Łukasz Pawłowski: Jak skończy się protest osób z niepełnosprawnościami w Sejmie?
Katarzyna Bierzanowska: Na pytanie – co zakończy protest o przyznanie 500 złotych? Odpowiedź brzmi: przyznanie 500 złotych.
To jednak nie zamyka sprawy. Przy okazji tego protestu pojawiają się inne tematy: aktywizacji, rent, przestrzeni publicznej. Ale osoby protestujące w Sejmie kurczowo trzymają się tych 500 złotych, bo nie są w stanie jednym protestem rozwiązać wszystkich problemów edukacji, opieki zdrowotnej itd. Te tematy wypływają cały czas, ale w tym proteście, chodzi o bardzo konkretną grupę z niepełnosprawnościami, dla których to byłaby ważna pomoc.
ŁP: Prosty postulat dodatkowych 500 złotych, których domagają się protestujący w Sejmie, to wierzchołek góry lodowej. W rzeczywistości polski system pomocy niepełnosprawnym jest jak labirynt.
Rafał Bakalarczyk: Jedną z cech naszego systemu wsparcia finansowego – zarówno dla osób z niepełnosprawnością, jak i osób, które podejmują opiekę nad osobami zależnymi – jest ogromne zróżnicowanie. Rozmaite grupy, często znajdujące się w bardzo podobnej sytuacji, otrzymują bardzo zróżnicowane wsparcie.
ŁP: Zacznijmy od samych niepełnosprawnych.
RB: W tym wypadku możemy wyróżnić trzy podstawowe grupy. Po pierwsze, osoby, którym przysługuje renta socjalna. To osoby, które urodziły się z niepełnosprawnościami, lub takie, które stały się niepełnosprawne jako dzieci. Po uzyskaniu pełnoletniości uzyskują rentę socjalną, o której podniesienie walczyli protestujący w Sejmie.
ŁP: I ten ich postulat spełniono. Rentę podniesiono z 865 do 1029 złotych. Brutto.
RB: Druga grupa to dorosłe osoby z niepełnosprawnościami, które zdążyły być aktywne na rynku pracy. Wtedy wchodzą w system zabezpieczenia emerytalno-rentowego i z tytułu niezdolności do pracy mogą starać się o rentę.
ŁP: A trzecia grupa?
RB: O niej mówi się najmniej, a właśnie w ich przypadku ryzyko wykluczenia jest największe. To osoby, które nabyły niepełnosprawność już po osiągnięciu pełnoletniości, ale z różnych względów nie przysługują im uprawnienia rentowe. Takie osoby nie mają prawa ani do renty socjalnej, ani do renty z tytułu niezdolności do pracy, bo nie zdążyli wejść na rynek pracy lub pracowały – jak znaczna część mojego pokolenia – w oparciu o umowy o dzieło, które nie są oskładkowane.
Osoba, która na co dzień opiekuje się osobą z niepełnosprawnością, nie może na przykład wykonać tłumaczenia, zredagować artykułu, napisać tekstu na zamówienie, bo to wiązałoby się to z utratą prawa do świadczenia. | Rafał Bakalarczyk
ŁP: Takim ludziom przysługuje wyłącznie 153 złotych zasiłku pielęgnacyjnego?
RB: Mogą starać się też o zasiłki z pomocy społecznej, w tym o zasiłek stały. Jest on jednak zależny od kryterium dochodowego, które wynosi około 500–600 złotych na osobę w rodzinie w zależności od tego, czy ktoś mieszka samotnie, czy z większą liczbą osób. Są to więc bardzo niskie progi i w tym przypadku nie obowiązuje zasada „złotówka za złotówkę”, czyli nawet minimalne przekroczenie progu skutkuje utratą prawa do zasiłku. Wszystkim tym grupom przydałoby się zwiększone wsparcie, ale w najgorszym położeniu jest właśnie ta trzecia.
