„Ostępy nocy” Djuny Barnes są takie, jak ich polski tytuł – gęste, mroczne i pretensjonalne, choć czytelnikowi od razu należy się wyjaśnienie. Ich gęstość nie bierze się z pogmatwanej fabuły. Ta ostatnia jest raczej rachityczna. Oto Feliks Volkbein, włoski Żyd mieszkający w Wiedniu i udający zasiedziałego w Europie arystokratę, poznaje niejaką Robin Vote, dwudziestoletnią ekscentryczną Amerykankę wiodącą beztroski żywot ekspatki w Paryżu lat 20. Feliks poślubia ją, ta jednak po urodzeniu dziecka ucieka od niego i wdaje się w gorący lesbijski romans ze swoją krajanką Norą Flood. Robin ostatecznie zdradza również i ją i wyjeżdża z niedawno poznaną Jenny Petherbridge do Stanów Zjednoczonych. Zrozpaczona Nora szuka pomocy u pochodzącego z Irlandii doktora i transwestyty Matthew O’Connora, który staje się jej doradcą i powiernikiem. Nigdy jednak nie dojdzie do zejścia się tej kobiecej pary. Powieść kończy się krótką scenką rozgrywającą się w leśnej kaplicy, w której oglądamy dziki taniec Robin z psem Nory. Wszystko, jeśli policzyć każdy istotny zwrot akcji, naszkicowane jest w paru niezbyt rozbudowanych akapitach.

Nerka i sandał rzymskiego centuriona

Co zatem składa się tak naprawdę na powieść Barnes? Trudno od razu odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Magmowata struktura „Ostępów nocy” często nie pozwala odróżnić jednej formy narracyjnej od drugiej. Opis konkretnej osoby zamienia się tu nagle w serię ekstrawaganckich maksym o ludzkiej duszy oraz istocie świata. Jawa przechodzi w senny majak, a racjonalna wypowiedź osuwa się nagle w pełne dysonansów gadulstwo. Niemal każda próba dialogu kończy się w „Ostępach nocy” serią niezwiązanych ze sobą monologów. Ostatecznie nad wszystkim dominują pozbawione ładu, niekończące się perory doktora, do którego jak do źródła najwyższej wiedzy ciągną zarówno Feliks Volkbein, jak i Nora Flood.

To jednak nie wszystko. Barnes jest niezrównana w komplikowaniu powieściowej materii i udziwnia nie tylko strukturę „Ostępów nocy”, ale również ich styl. Czytelnik nie ma ani chwili wytchnienia. Tekst naszpikowany jest piętrowymi metaforami i karkołomnymi porównaniami, a biedny odbiorca co rusz natyka się na szeregi obcojęzycznych wyrażeń i zwrotów zestawionych z najbardziej potocznym słownictwem. Nie da się koło tego przejść obojętnie, ale nie da się też tego czytać jak powieść. To raczej wielki językowy eksperyment, który najlepiej ilustruje wzięty na chybił trafił fragment wypowiedzi Matthew O’Connora. Na przykład taki:

„Mam w trzewiach tyle, że moja autopsja dostarczy mocnych wrażeń! Nerka i sandał rzymskiego centuriona, wątroba i zgasły dawno szept, żółć i rozbite megiery z Mediolanu, serce, które będzie łkać, gdy oczy już zgasną, nie mówiąc o myśli o Cellinim w kołysce moich żeber, jakże musiał cierpieć, pojąwszy, że nie może tego powtarzać wiecznie (miano piękna jest nadużywane). I wyściółka mojego podbrzusza z miłosnych pukli odciętych w najdziwniejszych miejscach, jakie napotkałem, ptasie gniazdo do składania zagubionych jajek, i moi ziomkowie, trudno o lepszych, co podążają ponurą ścieżką od «nie wiemy» do «nie mamy pojęcia dlaczego»” [1].

