Wyborczy spektakl, co właśnie stanowi o swoistej awangardowości tego obrazu, nie jest jeszcze rozstrzygnięty w dwóch regionach Federacji Rosyjskiej. W jednym z nich, dalekowschodnim Kraju Nadmorskim, akcja wciąż trzyma w napięciu. Druga tura wyborów o fotel gubernatora odbyła się tam 16 września. Po przeliczeniu 95 procent głosów wychodziło na to, że zwyciężył kandydat komunistów – przedsiębiorca Andriej Iszczenko, czego nie przewidywał pierwotny scenariusz. Szybko jednak okazało się, że pozostała część kart wyborczych przywróciła właściwy bieg fabuły – po jej podliczeniu ogłoszono zwycięstwo urzędującego gubernatora, popieranego przez Jedną Rosję Andrieja Tarasienki.

Iszczenko w ramach protestu ogłosił głodówkę – co tylko dodało sprawie pikanterii. Od niechybnej śmierci z głodu uratowała go jednak moc instytucji. Centralna Komisja Wyborcza, po zbadaniu sprawy, unieważniła wybory w całym regionie, motywując to podejrzeniem o fałszerstwa. Zatem finał sezonu dopiero przed nami.

Wsparcie wielkich nazwisk

Sceneria przed wyborami nie zapowiadała niespodzianek w rodzaju wyżej wymienionych. Wydawało się, że pozycja partii rządzącej w regionach nie jest zagrożona, a wynik lokalnych wyborów będzie zgodny z planem. Kandydaci „systemowych” ugrupowań w rodzaju Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji czy komunistów w domyśle miały stanowić jedynie listek figowy widowiska. Co więcej, sam Władimir Putin miał tutaj niebagatelną rolę do odegrania, wspierając kandydatów Jednej Rosji. Trudno zapomnieć przecież o zdjęciu świadczącym o niezwykłej, męskiej sympatii prezydenta do gubernatora syberyjskiej Chakasji. Pomimo tego, że wspólny wypad na ryby zdarzył się rok temu, to okoliczności oraz brak garderoby polityków pamięta się do dziś.

Prezydent wspierał jednego z najistotniejszych aktorów – Siergieja Sobianina, mera Moskwy odpowiedzialnego za program „renowacji”. Poprzedni epizod wyborczy nieomal skończył się porażką protegowanego Putina – to w 2013 roku kandydatura Aleksieja Nawalnego prawie doprowadziła do drugiej tury wyborów mera stolicy. W tym roku jednak scenarzyści – aparat partyjny i Kreml – byli dostatecznie zmotywowani do tego, aby urzędujący decydent otrzymał satysfakcjonujący wynik. I użyli do tego nadzwyczajnych środków. W kampanię zaangażowano przedstawicieli szeroko pojętego show-biznesu i mediów, którzy chętnie obwieszczali o swoim poparciu przy użyciu hashtagu #ZaSobianina.

Za zawoalowaną formę podpowiedzi, na kogo głosować – swoisty teaser właściwego wyboru – można uznać opublikowane niemal w tym samym czasie piosenki autorstwa sławnych celebrytów: „Nie chcę być Moskwianinem” muzyka Siergieja Sznurowa oraz „Pogadajmy o kulturze” komika Siemiona Sliepakowa. Wymienione „teksty kultury” wchodzą ze sobą w dość specyficzny dialog, prześcigając się w tym, kto bardziej docenia życie w Moskwie. Obaj artyści wspominają o parku Zariadie, dumie moskiewskiego mera. Kompleks pełni na tyle donośną rolę, że nawet prezydent Putin – razem z merem – 8 września uroczyście otworzył tam salę koncertową. Panowie mało robili sobie z obowiązującej ciszy wyborczej – pierwsza tura odbywała się nazajutrz. Widzowie kochają przecież tych, którzy łamią reguły.

Dobry, zły i brzydki

Medialnie skupiono się więc na Moskwie – Sobianinowi nie przedstawiono żadnego poważnego kontrkandydata, przez co urzędujący mer zwyciężył już w pierwszej turze. Zresztą, stołeczna frekwencja nie dopisała – przy urnach pojawiło się 30 procent uprawnionych, co dało 70 procent poparcia Sobianinowi.

Gdzie tu więc intryga? W tym wypadku należy oddalić kamerę i spojrzeć na regiony, gdzie na gubernialnych nominatów Jednej Rosji zapadła kurtyna. W obwodzie włodzimierskim i Kraju Chabarowskim zwyciężyli kandydaci populistyczno-nacjonalistycznej LDPR – i to oni zajmą stanowiska gubernatorów. Wybory w Kraju Nadmorskim zostaną przeprowadzone ponownie ze względu na wspomniane zarzuty o fałszerstwo. Jeśli chodzi o czwartą prowincję – Republikę Chakasji – to drugą turę wyznaczono na 7 października i najprawdopodobniej zwycięży w niej kandydat komunistów. Poprzedni gubernator, wspomniany już wędkarz-kolega Putina, zrezygnował z walki, tłumacząc to swoim stanem zdrowia. Jest to zrozumiałe – 9 lat odgrywania tej samej roli może skutkować wypaleniem zawodowym aktora.