ŁP: Podobne zróżnicowanie mamy też w pomocy dla opiekunów osób z niepełnosprawnościami. Tu grup jest jeszcze więcej. Pierwsza to osoby, które zrezygnowały z jakiejkolwiek pracy, żeby opiekować się swoimi dziećmi, których niepełnosprawność powstała przed osiągnięciem pełnoletniości.
RB: Im przysługuje 1477 złotych miesięcznie – niezależnie od dochodów w rodzinie.
ŁP: To podwyżka wprowadzona przez rząd PO–PSL po pierwszych protestach osób z niepełnosprawnościami w Sejmie w 2014 roku. Ale tacy rodzice nie mogą pracować.
RB: Wszystkie grupy, które chcą otrzymać wsparcie z tytułu sprawowania opieki nad osobą zależną – czy to dzieckiem, czy pełnoletnią osobą z niepełnosprawnością, czy osobą starszą – mają całkowity zakaz pracy. Ten zapis jest traktowany bardzo rygorystycznie, łącznie z niemożnością wykonania na przykład umowy o dzieło. Osoba, która na co dzień opiekuje się osobą z niepełnosprawnością, nie może na przykład wykonać tłumaczenia, zredagować artykułu, napisać tekstu na zamówienie, bo to wiązałoby się z utratą prawa do świadczenia.
Oprócz tego mamy opiekunów osób, które stały się osobami niepełnosprawnymi w dorosłym życiu. Tu sytuacja wygląda jeszcze gorzej. Takie osoby mogą dostać z tytułu opieki maksymalnie 520 złotych. Rząd planuje zwiększyć tę kwotę o 100 złotych, ale wciąż są to bardzo niewielkie sumy.
ŁP: Takie osoby także nie mogą pracować?
RB: Tak, a oprócz warunku rezygnacji z pracy muszą też spełnić warunek kryterium dochodowego, które wynosi 764 złote na osobę i tego akurat rząd nie zamierza zmieniać. Tu również nie obowiązuje zasada „złotówka za złotówkę”, a zatem próg nie jest elastyczny i łatwo go przekroczyć.
Ktoś, kto opiekuje się swoim rodzicem, który otrzymuje rentę lub emeryturę na poziomie 1600 złotych netto, nie otrzyma wsparcia.
Poza tym mamy trzecią grupę: opiekunowie osób z niepełnosprawnościami, którzy sami już są na emeryturze lub rencie. Im nie przysługują żadne świadczenia z tytułu bycia opiekunem. Mają więc wyłącznie emeryturę, a często z tytułu tego, że przez większość życia sprawowali opiekę, środki wypracowane na emeryturę są niewielkie.
Wreszcie, są jeszcze opiekunowie, którzy nie otrzymują żadnego świadczenia z tytułu opieki – ani emerytury czy renty. To grupa całkowicie wkluczona z zabezpieczenia społecznego. To wykluczenie jest tym głębsze, że w sytuacji, gdy państwo wypłaca jakieś świadczenia, są od niego odprowadzane składki emerytalno-rentowe i zdrowotne. W sytuacji, gdy ktoś nie ma żadnych dochodów, nie ma składek, co grozi całkowitym wykluczeniem takiej osoby w przyszłości, kiedy straci zdrowie lub sama będzie już starsza.
ŁP: I jeszcze do tego jest grupa piąta, czyli rodzice i opiekunowie, którzy pracują, a w związku z tym nie przysługuje im prawo do zasiłków z tytułu opieki. Skąd tak duże zróżnicowanie, czy stoi za nim jakaś logika?
RB: Jest raczej tak, że to zróżnicowanie powstawało wskutek kolejnych protestów i decyzji o spełnieniu postulatów poszczególnych grup osób z niepełnosprawnościami.
ŁP: Niedawno na łamach „Kultury Liberalnej” publikowaliśmy wywiad z Janiną Ochojską, w którym powtarza, że jej zdaniem sytuacja osób z niepełnosprawnościami po roku 1989 niespecjalnie się poprawiła, a gdy mówimy na przykład o dostępie do rehabilitacji, to jest gorzej, niż było. Czy pani się z tym zgadza?