Niebezpieczny dryf w nurtach języka

„Co tu jest grane?”, chciałoby się wykrzyknąć, niczym Feliks Volkbein na widok pamiętników markiza de Sade’a wysuwających się z dłoni śpiącej żony [2]. Dlaczego mamy przedzierać się przez barokowe dzieło Barnes?

Odpowiedzi jest kilka, choć nie każda równie przekonująca. Sam tłumacz „Ostępów nocy” na język polski, Marcin Szuster, przyznaje w posłowiu, że książka ta z pewnością będzie źródłem konfuzji. Sens lektury powieści Barnes widzi jednak właśnie w jej nieznośnie udziwnionej warstwie stylistycznej. Według tej interpretacji „Ostępy nocy” to już nawet nie tyle barokowa, ile rokokowa wieża Babel, która uzmysławia nam, że nigdy nie zdołamy zapanować nad językiem, a co za tym idzie – nad światem, w którym przyszło nam żyć. „Doktor O’Connor – pisze Szuster – którego szalone diatryby wypełniają pół książki, to w istocie medium. Mowa posługuje się nim, by unaocznić swoją nieludzką energię, objawić się jako żywioł rozsadzający nie tylko wątłe ramy tej konkretnej narracji, ale też ogólne prawa logiki i gramatki” [3]. „Ostępy nocy”, które odkrywają nam sens, a raczej bezsens świata, wymagają więc innego nastawienia. „Najlepiej poddać się nurtowi języka – radzi Szuster – popadając w dryf” [4].

Świetnie, tylko – by trzymać się metafory – ów nurt jest dość porywisty i nie ma co liczyć na łagodne unoszenie się na powierzchni. Będziemy nieustannie podtapiani, przyduszani i ogłuszani kolejnymi falami transowej narracji, co zresztą każe docenić gigantyczny wysiłek, jaki w stworzenie polskiej wersji książki włożył tłumacz. Szuster przy przekładaniu „Ostępów nocy” musiał wykazać się umiejętnościami prestidigitatora. Sam tytuł jest już wyzwaniem. Jak bowiem oddać angielskie „Nightwood”? We włoskim wydaniu słynnej oficyny Adelphi brzmi on: „La foresta della notte”. Jeśli chcielibyśmy pójść tym samym tropem, w polskim tłumaczeniu otrzymalibyśmy „Nocny las”, ewentualnie „Las nocy”. Tytuł straciłby jednak wiele z intensywności, a wiemy skądinąd (i wie o tym z pewnością Marcin Szuster), że zgodnie z intencją Barnes miał on kojarzyć się z czymś gęstym i mrocznym. „Nightwood”, pisała, „brzmi jak nocny cień, trucizna, noc i las, jest mocny, w tym sensie, że treściwy” [5]. Polskie „Ostępy nocy” sprawdzają się w tym kontekście doskonale. Zwłaszcza, że są równie przestylizowane i pretensjonalne, co dzieło Barnes.

Jak długo można jednak raczyć się literackimi arabeskami? T.S. Eliot, który cenił Barnes i przyczynił się do wydania jej powieści w wydawnictwie Faber & Faber, miał wiele racji, skracając ją znacznie i doradzając kolejne skróty. Trafił też w sedno, pisząc w przedmowie do amerykańskiego wydania mniej więcej w tym tonie: „Nie, «Nightwood» nie jest powieścią poetycką, ale czytelnicy poezji najbardziej ją docenią” [6]. To prawda, tylko zaprawieni w bojach odbiorcy poezji (i to tej z ducha awangardowej) mogą smakować tę prozę.

