Szanowni Państwo!
Rok 2018 będzie pierwszym od czasu podwójnego wyborczego zwycięstwa PiS-u w 2015 r., kiedy partie znów zmierzą się w ogólnopolskich wyborach. I choć wybory samorządowe mają swoją specyfikę – chociażby ze względu na dużą popularność wielu bezpartyjnych prezydentów, burmistrzów czy radnych – to dziś wyniki sondaży są dla opozycji fatalne.
W większości z nich łączne poparcie dla trzech największych ugrupowań opozycyjnych – PO, Nowoczesnej i SLD – jest wciąż niższe niż poparcie dla partii rządzącej. A jeśli po stronie PiS-u zapiszemy jeszcze głosy dla Kukiz’15 jako potencjalnego koalicjanta, położenie przeciwników obecnego rządu wygląda doprawdy ponuro. Dlaczego tak jest?
Napisano już setki tekstów na ten temat. A jednak w debacie toczonej po stronie opozycyjnej ścierają się dwa – wzajemnie sprzeczne – argumenty. Z jednej strony słyszymy, że Prawo i Sprawiedliwość trwale przeorało świadomość Polaków lub że po ponad ćwierćwieczu demokracji stało się jasne, że modernizacja Polski na wzór zachodni była szalenie powierzchowna. Dziś ponownie ma dawać o sobie znać nasza mentalność, która okazuje się nie do pogodzenia z liberalną demokracją.
Z drugiej strony słyszymy, że przewaga PiS-u nie jest tak niewzruszona, jak się wydaje, a te 15–20 proc. elektoratu, które partii Kaczyńskiego udało się w ostatnich wyborach dodać do swoich najbardziej oddanych wyborców, nie jest mu bezwzględnie wierne. Najlepszym tego dowodem jest gwałtowny, kilkunastoprocentowy spadek poparcia dla PiS-u sprzed kilku miesięcy, po słynnym 27:1, czyli przegranej walce o zablokowanie reelekcji Donalda Tuska na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. Społeczeństwo z „przeoraną” mentalnością, trwale odwrócone od Europy, nie wyraziłoby swojego niezadowolenia tak szybko i tak masowo z powodu jednej porażki w Brukseli.
Dlaczego to ważne? Ponieważ wybór jednej lub drugiej diagnozy ma zasadniczy wpływ na strategię opozycji. Jeśli uznamy, że w ciągu ostatnich dwóch lat przynajmniej połowa Polaków stała się „ciemnogrodem” – niechętnym Unii Europejskiej, wierzącym w teorie spiskowe, ogarniętym manią wielkości i ksenofobią – wówczas niezależnie od tego, co zrobi tzw. demokratyczna opozycja, szanse na odsunięcie PiS-u od władzy wyglądają marnie.
Jeśli jednak uznamy, że wysokie poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości to wynik nie tyle wielkiej siły tego ugrupowania, ile słabości jego przeciwników, wówczas przyczyn sukcesów Jarosława Kaczyńskiego musimy szukać nie tylko w nim samym, ale także – a być może przede wszystkim – po stronie opozycyjnej.
W tym kontekście od pewnego czasu trwa na liberalnej stronie sceny publicznej zasadniczy spór. Z grubsza występujących na niej aktorów można podzielić na kilka grup. Po pierwsze są to alarmiści, czyli ci, którzy uważają, iż należy nieustannie bić na alarm, uderzać w najpoważniejsze tony, gromadzić pod jednym parasolem całą opozycję – grozi nam bowiem „totalitaryzm”, „autorytaryzm” itd. Uważają, że aktualna sytuacja w Polsce nie jest normalna. Zakładają, iż najbliższe wybory zostaną prawdopodobnie sfałszowane. Większości społeczeństwa polskiego zarzucają ignorancję lub obojętność.
Po drugie, są to symetryści, którzy próbują utrzymywać równy dystans wobec PiS-u i PO, uważając, że oba ugrupowania są siebie warte. Osiem lat rządów PO czy dwa lata PiS-u, rzekomo według nich, to dokładnie to samo. Określenie zrobiło pewną karierę medialną. Jednak, jako że symetrystów zwykle wskazują ich wrogowie, można odnieść wrażenie, iż wśród polityków i publicystów osób o tak opisywanych przekonaniach nie ma w ogóle albo że ich grono jest wyjątkowo nieliczne. „Newsweek” tropił symetrystów wśród partii Razem, zaś „Sieci” w szeregach Kukiz’15 – co może podważać użyteczność tego pojęcia. Jednak wziąwszy pod uwagę, że kilka osób w ostatnim czasie w ten sposób się określiło, to – nie dociekając, czy chodziło o publicystyczną przekorę osób, które w istocie sądzą co innego – pozostawiamy dla porządku to określenie.