KB: Zgadzam się, chociaż trudno mówić o samej rehabilitacji w oderwaniu od całego systemu. Winnym tego, że rehabilitacja zdecydowanie nie działa tak, jak powinna, jest chociażby system orzecznictwa. Bez dobrego orzecznictwa, oddającego rzeczywisty stan zdrowia i możliwości osób niepełnosprawnych, nie będzie możliwe wprowadzenie rozsądnej i skutecznej rehabilitacji.
ŁP: Od czego zależy jakość orzecznictwa?
KB: W Polsce jest kilka systemów orzecznictwa, które często się nie pokrywają. Jednocześnie w podstawowym orzecznictwie wszystkie niepełnosprawności osób dorosłych dzieli się wyłącznie na trzy kategorie, czyli na stopień lekki, umiarkowany i znaczny. Stopień znaczny – bo takich przypadków dotyczy protest w Sejmie – może otrzymać osoba z poważną niepełnosprawnością intelektualną, która wymaga całodobowego wsparcia, ale także osoba, która porusza się na wózku elektrycznym, ale jest aktywna zawodowo. Ja także jestem osobą ze znacznym stopniem niepełnosprawności, z orzeczoną całkowitą niezdolnością do pracy, a mimo to pracuję jako tłumaczka. To pokazuje, jak mało informacji daje system orzecznictwa, bo przekrój jest znacznie szerszy. Dlatego przykładanie tych samych rozwiązań do całej grupy osób ze znacznym stopniem niepełnosprawności jest chybione.
Innym podstawowym problemem systemu orzecznictwa w Polsce jest to, że skupia się na brakach – na tym, czego osoba z niepełnosprawnością nie może zrobić – a nie na potencjale, z którego mogłoby skorzystać państwo. Oczywiście taka osoba może potrzebować pomocy na przykład w transporcie, ale już państwa w tym głowa, jak może we współpracy z daną osobą to załatwić.
Podstawowym problemem systemu orzecznictwa w Polsce jest to, że skupia się na brakach – na tym, czego osoba z niepełnosprawnością nie może zrobić – a nie na potencjale, z którego mogłoby skorzystać państwo. | Katarzyna Bierzanowska
ŁP: Wyobrażam sobie odpowiedź polityków, że pani postulat może i brzmi słusznie, ale wymaga zbyt daleko idącej elastyczności. Urząd potrzebuje jakichś kategorii, według których może ocenić niepełnosprawnych i na tej podstawie przyznawać świadczenia.
KB: Każda osoba z niepełnosprawnością, która chce mieć potwierdzenie tej niepełnosprawności, musi stanąć przed komisją. Taką komisję już można by wykorzystać nie do włożenia takiej osoby do jakiejś szuflady, ale do odpowiedzi na konkretne pytania, na przykład: czego ta osoba potrzebuje, żeby jak najlepiej i najaktywniej żyć i przyznania jej właściwych środków lub narzędzi. A jeśli państwo tak bardzo boi się, że za przyznane środki nie zostaną zrealizowane usługi, które służą aktywizacji i wyrównywaniu szans, to nie jest wielkim problemem zaoferowanie czegoś, co nazywano „czekiem opiekuńczym”. To coś na kształt tych 500 złotych, o które walczą osoby w Sejmie. Z czeku można by się nawet rozliczać. Jestem przekonana, że osoba z niepełnosprawnością, która zna swoje możliwości, wie, jak wykorzystać te pieniądze, żeby jak najlepiej funkcjonować na co dzień.
ŁP: Pytanie do posłanki Scheuring-Wielgus: jeżeli mamy tak skomplikowany system i tak wielką liczbę problemów, to czy postulat dodatku w wysokości 500 złotych jest słuszny? Czy nie jest tak, że jego spełnienie nie tylko nie rozwiąże problemów, ale jeszcze pogłębi zróżnicowanie poszczególnych grup osób z niepełnosprawnościami? Pani wprowadziła protestujących do Sejmu. Czy nadal uważa pani, że to postulat, którego warto się trzymać?
