W najnowszym filmie Luki Guadagnina pokazuje gorące włoskie wakacje w latach 80., czym rozpalił wyobraźnię współczesnych widzów. Być może stało się tak dlatego, że w „Tamtych dniach, tamtych nocach”, jak na najlepszej klasy melodramat przystało, nie chodzi wyłącznie o subtelne odwołania do filmowych klasyków ani bezsprzeczne piękno bohaterów i otaczającej ich rzeczywistości, ale o płomienną miłość – nadal, bez względu na upływ czasu i nadprodukcję kiczowatych obrazów, wartość pożądaną przez odbiorców. Czy Guadagnino wyrasta więc na odnowiciela gatunku?
Pogrobowiec klasycznego melodramatu
Pierwsze spojrzenie, pierwsze słowa, w końcu upragniony pocałunek, dramatyczne rozstanie, płomienne noce po odkryciu wzajemnego uczucia i bezsenne noce rozłąki – to wszystko, co od zawsze rządziło strukturą narracyjną melodramatu, można zgodnie z oczekiwaniami znaleźć w filmie Guadagnina. Za scenariusz „Tamtych dni, tamtych nocy” odpowiada zresztą James Ivory, reżyser „Maurycego”, kultowego w kinie gejowskim melodramatu z 1987 r., w którym główne role zagrali James Wilby i Hugh Grant.
Historia jest prosta: kiedy do willi rodziców nastoletniego Elia (Timothée Chalamet) przyjeżdża Oliver (Armie Hammer), chłopak nazywa przybysza od razu „uzurpatorem”, bo, tak jak w latach poprzednich, musi odstąpić mu swój pokój. To tradycja rodziny, że w wakacje przyjmują pod swój dach studentów, żeby ci pomagali ojcu, który jest profesorem (Michael Stuhlbarg), w katalogowaniu biblioteki. Młody chłopak nie jest zadowolony z obecności gości, bo zazwyczaj go po prostu nudzą, uzurpując sobie prawo nie tylko do jego przestrzeni, ale też sprowadzając na niego przykry obowiązek oprowadzania po okolicy i wspólnego spędzania czasu. Jednak już w scenie, w której Elio wychylony z okna swojego pokoju dostrzega pięknego Olivera wychodzącego z samochodu, można zauważyć, że ten utarty schemat w tym przypadku się nie powtórzy.
Perlmanowie, otwarta i postępowa żydowska rodzina intelektualistów, świetnie bawią się ze swoimi gośćmi. Wspólne posiłki, leniwe popołudnia nad brzegiem basenu i niekończące się kolacje są dla nich codziennością. Nie muszą skupiać się na zwyczajnych czynnościach, które wykonuje za nich służba. Mogą za to toczyć rozmowy o życiu i miłości, flirtować oraz poznawać powoli swoje sekrety. Widzowie dzięki temu mogą na chwilę uciec do świata upalnych dni w idyllicznych włoskich sceneriach oraz, niedoświadczanego przez wielu na co dzień, bogactwa i beztroski.
Podobnie jak w większości filmów Luchino Viscontiego, które są dla Guadagnina inspiracją, w tym spojrzeniu na rzeczywistość nie ma miejsca na przeciętność i realizm. Odchodzący świat arystokracji, który utrwalał w swoich filmach mistrz kina włoskiego lat 70., odradza się u Guadagnina w obrazach współczesnych przedstawicieli klasy wyższej – rodziny przemysłowców w „Jestem miłością” (2009), supergwiazdy muzyki w „Nienasyconych” (2015) i bogatych inteligentów w „Tamtych dniach, tamtych nocach”. Fascynacja bogactwem łączy się tutaj dodatkowo z zachwytem stereotypowo ukazaną „włoskością”. Głośni goście odwiedzający rodziców Elia są odrobinę karykaturalni – egzaltowani, przekonani o swojej racji, pełni temperamentu. Trudno nie przywołać więc skojarzenia z kolejnym włoskim mistrzem – Federico Fellinim, do którego twórczości sięga Guadagnino, pokazując nocny spacer kochanków pustymi uliczkami miasta, kiedy napotykają nieznajomych tańczących przy katedrze. W „Tamtych dniach, tamtych nocach” pod pozorami prostej historii o wakacyjnym romansie kryje się świadomie skonstruowana gra z konwencją melodramatu i odniesieniami do klasyków kina.
Platoński romans
Nowoczesność i aktualność zapewniają „Tamtym dniom, tamtym nocom” pełni życia, spontaniczni bohaterowie. Elio i Oliver stają się nie tylko piękną parą – i jednego, i drugiego trudno nie pokochać za inteligencję, poczucie humoru i wrażliwość, a jeśli nawet okazują sobie gniew czy zazdrość, mają ku temu powody. Wydają się inni niż większość bohaterów kina gejowskiego – nie zmagają się ze swoją orientacją z powodu zinternalizowanej homofobii, ich uczynki nie zdają się też podyktowane presją społeczną (chociaż ostatecznie wydaje się, że Oliver jej ulega). Po prostu zakochują się w sobie i spędzają razem koniec wakacji. Być może zatem sekretem powodzenia filmu jest wielopoziomowa idylliczność – nawet jeśli wiemy, że nie wytrzymałaby próby realizmu, oglądamy go jako wcielenie swoistego rodzaju marzenia. Idylla dotyczy tu nie tylko malowniczego kontekstu historii – piękna włoskich scenerii, zaspokojonych potrzeb materialnych bohaterów, zawieszenia w czasie młodości i rozkwitającego pożądania. Dotyczy także poczucia akceptacji bohaterów – zarówno przez siebie nawzajem, jak i rodzinę Elia.