Wreszcie, po trzecie, należy mówić o jeszcze jednej grupie ludzi, których najłatwiej nazwać republikanami. Wśród nich są osoby o przekonaniach lewicowych, konserwatywnych i liberalnych. Widzą oni realne zagrożenie w tym, jak PiS traktuje rządy prawa w Polsce. Jednak w przeciwieństwie do alarmistów, sądzą, iż nie należy podporządkowywać się podziałom de facto narzuconym przez PiS. Że, przeciwnie – należy w sposób wiarygodny promować różnorodność opinii i prawdziwą wiarę w demokrację. Łączy ich przekonanie, że najważniejszą strategią na przyszłość jest traktowanie Rzeczpospolitej jako „dobra wspólnego”. Zatem radykalizowaniu debaty publicznej należy przeciwstawiać strategię budowania mostów między obywatelami o odmiennych poglądach. Sprzeciwiają się polityce skrajnie konfrontacyjnej, która w istocie pogłębia istniejące podziały i ułatwia kariery najradykalniejszych polityków. Zamiast tego, wśród osób o poglądach republikańskich dominuje przekonanie, że wyjść z obecnego kryzysu można, tylko myśląc w kategoriach republikańskich i międzypokoleniowych. Opozycji partyjnej zaś zarzucają przede wszystkim brak refleksji nad sondażowymi sukcesami PiS-u, w kluczowych chwilach brak rzeczywistej powagi, wreszcie na co dzień nieskuteczną strategię i taktykę.
Właśnie w tym duchu krytykowaliśmy już nie raz działania największych partii opozycyjnych. Michał Nowosielski, który pracował przy poprzednich kampaniach PO, wskazywał w rozmowie z „Kulturą Liberalną”, że dzisiejszej Platformie brakuje czegoś, co nazwał big idea, czyli choćby ogólnego, atrakcyjnego pomysłu na to, jaka ma być Polska po odsunięciu od władzy Prawa i Sprawiedliwości. Skutek jest taki, że zamiast w sposób spójny krytykować błędy i nadużycia obecnej władzy, budując swoją własną opowieść, PO reaguje reaguje ad hoc, nierzadko w sposób niespójny. Tę niespójność widać w najważniejszych dla kraju sprawach – chociażby podczas niedawnego głosowania w Parlamencie Europejskim nad możliwością uruchomienia procedury ze słynnego artykułu 7 traktatu lizbońskiego. Wówczas tylko sześcioro europosłów PO, wbrew nakazowi ze strony centrali, poparło rezolucję, choć o śmiertelnym zagrożeniu dla demokracji w Polsce mówi cała Platforma Obywatelska. Trudno w ten sposób budować wiarygodność.
„PiS ciśnie tak bardzo i tak radykalnie, że ta nieszczęsna opozycja nie nastarcza reagować”, mówi Agnieszka Holland w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. „Są nieskuteczni, ale jak mają nie być, skoro naprzeciwko nich stoją ludzie, którzy mówią: «Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?»”.
Oczywiście, PiS nie ułatwia przeciwnikom zadania. Jednak wyznacznikiem jakości partii opozycyjnej powinna być jej zdolność do przedstawienia atrakcyjnej alternatywy i ludzi, którzy mają wprowadzić ją w życie. Najwyraźniej zgadza się z tym także… Grzegorz Schetyna, kiedy w jednym z wywiadów mówi, że „chodzi o to, żeby zbudować antytezę dla PiS-u, pozytywny program, który będzie odpowiadać na oczekiwania ludzi”. Trudno się nie zgodzić. Ale już kilka zdań dalej przewodniczący PO stwierdza, że „atakowanie opozycji to sprzyjanie PiS-owi”. Innymi słowy, potrzebny jest pozytywny program, ale jeśli go nie ma, obywatele powinni cierpliwie i w milczeniu czekać. W zdrowej demokracji tak polityki prowadzić nie można.
„Polska polityka jest chaosem”, mówi Szczepan Twardoch w rozmowie z Karoliną Wigurą. „Występują w niej jacyś gracze, lecz nie rozpoznają oni rzeczywistości. Jedni sądzą się, że grają w szachy, inni – że w chińczyka. Nie wiedzą, na jakiej grają planszy, i dawno zapomnieli, o co grają.”.
Polska po rządach PiS-u będzie musiała stawić czoła wielu wyzwaniom – zbudowaniu na nowo niezależności sądów, organizacji pozarządowych, mediów, odbudowie zaufania do instytucji państwa, poprawie relacji z Unią Europejską i sąsiadami. Zanim jednak do tego dojdzie, najpierw trzeba przekonać Polaków do wyboru oferty opozycji. „To, co dziś dzieje się w Polsce, można nazywać «tyranią większości», nie zmienia to jednak faktu, że w demokracji, aby wygrać wybory, trzeba przekonać do siebie większość, nie zaś ją obrażać” – piszą w tekście poświęconym przyszłości opozycji w 2018 r. Jarosław Kuisz i Karolina Wigura.
Zapraszamy do lektury!
Jarosław Kuisz, Łukasz Pawłowski