Joanna Scheuring-Wielgus: Po co upierać się przy tym postulacie? Ponieważ ta grupa, której dotyczy postulat, jest najsłabsza. Jeżeli myślimy o osobach, które urodziły się z niepełnosprawnościami, to wydaje mi się, że one są najsłabszą grupą, bo po prostu takie się rodzą. Nie miały możliwości żyć w taki sposób jak my. Ich rodzice, którzy opiekują się nimi od urodzenia, też nie mają możliwości doświadczyć czegoś innego. Nigdy nie będą wiedzieć, jak to jest mieć zdrowe dziecko.
KB: Chciałabym bardzo uczulić media i osoby wypowiadające się w tym temacie na język. To nie jest grupa «najsłabsza» – ja nie chciałabym być postrzegana w tych kategoriach. Najsłabszymi osoby z niepełnosprawnością czyni system i otoczenie.
JS-W: Cieszę się też, że przy okazji tego protestu zwiększa się świadomość problemów, z jakimi mierzą się niepełnosprawni. Gdyby tego protestu nie było, cały czas bylibyśmy w punkcie wyjścia. Wydaję mi się też, że zrealizowanie postulatu protestujących w Sejmie może być pierwszym krokiem do zmiany systemu i spełnienia postulatów kolejnych osób.
ŁP: Skąd taka nadzieja? Podobny protest miał miejsce cztery lata temu.
JS-W: Ten protest jest odbierany zupełnie inaczej niż protest z 2014 roku. Codziennie pod Sejm przychodzą zdrowi mieszkańcy i mieszkanki Warszawy, którzy chcą wesprzeć protestujących. Tego wcześniej nie było, coś pękło w nas wszystkich. To może doprowadzić do zmian systemowych, które doprowadzą do kluczowych zmian w polityce wobec osób z niepełnosprawnościami.
ŁP: Jakich?
JS-W: Przed przyjściem na dzisiejsze spotkanie przedstawiłam protestującym zagadnienia dotyczące tej debaty i poprosiłam o odpowiedzi. Wśród pytań znalazło się to, czy słuszna jest teza, że dostęp do rehabilitacji w Polsce jest tak fatalny? Oczywiście, że tak. Jakub powiedział mi, że dla niego straszny był moment, w którym stał się osobą dorosłą. Rehabilitacja, którą miał do 18. roku życia była na poziomie dostatecznym, ale to, co przyszło potem, to tragedia. Dla osób dorosłych rehabilitacja wygląda w ten sposób, że na sali siedzi dziesięć osób, a rehabilitant wydaje polecenia: „Podnieś rękę”, „Podnieś nogę”. To, co mówi Janina Ochojska, jest faktem i hańbą dla naszego państwa.
ŁP: Politycy rządowi i niektóre media twierdzą, że ta forma protestu i żądania protestujących są populistyczne. Nawet część osób zajmująca się problemami osób z niepełnosprawnościami – na przykład ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski – uważają, że protestujący powinni wyjść z parlamentu. Jak odróżnić to, co jest populizmem, od racjonalnych rozwiązań?
To jest ich ciężka praca i bohaterstwo. Jako posłanka widzę na co dzień zmaganie się tą sytuacją, z walką o te cholerne 500 złotych. Oni w Sejmie zajmują przestrzeń zaledwie 68 metrów kwadratowych. To jest jakaś paranoja, że z powodu tego protestu grodzi się Sejm, marszałek zamyka swój gabinet, odwołuje się obrady Sejmu Dzieci i Młodzieży i Noc Muzeów. | Joanna Scheuring-Wielgus
JS-W: Bardziej adekwatnym określeniem niż „populizm” jest hipokryzja i zakłamanie polityków. Ksiądz Isakowicz-Zaleski jest konsekwentny w tym co robi, bo w 2014 roku również doradzał zakończenie protestu. Nie chcę się wypowiadać w imieniu protestujących, ale uważam, że zarzuty mówiące o upolitycznieniu tego protestu są obrazą dla inteligencji protestujących. To są świadomi, mądrzy ludzie, którzy samodzielnie podejmują decyzje, nikt im nie sugeruje, co i jak mają robić.
