Są to zwykle spory nie do rozstrzygnięcia – i właściwie nie toczymy ich, aby się nawzajem przekonać lub dojść do konsensusu. Czasem po prostu musimy sobie nawzajem przypomnieć, kto stoi po której stronie barykady. Te kontrowersje chyba najlepiej oddać w formie dialogu, a ich przegląd niech otworzy słodko-słony karmel.
M: Jeśli mamy publicznie się spierać, to zacznijmy od czegoś, co dzieli nas najbardziej. Ze wszystkich smaków świata jest jeden, którego szczerze nie znoszę, a za to który Ty pożerałbyś pasjami – solony karmel. Jak można lubić coś, co jest zarazem słodkie i słone?
A: Najpierw moglibyśmy się pospierać, co nas dzieli najbardziej – ja bym wybrał kolendrę, nie karmel, ale rozumiem, że jeszcze pewnie będzie okazja. A cóż jest dziwnego w łączeniu smaków? Sos słodko-kwaśny jest w porządku, a słodko-słony karmel na cenzurowanym?
M: Dla mnie ten solony karmel to jak odpowiedź na odwieczny dylemat tych, którzy chcą mieć ciastko i zjeść ciastko. Niby jesz sam cukier, ale posypujesz go odrobiną soli. Żeby mieć mniejsze wyrzuty sumienia?
A: Ja nie mam żadnych wyrzutów sumienia. Posypujesz karmel odrobiną soli, żeby wzbogacić słodycz, uszlachetnić trochę, złamać – żeby nie ciążyła na podniebieniu. Jak w przepisach na różne słodkie ciastka jest szczypta soli, to przecież nie po to, żeby szybciej opróżnić słoik z solą i dać zarobić kopalni w Kłodawie.
M: Ale tej soli w karmelu nie jest szczypta – jej jest zupełnie za dużo. Ta sól nie podkreśla słodyczy, tylko ją zupełnie „bierze pod but”. Sam karmel jest zupełnie w porządku – delikatny, kremowy, słodki i ujmujący. Żeby był dobry, trzeba się nieco natrudzić, podgrzać cukier do odpowiedniej temperatury, sprawdzić, czy konsystencja jest maślana. Sól jednak panoszy się w nim, jakby była od niego ważniejsza. Trochę jak przydługie reklamy w kinie przed dobrym filmem. Poza tym, ten solony karmel jest dosłownie wszędzie – w cukierkach, lodach, wafelkach, sernikach, kawach. Czy już na zawsze rozstaliśmy się z prawdziwym, słodkim, nieco przypalonym cukrem?
A: Słodki przypalony cukier bez soli znajdziesz choćby na crème brûlée albo na crema catalana, efekciarsko podpalony płomieniem palnika. Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie posypywał ich solą – tam się dzieje wystarczająco dużo bez soli. Wyobraź sobie taką karmelowo-mleczną landrynkę, taką, którą byś dostała od starszego pana „dziś sam jestem dziadkiem” z pamiętnej reklamy. Ja wiem, że Ty od niego byś jej nie wzięła, bo solona. Też nie jestem wielkim fanem takich cukierków, ale przecież one bez odrobiny soli nie miałyby w ogóle wyrazu: landrynki o smaku skondensowanego mleka z tubki, mdliłyby słodyczą i nudą. Sól i słodycz pokazują Ci nieoczywistość, nie zostawiają Cię z gotową odpowiedzią, zapraszają po więcej.
M: Nie wzięłabym, bo nie bierze się cukierków od obcych, a szczególnie takich, którzy częstują niedobrymi cukierkami. Gdyby podszedł ze słoiczkiem karmelowego sosu, w którym mogłabym zanurzyć kawałeczki jabłek, grube niesolone paluszki albo francuskie tosty z brioszki… to co innego! Albo gdyby chociaż były to takie ciągutki, jak krówki. Te mogłyby być nawet delikatnie solone.
A: Krówki-ciągutki?! Przecież liczą się tylko kruche!
* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Kate Ter Haar [CC BY 2.0]; Źródło: Flickr.com.