W „Rozmowach polskich latem roku 1983” Jarosława Marka Rymkiewicza główny bohater pan Mareczek, pisarz bawiący w wigierskim pensjonacie pani Anieli, do którego w wakacje zjeżdża się warszawska inteligencja, w pewnym momencie rzuca Bogu fundamentalne pytanie: „Jak pisać, o Boże, jak pisać?”. Na co Bóg, rozsuwając obłoki, odpowiada: „Pisz prawdę, Mareczku. I ładuj konkret”.

Powieściowym konkretem są „trzmiel krążący nad opadającymi płatkami dzikiej róży” i stojąca nad jeziorem „łódka z czerwonymi żaglami”, którą pan Mareczek obserwuje z brzegu. A także pan Gienio, perorujący o „Solidarności” i Adasiu Michniku, oraz pan Stefan, który gra na wiolonczeli w Filharmonii Narodowej. I sam pan Mareczek – niewątpliwie alter ego pisarza, bohater oddający się nieustannym rozmyślaniom o istocie lokalności, tutejszości, polskości, a więc o wszystkich wątkach, które dla Rymkiewicza pozostaną ważne do dziś.

Ten Rymkiewiczowski nominalizm da się więc w powieści – z definicji opowiadającej o konkretnych wydarzeniach i postaciach – łatwo zidentyfikować. Nie można o pierogach ruskich pani Anieli napisać, że mają smak pierogowy, kształt pierogowy i zapach pierogowy. Nie można o nich pisać, jak o pierogach ruskich w ogóle. Trzeba wydobyć szczególność tych pierogów. „Tu jest literatura – mówi w «Rozmowach…» wyobrażony przez pana Mareczka czytelnik przyszłości – więc chodzi tu nam o to, co raz tylko było, jedno jedyne, niepodobne do niczego innego na świecie”.

Czym jednak konkret będzie w eseju, gatunku w naturalny sposób skłaniającym się ku abstrakcji? Odpowiedź Rymkiewicza nie odbiega aż tak bardzo od jego rad zawartych w prozie. W rozmowie z Bohdanem Pociejem z 1999 r. pisarz tak charakteryzował swoje podejście do twórczości jako takiej: „Ja sobie w pewnej chwili, już właściwie niemal na starość powiedziałem, że uprawianie poezji, jak zresztą także uprawianie filozofii, jak i uprawianie muzyki (…), ma sens tylko wtedy, gdy to się trzyma naszych tutejszych doświadczeń. Jeśli to z nich wynika, jeśli jest weryfikowane przez życiowe doświadczenie. Cała reszta jest infantylnym, nieodpowiedzialnym bredzeniem” („Podkowiański Magazyn Kulturalny” 1999, nr 1). Konkret to zatem doświadczenie stricte polskie. Jeśli piszemy o literaturze, to sięgamy do Słowackiego („Juliusz Słowacki pyta o godzinę”, 1982) lub Mickiewicza („Żmut”, 1987). Jeśli o historii, to piszemy o historii polskiej i to przez nią próbujemy ukazać nasz – siłą rzeczy – polski (bo nie angielski ani francuski, ani tym bardziej amerykański) los. Tylko tak da się, mówi Rymkiewicz, dotrzeć do jakiejś prawdy o nas samych.

Co z tego podejścia Rymkiewiczowi wyszło? Żeby się tego dowiedzieć, wystarczy sięgnąć po jego głośne szkice historyczne z ostatniej dekady: „Wieszanie” (2007), następnie jedną z najlepszych polskich książek eseistycznych III RP „Kinderszenen” (2008), „Samuela Zborowskiego” (2010) i „Reytana” (2013). Lektura nie pozostawia wątpliwości. Można się z Rymkiewiczem nie zgadzać politycznie, metafizycznie i religijnie. Można uznać jego historyczne rekonstrukcje za naciągane i nazbyt udramatyzowane. Nie można jednak zaprzeczyć, że zgodnie z jego receptą kluczem do zrozumienia polskiego idiomu – polskich nawyków, odruchów, sposobów myślenia i działania (albo niedziałania) – może być tylko stale ponawiane przepracowywanie tego, co szumnie nazywamy polskim dziedzictwem kulturowym.