To jest ich ciężka praca i bohaterstwo. Jako posłanka widzę na co dzień zmaganie się tą sytuacją, z walką o te cholerne 500 złotych. Oni w Sejmie zajmują przestrzeń zaledwie 68 metrów kwadratowych. To jest jakaś paranoja, że z powodu tego protestu grodzi się Sejm, marszałek zamyka swój gabinet, odwołuje się obrady Sejmu Dzieci i Młodzieży i Noc Muzeów. Po 30 dniach widzę, jak bardzo PiS skomplikowało całą tę sytuację najróżniejszymi ruchami. Nie rozumiem tego, bo sądziłam, że politycy PiS-u nie dopuszczą do tego, aby stać się gorszym rewersem PO i PSL, i że ten protest potrwa maksymalnie 16 dni.
To nie jest liczna grupa i wobec tego politycznie faktycznie niewiele można na niej „ugrać”. Ale w 2014 roku PiS bardzo zaangażowało się po stronie protestujących i teraz płaci za to słony rachunek. To są te same osoby, którym obiecywano złote góry! | Henryk Wujec
ŁP: Według sondażu przeprowadzonego dla „Rzeczpospolitej”, blisko 80 proc. ankietowanych popiera spełnienie postulatów protestujących. Ale przy sugestii, że miałoby to się stać kosztem 300 złotych na szkolne wyprawki, odsetek popierających spada o ponad 20 proc. Czy zatem rząd nie zachowuje się racjonalnie z punktu widzenia politycznego interesu? Nie spełnia postulatów, bo poparcie dla protestujących jest chwiejne, a grupa osób z niepełnosprawnościami jest niewiele warta pod względem politycznym, ponieważ jest ich zbyt mało i są niezorganizowani.
Henryk Wujec: Jesteśmy rozwiniętym społeczeństwem, które osiągnęło szalony sukces jeżeli chodzi o rozwój gospodarczy. Dlatego musimy zwrócić się w kierunku grup potrzebujących, które dobitnie pokazały, że zostały pominięte. To nie jest liczna grupa i wobec tego politycznie faktycznie niewiele można na niej „ugrać”. Ale w 2014 roku PiS bardzo zaangażowało się po stronie protestujących i teraz płaci za to słony rachunek. To są te same osoby, którym obiecywano złote góry!
ŁP: Jakie rozwiązanie pan by zaproponował?
HW: Myślę, że to jest problem dla ekspertów, ale politycy muszą dać im platformę i pole do działania. Taką platformą debaty mogłaby być telewizja publiczna, ale dziś jest wyłącznie tubą propagandową. Musi istnieć jakieś porozumienie w tak ważnych sprawach, ponad partyjnymi podziałami – tak jak istniało ponadpartyjne poparcie dla przyjęcia Konstytucji, wstąpienia do NATO czy Unii Europejskiej. Ze strony PiS-u i opozycji powinna paść propozycja wspólnych rozmów, w ich prowadzeniu mógłby pomóc Rzecznik Praw Obywatelskich jako osoba neutralna politycznie. Ale to nie znaczy, że protestujący powinni wyjść z Sejmu przed akceptacją ich postulatu, powinni dostać te pieniądze, bo co to jest 500 złotych na pokrycie kosztów rehabilitacji?
ŁP: Rząd twierdzi, że łączne koszty tego dodatku to 9 miliardów złotych rocznie.
JS-W: Ta kwota podana przez rząd obejmuje większą grupę osób z niepełnosprawnościami. A protestujący mówią o 272 tysiącach osób, które zmagają się z niepełnosprawnościami od urodzenia, czyli o tych, którzy dostają rentę socjalną. Minister Rafalska na zamkniętym spotkaniu z protestującymi powiedziała, że ta grupa jest najsłabsza. Koszt świadczeń dla tych osób wynosiłby około 1,6 miliarda złotych rocznie.