Co więcej, chociaż „Tamte dni, tamte noce” są filmem gejowskim (słusznie redakcja dwumiesięcznika „Replika” zwróciła na Facebooku uwagę recenzentom, którzy pomijają ten fakt w swoich tekstach), bohaterowie nie są gejami. To dwóch biseksualnych mężczyzn, wchodzących w relacje z kobietami, którzy mają romans, nie bez powodu – i nie z powodu homofobii – nazywany przez ojca Elia „przyjaźnią”. W świecie Guadagnina spełnia się to, do czego dążył Rupert (Alan Bates) w „Zakochanych kobietach” (1969) Kena Russela, gdy cytował Platona swojemu przyjacielowi Geraldowi (Oliver Reed). W filmie brytyjskiego reżysera homoseksualne pożądanie pomiędzy bohaterami, leżącymi nago przy kominku po krótkiej rundzie zapasów, ukazane jest jako dopełnienie przyjaźni, jej najwyższa forma. W klasycznym i antycznym – jak sugerują reżyserowie – ujęciu głębokie połączenie intelektualne i duchowe pomiędzy bohaterami wymaga niejako cielesnego zespolenia. Ojciec Elia przyznaje, że nie odważył się w przeszłości (podobnie jak ostatecznie Gerald wobec Ruperta) na podobne doświadczenie „przyjaźni” z innym mężczyzną. Radzi synowi, żeby przeżył ból związany z utratą kochanka, dzięki czemu zachowa także wszystkie dobre wspomnienia i nie stanie się emocjonalnym bankrutem.
Nowoczesność i aktualność zapewniają „Tamtym dniom, tamtym nocom” pełni życia, spontaniczni bohaterowie. Elio i Oliver stają się nie tylko piękną parą – i jednego, i drugiego trudno nie pokochać za inteligencję, poczucie humoru i wrażliwość, a jeśli nawet okazują sobie gniew czy zazdrość, mają ku temu powody. | Mateusz Góra
W podobny sposób tę relację widział zapewne Oliver, który po miesiącach rozłąki przekazuje Eliowi przez telefon informację o swoich zaręczynach. Młody Perlman, wpatrując się w zakończeniu w ogień płonący w kominku, najwyraźniej inaczej potraktował to, co inni mogą uznać za specyficzną „przyjaźń” lub przelotny romans. Wydaje się, że w rytm rzewnej piosenki Sufjana Stevensa przeżywa to, co większość bohaterów melodramatu – utratę miłości swojego życia. W tym momencie Guadagnino znowu igra z klasyczną formuła melodramatu. Nie wiadomo, czy rzeczywiście Elio nadal tęskni za Oliverem, czy może po prostu brakuje mu wspaniałego uczucia zauroczenia? To pytanie pozostaje nierozstrzygnięte – główny bohater nieustannie zmaga się ze zrozumieniem własnego doświadczenia i sam musi je oswoić.
Miłość do eightiesów
Chociaż może wydawać się to paradoksalne, film będący hołdem dla lat 80. stał się idealną odpowiedzią na oczekiwania współczesnej publiczności. Być może chodzi o żywy w ostatnich latach fetysz analogowości, dającej szansę na realne spotkanie z drugim człowiekiem, niezapośredniczone przez wirtualne środki komunikacji, które bywają dla nas obecnie tyleż użyteczne, co męczące. Okazuje się, że współczesna publiczność nadal chce tańczyć, jak bohaterowie w scenie potańcówki, do „Love My Way” The Psychedelic Furs z 1982 r. i fascynuje ją chłopak nierozstający się ze swoim walkmanem.
Retro nostalgia obok gry z idyllicznością scenerii i archetypicznością relacji jest z pewnością jednym z elementów, które zapewniły sukces „Tamtym dniom, tamtym nocom”. Podobnie jak sekwencja zamykająca film, świetna ścieżka dźwiękowa oraz słynna scena z brzoskwinią, w której Elio przy pomocy owocu eksploruje na strychu swoją seksualność. Istnieje duża szansa, że dzieło Guadagnina szybko zyska status kultowego; jego pojedyncze fragmenty już krążą w internecie w postaci memów lub krótkich klipów na YouTubie, a bromance’em Timothée Chalameta i Armiego Hammera żyją serwisy plotkarskie. Zresztą aktorzy świetnie odnaleźli się w roli świetnych kumpli i okazują to na każdym kroku, przyczyniając się do wzrostu zainteresowania filmem. To w dużej mierze dzięki nim – co zostało dostrzeżone w nominacji ekranowego Elia do Oscara – prawdziwość, szczerość i bezpretensjonalny ton, które świadczyły o jakości książki André Acimana, znalazły swoje godne podziwu odzwierciedlenie na ekranie.
Film:
„Tamte dni, tamte noce”, reż. Luca Guadagnino, Brazylia, Francja, USA, Włochy 2017.