Przepracowywanie polskiego dziedzictwa. Czy nie zalatuje to przypadkiem konserwatywnym smrodkiem, patriotyczną tromtadracją? Samozadowoleniem zaścianka, który jest zbyt leniwy intelektualnie, by ścigać się w europejskiej, ba, w światowej lidze? Czy nie kryje się w tym wszystkim narodowa, czytaj: nacjonalistyczna, pułapka? Przecież sam Rymkiewicz szukając tego, co pozwala zrozumieć polskość, uległ pokusie prawicowego wzmożenia. Jeśli poeta wali dziś po głowie liberalną inteligencję mesjańsko-romantyczną pałką oraz przeciwstawia liberalnej politycznej wyobraźni wywiedzioną z doświadczenia powstania warszawskiego mitologię przelanej krwi, to wypadałoby oddać czymś o niebo bardziej racjonalnym, subtelnym i zachodnim. Na przykład Rawlsem, Rortym lub Habermasem. Można zrobić jednak zupełnie inaczej i zadać proste pytanie – czy ów konkret, a więc polskie doświadczenie, nie kryje w sobie również innych kodów i nie może stać się zaczynem zupełnie innego myślenia? Odpowiedź, rzecz jasna, musiałaby być wyrażona równie silnie oddziałującym literacko językiem, co język książek Rymkiewicza, i w sumie o taką stawkę toczy się gra.

Czy za taką odpowiedź można uznać niewielki zbiór trzech esejów „Rękopis znalezionym na ścianie” Krzysztofa Mrowcewicza, poświęconych kolejno Janowi Potockiemu (skądinąd piszącemu po francusku i słabo posługującemu się polszczyzną), Stanisławowi Trembeckiemu i Janowi Kochanowskiemu?

Na pierwszy rzut oka nie. Ta mała książeczka nie ma bowiem żadnych ambicji wykuwania nowych sposobów rozumienia polskości. A jednak daje ona do ręki jeden ważny argument – pokazuje ona, że Rymkiewiczowska maksyma powrotu do konkretu może mieć zupełnie inny ideowy wektor – otwierać nas na to, co uniwersalne. Z konkretu wypływa tu bowiem poczucie nie tyle szczególności polskiego doświadczenia, ile powinowactwa z resztą europejskiej kultury.

Życie i dzieło Potockiego to opowieść o szaleństwie oświeconego rozumu, który zachłannie chce poznać, skatalogować i opowiedzieć wszystko, kończy jednak bankructwem własnych idei. Potocki, le beaux ténébreux, „piękny i mroczny”, jak nazywa go pani de Staël, rzuca się łapczywie na każdą dziedzinę. Pisze dzieje Sarmacji, bada egipskie piramidy, dochodzi początków ludów ruskich, ustala chronologię wydarzeń w czasach sprzed starogreckich olimpiad. „We wszystkim, co robi, kieruje nim jakiś niepokój, trawi go jakaś gorączka, ssie niepohamowany głód. Łapczywie czyta, seriami tworzy nowe polityczne koncepcje, w których rozsądek i zimna kalkulacja mieszają się z absolutną fantazją” (s. 17). Jako pierwszy Polak leci balonem skonstruowanym przez pierwszego francuskiego oblatywacza balonów Jean-Pierre’a Blancharda. Marzy też o przedsięwzięciu, które byłoby summą wszystkich prozatorskich summ – „powieści uniwersalnej, historii, która zawierałaby wszystkie historie, Borgesowskim ogrodzie o rozwidlających się ścieżkach” (s. 42). Będzie to przyszły „Rękopis znaleziony w Saragossie”, szkatułkowe dzieło, w którym główny bohater Alfons van Worden zostanie wciągnięty w karuzelę przedziwnych zdarzeń, by na końcu dowiedzieć się, że wszystko jest mistyfikacją. Prawdą okaże się jedynie okrucieństwo wojny, tak dobrze zilustrowane w kaprysach Goi. I prawdą okaże się to, co Potocki zacznie rozumieć dopiero pod koniec swojej burzliwej egzystencji – „że zasadą życia nie jest gromadzenie, lecz strata. Tracimy czas, wrogów przyjaciół, bliskich, miłość, przyjaźń, zdrowie, urodę, okazje, siły, marzenia, wreszcie złudzenia” (s. 86).