ŁP: Ze strony rządu pojawiła się też zapowiedź funduszu solidarnościowego, do którego wpłacać mieliby Polacy zarabiający powyżej miliona złotych rocznie, a do tego doszedłby transfer części środków z Funduszy Pracy. Łącznie byłoby to ponad 1,5 miliarda złotych na poprawę dostępności rehabilitacji, jej jakości, dostępu do leków i specjalistów. To brzmi jak bardziej kompleksowe rozwiązanie niż 500 złotych dla wąskiej grupy osób z niepełnosprawnościami.
RB: Sama idea powstania funduszu solidarnościowego do mnie przemawia, ale nie w formie proponowanej przez rząd. Środki z Funduszu Pracy służą aktywizacji osób bezrobotnych i nie powinno się wspomagać jednej potrzebującej grupy kosztem drugiej.
Jeśli chodzi o drugi człon, czyli obciążenie najbogatszych, to przychylałbym się ku bardziej solidarnościowym, powszechnym mechanizmom społecznym. W Niemczech od ponad 20 lat jest ustawa o powszechnym ubezpieczeniu pielęgnacyjnym. Tam od szerokiej grupy obywateli odprowadza się składki, przy czym bogatsze osoby płacą więcej, a później tym, których dotknie ta dramatyczna sytuacja, wypłacane są świadczenia. Ten mechanizm wydaje mi się bardziej solidarny i efektywny.
ŁP: To zamiast 500 złotych, których domagają się protestujący?
RB: To nie musi być „zamiast” tego. W ramach takiego ubezpieczenia mogły być finansowane różne formy wsparcia, zarówno pieniężne, jak i usługowe. Tak to przynajmniej działa w Niemczech. Co do postulatu pięciusetzłotowego dodatku, popieram postulat zwiększenia wsparcia finansowego w związku i z kosztami rehabilitacji, i innymi kosztami, które towarzyszą niepełnosprawności. Należy, według mnie, jednak przedstawiać to od razu w sposób rozszerzający, nie ograniczać się tylko do tej grupy rencistów socjalnych, czyli osób, które zmagają się z niepełnosprawnością od dzieciństwa.
W obecnym skomplikowanym systemie mamy różnicowanie nawet wśród osób, które doświadczyły niepełnosprawności w bardzo podobnym wieku. Osoba, która stała się niepełnosprawna w wieku 17 lat, i druga – w wieku 19 lat, wpadną w inne systemy. Biorąc pod uwagę te uwarunkowania, lepiej by było, żeby to rozwiązanie objęło wszystkie osoby niezdolne do samodzielnej egzystencji – do tego skłania doświadczenie protestu sprzed czterech lat. Nie jest tak, że jak się podniesie świadczenia w ramach jednej podgrupy, to za tym idzie większe wsparcie dla innych. Doświadczenie pokazuje, że te różnice się pogłębiają.
ŁP: A system się jeszcze bardziej komplikuje. Pytanie do Katarzyny Bierzanowskiej: w debacie publicznej na temat osób z niepełnosprawnościami nieustannie pojawia się oskarżenie o populizm. Czy w tym wypadku jest to w jakiś sposób uzasadnione, skoro się mówi, że projekt 500 złotych nie rozwiązuje problemu, a nawet może generować kolejne?
KB: Mogę odpowiedzieć na to pytanie, przywołując jedno kluczowe hasło: konwencja ONZ o prawach osób z niepełnosprawnościami, czyli dokument ratyfikowany przez Polskę 6 lat temu.