Napisany wcześniej scenariusz dopuszcza jednak i takie odstępstwa od reguły – partia rządząca przegrała z opozycją systemową, którą przecież w dużej mierze animuje się z Kremla. Aleksiej Nawalny – obecnie najpopularniejsza postać opozycji realnie antyreżimowej – swoim starym zwyczajem wezwał ludzi do protestu właśnie w dzień wyborów, 9 września. Masowe mityngi, mające miejsce na ulicach rosyjskich miast bez zgody władz, ukazały naprawdę drastyczne sceny – głównie ze względu na brutalność policji. Warto też odnotować niesamowity popis oratorski prawdziwego zwierzęcia scenicznego Władimira Żyrinowskiego, lidera wspomnianej LDPR. Podczas protestów w Moskwie polityk wszedł w gwałtowną konfrontację z jednym z protestujących – doszło zresztą do rękoczynów, którymi „Żyrik” udowodnił swoją wciąż niegasnącą sprawność fizyczną. Nie zważał też na wyzwiska i buczenie, którymi obdarzyli go protestujący – ostatecznie duża ich część została wpakowana do policyjnych wozów i aresztowana. Liczba zatrzymanych przez służby porządkowe przewyższyła 1000 osób w skali całego kraju.

Aresztu nie uniknął też Nawalny – w jego przypadku kara wyniosła 30 dni pozbawienia wolności. Kropkę nad przysłowiowym „i” reżim postawił dopiero po odsiedzeniu wyroku. Opozycjonista wyszedł z aresztu zaledwie na kilka sekund. Zaraz po przekroczeniu bramy zatrzymano go ponownie i dołożono kolejne 20 dni odsiadki.

Zwycięstw wyborczych LDPR i komunistów nie należy uznawać za dowód wzrostu poparcia dla tych konkretnych partii. Potencjalny wyborca zagłosowałby na kogokolwiek – byle nie na Jedną Rosję, czego scenarzyści na Kremlu nie przewidzieli. | Filip Rudnik

Głosy przeciwko wszystkim

Masowe protesty stanowiły prostą odpowiedź na reformę emerytalną, o której wprowadzeniu kremlowscy decydenci poinformowali społeczeństwo w dzień inauguracji mundialu. Ogólnonarodowy ferwor piłkarskiego świętowania przeminął bezpowrotnie – i przyszedł czas rozliczeń. Właśnie w tych ramach należy odczytać też decyzję, którą podjęli Rosjanie nad wyborczymi urnami. Podwyższeniem wieku emerytalnego do 65 lat dla mężczyzn i 60 lat dla kobiet reżim zerwał niepisaną umowę o nienaruszaniu kruchego status quo – politycy nie mieszają się do życia osobistego obywateli, a w zamian społeczeństwo dalej apatycznie obserwuje polityczny spektakl.

Do 2006 roku rosyjskie karty do głosowania umożliwiały oddanie głosu „przeciwko wszystkim” – wydaje się, że w tym roku to właśnie ta opcja cieszyłaby się znaczną popularnością. Zwycięstw wyborczych LDPR i komunistów nie należy uznawać za dowód wzrostu poparcia dla tych konkretnych partii. Potencjalny wyborca zagłosowałby na kogokolwiek – byle nie na Jedną Rosję, czego scenarzyści na Kremlu nie przewidzieli.

Nie jest jednak tak, że dalsza fabuła wyklucza happy end dla Jednej Rosji. Potencjał społecznej frustracji najpewniej nie zostanie wykorzystany przez faktycznych zwycięzców wyborów – zarówno LDPR, jak i komuniści stanowią przecież istotny filar całego systemu. I Kreml, i systemowa opozycja, są od siebie współzależne. Co więcej, gubernatorzy stanowią co najwyżej postaci trzecioplanowe – wciąż zależne od ośrodka decyzyjnego na kremlowskim wzgórzu. Niekończąca się telenowela, giełda nazwisk, stanowi tego dowód – tylko w tym roku prezydent Putin wymienił szefostwo regionów już ponad dziesięć razy.

Głowa Federacji Rosyjskiej ma więc kompletną dowolność w obsadzaniu ról w regionalnych samorządach. Być może rozwiązaniem, które na powrót przywróciłoby wiarygodność Jednej Rosji, byłby angaż jakiegoś naprawdę znanego nazwiska? Można tutaj zresztą udzielić podpowiedzi, jeśli kremlowscy „filmowcy” w jakiś sposób to przeoczyli – nie trzeba przecież daleko szukać. Rosyjski obywatel – a zarazem zawodowy aktor – Steven Seagal ogłosił przecież, że chętnie widziałby siebie w roli gubernatora właśnie Kraju Nadmorskiego.To idealny kandydat. Rosjanie potrzebują przecież kogoś, kto zawsze jest „przeciwko wszystkim” – udowadnia to przecież każdy film, w którym Seagal gra. Z drugiej strony, ta konkretna osobistość  może odświeżyć wizerunek całego Kremla – Putin jest dla niego „prawdopodobnie największym światowym liderem”. Świetnie też gra na gitarze, co udowodnił, dając koncert na anektowanym Krymie. No i wreszcie – zna dalekowschodnie sztuki walki, przez co może parę ruchów zademonstrować Żyrinowskiemu. Rebranding przyda się każdej partii na rosyjskim nieboskłonie.