A.: Przyznam, że nie rozumiem twojej miłości do natki kolendry. Nauczyłem się ją tolerować w niektórych potrawach, ale i tak mnie przytłacza…
M.: A mnie nie przytłacza! Dodaje świeżości, drażni podniebienie. Wyobraź sobie smak pomidorów i limonki bez garści świeżej kolendry.
A.: Najchętniej wyobrażałbym sobie pomidory i limonkę osobno, wtedy nie trzeba zapraszać kolendry.
M.: Mnie zielona kolendra kojarzyła się z najlepszym burrito, jakie w życiu jadłam – w przydrożnej meksykańskiej knajpce w Chicago. Taka porządna garść świeżo urwanej z doniczki kolendry lądowała w każdej porcji. Była taka zielona i soczysta, tysiąc razy jędrniejsza niż takie wątłe ziółko z hydroponicznej uprawy. Kolendra kojarzy mi się też z zupą z ciecierzycy podawaną przez libańskich imigrantów w Barcelonie. Zielona kolendra jest kręgosłupem niektórych potraw, bez nich wiele z nich byłoby mączną masą bez wyrazu…
A.: A jedyne, co bym czuł podczas jedzenia, to ból chili na języku… Rzeczywiście, tu kolendra może trochę pomóc, swoim mydlanym aromatem odciąga na chwilę uwagę.
M.: Przesadzasz z tym mydlanym aromatem. To najczęstsza obelga wobec kolendry. Mógłbyś odwołać się do jakichś milszych skojarzeń.
A.: Znasz moje zdanie na temat kolendry: za natkę pokroić się nie dam, za to przepadam za ziarnem kolendry. Ziarnem, które właściwie to jest suszonym owocem. I trochę mi smutno, że kolendrowa zielenina robi większą karierę niż ziarno. Pamiętam na przykład doskonale smak litewskiego ciemnego chleba z taką prawie czarną skórką, posypanego zmiażdżoną kolendrą.
Kolendrowe ziarna tłuczone w moździerzu pachną przepięknie, niech się kminek i kumin schowają. Piwo z kolendrą dostaje miłej głębi, chmielowa goryczka wydaje się wtedy jakaś szlachetniejsza. Prawdziwa przyprawa do piernika potrzebuje kolendry, a teraz – jak popatrzeć na skład przypraw w torebce – to prawie nikt jej tam nie dodaje…
M.: Przyprawę do piernika można zrobić samodzielnie w młynku do kawy. I dodać kolendrę i wszystkie inne przyprawy w dobranych przez siebie proporcjach. Ja nie mam nic przeciwko ziarnom. Zresztą, choć to ta sama roślina, to nie ma tu co porównywać – przyprawę zabierzesz ze sobą wszędzie, przetrwa długo. A potrawy potrzebują czegoś zielonego, świeżego. Garść soczystych ziół do ciebie nie przemawia?
A.: Ja tę potrzebę zieleniny rozumiem, tyle że nie zaspokajam jej kolendrą. W ogóle to najwłaściwsze wydaje mi się pozostawienie jedzącym wolnej ręki w kwestiach „zielonej posypki” – niech sobie posypują, ile chcą. Albo nie posypują w ogóle. Przynajmniej w potrawach, w których da się tak zrobić.
M.: A wiesz, że niektórzy ludzie niechęć do kolendry mają zapisaną w genach? Czytałam, że badacze odkryli, iż niechęć do natki kolendry może być dziedziczna i mieć związek z wyczuleniem nosa na nienasycone aldehydy.
A.: Nieźle. Co w takim razie będzie z naszymi dziećmi?
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Thamizhpparithi Maari, Wikimedia Commmons