10 sierpnia w czasie panelu ONZ poświęconego prawom człowieka przedstawicielka ONZ Gay McDougall, członkini Komitetu ds. Likwidacji Dyskryminacji Rasowej (CERD), oficjalnie zwróciła się do przedstawicieli ChRL z prośbą o ustosunkowanie się do informacji o masowych prześladowaniach Ujgurów. „Jesteśmy głęboko zaniepokojeni z powodu wielu wiarygodnych sprawozdań, które do nas dotarły, według których w imię walki z religijnym ekstremizmem i utrzymaniem stabilności społecznej Chiny zmieniły ujgurski region autonomiczny w coś, co przypomina wielki obóz internowania, utrzymywany w tajemnicy, pewną strefę «braku praw»”.

W poniedziałek przedstawicielka dostała równie oficjalną odpowiedź władz chińskich – nie ma żadnych prześladowań, internowań, stref poza prawem. Przedstawiciel Chin poczuł się dotknięty kalumniami i kategorycznie stwierdził, że każdy w Chinach ma zagwarantowaną wolność wyznania, nie ma żadnych obozów reedukacyjnych, jedynie „zawodowe i szkoleniowe centra edukacyjne pomagające w powrocie do społeczeństwa”, a pewne zaostrzone środki bezpieczeństwa w regionie mają na celu wyłącznie walkę z terroryzmem i fanatykami. Czy członków panelu przekonały słowa chińskiej delegacji będzie wiadomo dopiero 30 sierpnia, ale już dziś można powątpiewać, by opinia Komitetu ds. Likwidacji Dyskryminacji Rasowej ONZ miała dla Chin większe znaczenie… Alarmistyczne głosy o coraz trudniejszej sytuacji Ujgurów od dawna przewijają się w mediach, coraz liczniejsze relacje świadków i ofiar prześladowań regularnie pojawiają się w publicznym obiegu. I od lat nic z tego nie wynika.

Coraz trudniej być Ujgurem

Ujgurzy mają wielokrotnego pecha. Mają pecha, że wyznają islam – po prawie dwóch dekadach walki z terroryzmem islamskim na świecie nie zostało zbyt wielu obrońców praw muzułmanów. Mają pecha, że nie udało im się zbudować swojego państwa narodowego w latach 40. ubiegłego wieku, ale zostali podarowani Chińskiej Republice Ludowej. Mają pecha, że akurat ich region jako najbardziej wysunięta na zachód część Chin, stał się kluczowy w budowaniu Nowego Jedwabnego Szlaku i skupiła się na nich uwaga władz centralnych, którym bardzo zależy na spokoju i zduszeniu jakichkolwiek przejawów niezadowolenia, a także ze względu na zasoby energetyczne i bezpieczeństwo gospodarcze Chin. Ale ich chyba największym fatum jest to, że Chiny, tak silne i asertywne, nie czują potrzeby przestrzegania międzynarodowych standardów, ba, nawet własnego prawa, które formalnie nie pozwala przecież na zamienianie całego regionu w strefę permanentnej inwigilacji, „znikanie” ludzi bez procesu i wyroku oraz na poddawanie ich przymusowej reedukacji w zamkniętych obozach.

Nie mają szczęścia nawet do nazw. Zamieszkiwane przez nich tereny oficjalnie noszą nazwę Xinjiang, „Nowe Granice” (region został wcielony zbrojnie do Chin dopiero w 1757 roku po tak zwanym ludobójstwie Dżungarów, sąsiadów Ujgurów, kiedy wojska cesarskie wymordowały 500–600 tysięcy Dżungarów, prawie 80 procent populacji narodu), która przez samych Ujgurów jest uznawana za symbol chińskiej dominacji. Za używanie określenia z lat 40. XX wieku Sherqi Türkistan (Turkiestan Wschodni), kiedy udało im się wywalczyć na kilka lat swoje państwo, można zostać oskarżonym o separatyzm, a nawet terroryzm. W języku potocznym sami Ujgurzy używają dawnej nazwy Altishahr, „Sześć miast”. Nawet określenie „Ujgur” też jest trochę naciągane i wypromowane dopiero na początku XX wieku, wcześniej miejscowi nazywali siebie po prostu musulman albo yerlik (tutejszy).

Chiny, tak silne i asertywne, nie czują potrzeby przestrzegania międzynarodowych standardów, ba, nawet własnego prawa, które formalnie nie pozwala przecież na zamienianie całego regionu w strefę permanentnej inwigilacji. | Katarzyna Sarek

Od początku Chiny Ludowe podejrzliwie traktowały bitnych i niepokornych mieszkańców Xinjiangu. Proces zmiany składu etnicznego regionu rozpoczął się już w latach 50. Pomiędzy 1957 a 1967 rokiem osiedliły się tam ponad 2 miliony Hanów. Kolonizacja okazała się skuteczna, w spisie ludności z 1955 roku Ujgurowie stanowili 70 procent mieszkańców regionu, resztę Hanowie i inne mniejszości narodowe. W 2010 roku Ujgurowie to już tylko 46 procent.