Sama idea powstania funduszu solidarnościowego do mnie przemawia, ale nie w formie proponowanej przez rząd. Środki z Funduszu Pracy służą aktywizacji osób bezrobotnych i nie powinno się wspomagać jednej potrzebującej grupy kosztem drugiej. | Rafał Bakalarczyk
Mówi się o tym, że spełnienie postulatu wypłaty 500 złotych to kolosalne koszty, ale nie jest to żadne danie przywileju, tylko nadganianie tego, co już powinno było zostać zrobione. Jeśli rząd mówi, że to jest za dużo i w zasadzie rujnuje budżet, ja mogę odpowiedzieć, że jest to naprawdę kropla w morzu zobowiązań, jakie ma państwo wobec osób z niepełnosprawnościami po podpisaniu konwencji.
Tylko, że nie wiem, jak często musiałby się odbywać ten protest, żeby te wszystkie potrzeby wybrzmiały. Mówimy o edukacji, o równych warunkach zatrudnienia, o asystencji osobistej, o niezależnym życiu, o opiece zdrowotnej – to jest góra postulatów, które nie wybrzmiewają i nie wybrzmią, bo to są lata zaniedbań ze strony państwa. Te 500 złotych jak najbardziej zmieni jakość życia osób, które mają tego rodzaju niepełnosprawności. A jeśli przy okazji rząd zaproponuje dodatkowe rozwiązania, to doskonale. Ale te rozwiązania nie są żadną odpowiedzią postulaty osób, które są w Sejmie – to tak, jakby ktoś powiedział, że jest głodny, a dostał odpowiedź, że w związku z tym dostanie samochód. Bardzo fajnie mieć samochód, ale to nie zaspokaja głodu.
ŁP: Oddajmy głos publiczności.
Jerzy Waldemar Kwidym: Przez osiem lat pracowałem społecznie w Polskim Związku Niewidomych i sam jestem niewidomym od urodzenia. Myślę, że mam jakieś doświadczenie.
Odnosząc się do zasiłku pielęgnacyjnego, chcę powiedzieć, że został wprowadzony w 1974 roku i stanowił wówczas jedną ósmą przeciętnego średniego wynagrodzenia. W tej chwili to jest jedna trzydziesta.
Co do orzecznictwa o niepełnosprawności, to niebezpieczeństwo jest takie, że komisje „uzdrawiają” ciężko chorych ludzi. Szeroki zakres orzecznictwa musi mieć na celu ochronę ludzi, żeby nie zostali bez środków do życia. To trzeba zrobić za pomocą zasiłku pielęgnacyjnego – moim zdaniem – bo on nie jest wliczany do dochodu i może być różnicowany w zależności od zakresu niepełnosprawności w danej grupie.
Mówi się o tym, że spełnienie postulatu wypłaty 500 złotych to kolosalne koszty, ale nie jest to żadne danie przywileju, tylko nadganianie tego, co powinno było zostać już zrobione. | Katarzyna Bierzanowska
Ale przede wszystkim chciałbym podkreślić to, że osoby, które protestują, mają zupełną rację – 500 złotych to naprawdę nie jest dużo. A jeśli ja jako niepełnosprawny będę miał środki materialne, to będę miał niezależność, będę decydował, kto będzie mnie rehabilitował i gdzie pójdę po daną usługę.
Konrad Rychlewski: Nie wszystkie propozycje pomocy są kosztowne, niektóre mogłyby w pewnym stopniu finansować się same. Na przykład: zaoferowanie na odpowiednim poziomie opieki dziennej osobom z trwałą niesamodzielnością, umożliwi rodzicom podjęcie aktywności zawodowej. Mówiąc kolokwialnie: pójdą do pracy i zapłacą w podatkach znacznie więcej, niż będzie kosztowało udostępnienie tej usługi dziennej opieki. Nie wspominając już o tym, że osoby zarabiające będą odkładać na emeryturę, przez co będą mniej uzależnione od opieki społecznej w wieku poprodukcyjnym. Nie można na te rozwiązania patrzeć wyłącznie jak na wydatki i zakładać, że każda wydana złotówka nie wróci do budżetu.
* Debata organizowana przy wsparciu Fundacji Open Society Institute we współpracy z OSIFE [Open Society Initiative for Europe] będącą częścią Open Society Foundations.