W eseju poświęconym Trembeckiemu i jego poematowi „Sofijówka” poznajemy tajemnicę poetyckiego rzemiosła i klasycznej równowagi pomiędzy tym, co naturalne, a tym, co kulturalne. Równowagi stale zagrożonej, czego doskonałą ilustracją jest sama idea ogrodu, opisywanego w poemacie. To przestrzeń, w której musimy ujarzmić naturę, a jednocześnie dać jej odetchnąć, pozwolić na z lekka tylko kontrolowaną bujność. Podobnie dzieje się z samym poetyckim dziełem, potraktowanym przez Trembeckiego niczym ogród słów poddany ars topiaria – sztuce kunsztownego przycinania drzew i krzewów.

Wreszcie w tekście o twórczości Jana Kochanowskiego, tego najbardziej humanistycznego i harmonijnego z polskich pisarzy, Mrowcewicz pokazuje cenę, jaką twórca płaci za swoje talent, głębię i dalekowzroczność. Pierwszą jest samotność i niezrozumienie. Drugą – zwątpienie, mrok, niepewność. Stany umysłu, których raczej nie kojarzymy z odrodzeniem, ufnym we własne siły, pełnym optymizmu i stoickiego spokoju. A jednak czarne słońce melancholii dopada i renesansowego Kochanowskiego. „Jeśli renesansowy człowiek może być wszystkim, to znaczy, że jest po prostu niczym, czystą potencjalnością, możliwością, cieniem, snem, pustką” (s. 126).

Przechodzień-ciem ja ziemi
Ze wszystkimi przodki swemi.

Potocki, Trembecki i Kochanowski z esejów Mrowcewicza nie objaśniają nam Polski. Objaśniają nam epokę, kontynent, rolę artysty i pisarza. Obok Potockiego pojawia się Goya, Wolter i markiz de Sade. Analizie „Sofijówki” Trembeckiego towarzyszy poezja Andrew Marwella i proza Borgesa. Kochanowski jest porównany z Pico della Mirandolą i postawiony obok Tycjana. Wszyscy trzej polscy twórcy są obywatelami ówczesnego świata. Nie muszą się przed nikim tłumaczyć, do nikogo porównywać ani z nikim walczyć. W książce Mrowcewicza owa naturalna przynależność podkreślona jest bogatym materiałem ilustracyjnym. Esejom towarzyszą liczne reprodukcje rycin i obrazów. Ich autorami są Mantegna, Da Vinci, Breughel, Rafael, Tintoretto, Boucher. Jesteśmy w Polsce. Jesteśmy w Europie. Jesteśmy u siebie.

Na koniec w oczy rzuca się tylko jeden szczegół. Krzysztof Mrowcewicz jest specjalistą od literatury staropolskiej, twórcą monumentalnej Biblioteki Pisarzy Staropolskich. Zajmuje się zatem twórczością autorów, którzy tworzyli lub zaczynali tworzyć przed rozbiorami. Albo też, jak w przypadku Potockiego, ukształtował ich świat przedrozbiorowy. A więc konkret, który dzisiaj my, naznaczeni przez blisko 200 lat podległości, zdajemy się dopiero powoli na nowo odkrywać. Na szczęście wiadomo mniej więcej, gdzie szukać śladów owego konkretu. Oby było z kim.

 

Książka:

Krzysztof Mrowcewicz, „Rękopis znaleziony na ścianie”, Instytut Badań Literackich Wydawnictwo, Warszawa 2017.

 

Książka nominowana
do Nagrody Literackiej Gdynia
w kategorii „Esej”

 


 

Laureatów Nagrody Literackiej GDYNIA 2018 poznamy 31 sierpnia, gala odbędzie się w Muzeum Emigracji w Gdyni. Nagrodzie po raz pierwszy w tym roku towarzyszy festiwal Miasto Słowa, który rozpocznie się 27 sierpnia. Spotkania z nominowanymi a następnie laureatami Nagrody, warsztaty, akcje miejskie, projekcje filmowe i panele dyskusyjne nawiązujące do wątków pojawiających się w tytułach walczących o Kostki Literackie. Gościć też będziemy znamienitych polskich prozaików, w tym Jerzego Pilcha i Eustachego Rylskiego, a także Jacka Dukaja, Łukasza Orbitowskiego czy Olgę Drendę. Z Czech przyjedzie do nas Petra Hůlová, a Pablopavo i ludziki zagrają w Gdyni koncert. Program na www.nagrodaliterackagdynia.pl