Relacje między Ujgurami a Hanami do początku XXI wieku były szorstkie. Gdy wydarzył się 11 września 2001 roku i Chińczycy, wystraszeni choćby cieniem wizji islamskiego terroryzmu na własnym podwórku, zaczęli systematycznie wprowadzać coraz to nowe środki bezpieczeństwa, między innymi utrudniać Ujgurom kontakty z zagranicą, uprzykrzać im wyznawanie islamu i wdrażać przyśpieszoną sinizację, zwłaszcza dzieci i młodzieży. Prawdziwe problemy zaczęły się jednak dopiero po 2009 roku, kiedy w wyniku zamieszek na tle etnicznym zginęło w Xinjiangu 180 osób. Początkiem była informacja o zabiciu dwóch Ujgurów w fabryce w Guangdongu, która sprowokowała do wyjścia na ulice Urumczi ludzi domagających się schwytania i ukarania winnych. Napięcie szybko eskalowało i doszło do starć pomiędzy miejscowymi a policją, również w innych miastach Xinjiangu. Co jakiś czas w Xinjiangu, a nawet w innych prowincjach, mają miejsce ataki nożowników – każdą z tych tragedii władze wykorzystują jako powód do coraz mocniejszego dokręcania śruby.

Bycie Ujgurem w Xinjiangu z każdym rokiem stawało się coraz bardziej kłopotliwe. Wprowadzano zakazy i nakazy najróżniejszego kalibru, na przykład zakaz noszenia bród czy przestrzegania postu w czasie ramadanu, mierzenie kobietom na ulicy długości spódnic i skracanie ich in situ, obowiązek oddania paszportów na policję czy zdobycia oficjalnego pozwolenia na wyprawę do sąsiedniej wsi. Obecnie każdy obywatel ChRL narodowości ujgurskiej jest traktowany jak zagrożenie, nieustannie kontrolowany i sprawdzany. Mieszkańcy tamtejszych miast narzekają, że droga do pracy obecnie zajmuje dwa razy więcej czasu niż dawniej, bo na dystansie 3 kilometrów są poddawani kontroli po 7–8 razy. Wszystkie te utrudnienia i szykany bledną jednak przy najnowszej metodzie władz na budowanie więzi z ojczyzną. Według różnych źródeł, od kilkuset tysięcy do dwóch milionów Ujgurów jest przetrzymywanych w obozach, gdzie w zamknięciu spędzają tygodnie i miesiące, w czasie których są indoktrynowani i zastraszani. W relacjach turystów Xinjiang, ten zamieszkany dawniej przez Ujgurów, a nie napływowych Hanów, staje się wymarłym i wyludnionym miejscem. Zdarzają się ulice, gdzie zostały jedynie dzieci i staruszkowie, a dorośli mężczyźni i kobiety po prostu zniknęli.

Obecnie każdy obywatel ChRL narodowości ujgurskiej jest traktowany jak zagrożenie, nieustannie kontrolowany i sprawdzany. Mieszkańcy tamtejszych miast narzekają, że droga do pracy obecnie zajmuje dwa razy więcej czasu niż dawniej, bo na dystansie 3 kilometrów są poddawani kontroli po 7–8 razy. | Katarzyna Sarek

Strefa permanentnej inwigilacji

Władze chińskie niekiedy publikują oficjalne dane, które przypadkiem rzucają światło na skalę tego, co dzieje się w Xinjiangu. Niedawno opublikowano statystyki o liczbie aresztowań za rok 2017. Otóż, wychodzi na to, że Ujgurzy, którzy w ludnych Chinach stanowią zaledwie 1,5 procenta populacji, są narodem kryminalistów, bowiem aż 21 procent wszystkich aresztowanych w całym kraju to właśnie oni. Na dodatek przeszli tę przemianę w błyskawicznym tempie, ponieważ w porównaniu z 2016 rokiem liczba aresztowań skoczyła o… 731 procent. Dodam jeszcze, że chińska policja się nie myli i zatrzymuje wyłącznie winnych, bowiem odsetek skazanych w chińskich sądach to imponujące 99,9 procent. Choć może to nie ma większego znaczenia, bo Ujgurom, ot tak zabieranym z domów, ulic i pociągów, nie stawia się zarzutów i nie mają nawet szans na proces.

