte poparcia. W innym przypadku krytycy PiS-u zbyt łatwo narażają się na zarzut naiwności i oderwania od realiów.

Co więcej, pewne formy krytyki PiS-u mogą wręcz efektywnie wspierać partię rządzącą. Weźmy oczywisty przykład oficera SB uczestniczącego w marszu KOD-u. Jeśli faktycznie chciałby „bronić demokracji” przed PiS-em, powinien raczej zostać w domu, niż dawać się fotografować rządowym mediom na opozycyjnym marszu. Przywódcy opozycji mogą się zaś jasno od takich osób odcinać. Krytyka władzy powinna być też sformułowana w taki sposób, aby uniknąć prostego zarzutu: „robiliście tak samo”.

Wreszcie, nawet pozornie trafna krytyka PiS-u nie zawsze musi wspierać partie centrowe. Weźmy silnie eksploatowany, choć o marginalnym znaczeniu politycznym przykład odwołanego festiwalu piosenki w Opolu. Na wydarzeniach tych zyskać mógł przede wszystkim Paweł Kukiz, który solidaryzując się z rezygnującymi z występu artystami ogłosił, że… jako piosenkarz był w taki sam sposób szykanowany za rządów PO.

Janicki i Władyka mogą więc uważać, że PiS nie jest normalną, liberalno-demokratyczną partią, ale trzeba zadać sobie pytanie: co w praktyce z tej diagnozy wynika? Około 40 proc. ankietowanych Polaków wciąż chce na PiS głosować. Ogłaszanie co dwa dni końca demokracji najwyraźniej nie działa.

Nie będzie tak, jak było – i im szybciej ta myśl przebije się do naszej polityki, tym większe będą szanse na podjęcie skutecznych starań o wzmocnienie liberalnej demokracji. Pokonać PiS to za mało. | Tomasz Sawczuk

Po trzecie: Powinniśmy bronić standardów i wartości, a nie partii

Stanowisko, które Janicki i Władyka określili mianem „symetryzmu”, nie polega także na fragmentarycznym oglądzie rzeczywistości. Wręcz przeciwnie, umożliwia ono nieporównanie bardziej złożoną analizę sytuacji politycznej. Z analizy owej płyną z kolei odmienne strategiczne wnioski.

Przede wszystkim, wbrew tezom głoszonym przez Janickiego, Władykę i wielu innych autorów, nie warto bronić partii opozycyjnych, lecz pewnych standardów i wartości. Koncentrowanie się na wspieraniu tej czy innej partii jest uzasadnione w dniu wyborów i na wiecach wyborczych, ale poza tym prowadzi do degeneracji życia publicznego. Normalna dyskusja polityczna staje się niemożliwa, ponieważ polityka prowadzona w modelu walki plemion jest z konieczności całkowicie bezmyślna. Ataki na symetryzm okazują się tak naprawdę atakami na samą praktykę myślenia.

Ale co więcej, sankcjonowanie podziału „PiS–anty-PiS” to w dzisiejszej sytuacji spełnianie marzeń władzy. Taka struktura konfliktu politycznego po prostu premiuje dziś partię rządzącą. Idee takie jak opozycja totalna albo opozycja zjednoczona są w chwili obecnej zwyczajnie niepraktyczne. „Anty-PiS” powinien wystartować do wyborów wspólnie nie z powodu wzniosłego celu „obrony demokracji”, a tylko w takiej sytuacji, gdy byłoby to konieczne z punktu widzenia jego skuteczności – czyli np. przy wymuszającej taki ruch zmianie ordynacji wyborczej. W aktualnej konfiguracji politycznej nie istnieje natomiast wykonalna i potencjalnie skuteczna strategia dla całej opozycji.

Krytyka mitycznych „symetrystów” jest więc nie tylko szkodliwa dla sfery publicznej. Jest także niepraktyczna z punktu widzenia celów samych „obrońców demokracji”. Ich postawa jest bowiem zwyczajnie nieskuteczna. Nie pomaga ani w pokonaniu PiS-u, ani w obronie demokracji. Nie pozwala ani przechylić szali na stronę liberalno-demokratycznej opozycji, ani uczynić Polski lepszym miejscem.

Paradoksalnie to najbardziej jednostronni anty-PiS-owcy i zajadli krytycy „symetrystów” są efektywnie największymi sprzymierzeńcami partii rządzącej. Tyle że, jak pisali w swoim tekście ze znawstwem Janicki i Władyka, „psychologia społeczna zna mechanizm zawziętej obrony pierwotnego wyboru nawet wbrew oczywistym sygnałom, że był on zły”.