Dużą zasługę w wypełnianiu więzień ma przeniesiony z Tybetu pierwszy sekretarz Chen Quanguo. Według danych The Jamestown Foundation, od 2016 roku wprowadza coraz to nowe środki bezpieczeństwa. W ciągu dwunastu miesięcy zatrudnił około 90 tysięcy mundurowych, ustawia patrole na każdym skrzyżowaniu i promuje wizję „komisariatu za rogiem”, który, jak nasze Żabki, będzie na co drugiej ulicy. Wciela w życie strategię „siatkowe zarządzanie społeczne” (社会网格化管理) , które polega na dzieleniu stref miejskich na niewielkie, regularne obszary, gdzie za pomocą monitoringu i fizycznej obecności, policja jest w stanie obserwować praktycznie każdego mieszkańca. System ten działa już w Tybecie, gdzie budynki policji znajdują się od siebie w odległości 300–500 metrów. Chen pracuje bardzo sprawnie, bowiem obecnie w Xinjiangu przypada już 323 placówek policyjnych (komisariaty i posterunki) na 100 tysięcy mieszkańców. Dla porównania, w całej Polsce obecnie pracuje 100 tysięcy policjantów i istnieje 558 komisariatów. Sekretarz Chen ma za co wzmacniać bezpieczeństwo, ponieważ w 2017 roku budżet na bezpieczeństwo wewnętrzne regionu wyniósł aż 9 miliardów dolarów amerykańskich; to dwukrotny wzrost w porównaniu z 2016 rokiem, a z 2009 rokiem – dziesięciokrotny. Ujgurzy gorzko żartują, że Hanowie nienawidzą Chena tak samo mocno jak oni – tak bardzo utrudnił codzienne życie, pracę i prowadzenie interesów, że sami zaczynają wynosić się z Xinjiangu.

Wszechobecna policja, kamery, bramki, patrole, wozy opancerzone sprawiają, że ulice ujgurskich miast wyglądają jak strefa wojny. Mieszkańcy co chwila widzą i czują nadzór zewnętrzny, ale to jeszcze nie wszystko. Dzięki obowiązkowemu instalowaniu rządowych aplikacji na komórkach, masowemu pobieraniu odcisków palców i próbek DNA władze są w stanie przeskoczyć na kolejny poziom działania służb. Nie muszą czekać na wydarzenie, aby zareagować, są już w stanie przewidzieć chęć popełnienia czynu niedozwolonego i go uniemożliwić.

Świat zapomniał o Ujgurach

I co na to świat? Poza ostatnim pytaniem na forum ONZ – nic. Światowi liderzy, którzy tak ładnie mówią o przestrzeganiu praw człowieka, w tajemniczy sposób zapominają o Ujgurach. Angela Merkel w ciągu swoich częstych wizyt w Chinach nie widzi potrzeby zapytania chińskich gospodarzy o sytuację w Xinjiangu, mimo że w Niemczech ma siedzibę Światowy Kongres Ujgurów, organizacja diaspory ujgurskiej, na której czele stoi Rabije Kadir, słynna działaczka polityczna i jeden z głównych wrogów Pekinu. Jeszcze bardziej szokujące jest milczenie krajów muzułmańskich, które wydają się mieć w nosie prześladowania ich braci w wierze. Czy jest to związane z inwestycjami, pożyczkami i promesami zysków związanych z udziałem w inicjatywie Nowego Jedwabnego Szlaku? Na przykład Turcja, dawniej gardłująca za Ujgurami, obecnie traktuje ich jak powietrze. Może też dlatego, że na tureckiej ziemi też od kilku lat zmieniają się standardy w traktowaniu obywateli i przestrzeganiu praw człowieka.

Czy rzeczywiście jest tak źle, jak opisują zachodni dziennikarze? Chińskie władze i oficjalne media kategorycznie zaprzeczają. Twierdzą, że przecież się nie da wsadzić do obozów miliona ludzi, Ujgurom żyje się spokojnie i bezpiecznie w braterskiej miłości z Hanami, a Zachód nie dość, że wtrąca się w wewnętrzne sprawy Chin, to jeszcze je oczernia. Jeśli Chiny chcą pokazać światu, że w Xinjiangu nic złego się nie dzieje powinny zacząć to pokazywać. W rozproszeniu wątpliwości pomogłoby umożliwienie pracy zagranicznym mediom i naukowcom. Obecnie dziennikarze dostają się do Xinjiangu za pomocą forteli, są nękani, śledzeni, zabiera się im sprzęt i zastrasza rozmówców. „Cztery godziny przesłuchania za cztery minuty rozmowy” – to spotkało pewnego ulicznego sprzedawcę, który nieopatrznie porozmawiał z cudzoziemcem.

 

* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: George Hoda, Źródło: PublicDomainPictures.net