Emancypacja arystokratów

„Ostępów nocy” można jednak w ogóle nie smakować. Można ich za to użyć jako broni. Djuna Barnes, znana ze swoich lesbijskich związków, już dawno znalazła się na sztandarach walki o emancypację gejów, lesbijek, transwestytów i innych wykluczonych z uwagi na ich orientację seksualną. W campowej estetyce „Ostępów nocy” rzeczywiście można doszukać się apoteozy Innego. I to nie tylko seksualnego Innego. Oprócz lesbijek Nory Flood i Jenny Petherbridge, biseksualistki Robin Vote oraz transwestyty O’Connora, jednym z bohaterów powieści jest Feliks Volkbein, a więc wiecznie wyobcowany Żyd, który właśnie jako Żyd jest „zawsze i wszędzie znikąd” [7]. Zresztą narodowość kobiet też ma znaczenie. Wszystkie są Amerykankami, a z Amerykanką, jak przyznaje dwuznacznie Feliks, „można zrobić wszystko” [8]. Kreśląc sylwetki swoich bohaterów, Barnes zdaje się nam zatem mówić jedno – jesteśmy plastyczni, nasze tożsamości (kulturową, społeczną, seksualną) jesteśmy w stanie wybrać sami. Są jak sceniczne stroje. Nie bez przyczyny Volkbein trafia na początku powieści do „wypełnionego blichtrem świata cyrku i teatru” [9], a O’Connor okazuje się mistrzem mistyfikacji.

Cena, jaką Inny musi zapłacić, by poczuć się dobrze w swojej skórze, jest jednak u Barnes wysoka. Musi odnaleźć w sobie artystę i sam stworzyć sobie warunki własnego rozwoju. Bohaterowie „Ostępów nocy” to zdani tylko na siebie estetyczni arystokraci. Ich zbawieniem jest sztuka, co nadaje przesłaniu Barnes specyficzny ton. Emancypacja w tym wydaniu nie musi wcale iść w parze z emancypacją Innego (czytaj: wykluczonego) w sensie politycznym. Co więcej, może być z nią sprzeczna, tak jak w liberalnym świecie sprzeczne może być dążenie do tak samo cenionych wartości (równość, wolność itp.). Barnes wzbrania się przed wszelkim masowym działaniem. W liście do pisarki Emily Coleman z 1936 roku, a więc roku wydania „Ostępów nocy”, pisze, że jest „egoistką w każdym calu […] zainteresowaną wyłącznie pięknem, sztuką i religią” [10]. Jej przepis na życie zgodne z własnym sumieniem to propozycja dla happy few.

Coś na ząb dla literackich hipsterów

Jeśli zatem nie jesteśmy w stanie potraktować „Ostępów nocy” jako literackiego objawienia ani wciągnąć ich na sztandary walki o prawa wykluczonych, cóż nam pozostaje? Chyba tylko uznać je za literackie świadectwo epoki. Odbija się w nich bowiem Paryż szalonych lat 20. i 30., pełen artystów i różnej maści ekscentrycznych ekspatów, do których należała również Barnes, a także zwariowane nowojorskie Greenwich Village. „Ostępy nocy” są zresztą powieścią z kluczem i badacz literatury anglosaskiej rozpozna w jej bohaterach realnie żyjące postacie. Dla wielu czytelników dzieło Barnes dopiero wraz z lekturą tekstów poświęconych życiu pisarki nabierze właściwego ciężaru. Zaleca się więc czytanie „Ostępów nocy” albo osobom pasjonującym się życiem artystycznym przedwojennego Paryża, albo najambitniejszym literackim hipsterom. Ci ostatni po niełatwej lekturze tej powieści będą mogli ją postawić obok innych legendarnych książek, do których pewnie nigdy nie wrócą. Gdzieś między „Na wspak” Huysmansa, „Zdeptanym kwiatuszkiem” Firbanka i „Harpagoniadą” Waginowa.

 

Przypisy:

[1] Djuna Barnes, „Ostępy nocy”, przeł. Marcin Szuster, Wydawnictwo Ossolineum, Wrocław 2018, s. 110.
[2] Tamże, s. 55.
[3] Tamże, s. 197.
[4] Tamże, s. 196–197.
[5] Cytat za: Phillip Herring, „Z życia Djuny Barnes”, przeł. Hanna Jankowska [w:] „Literatura na Świecie”, nr 5–6/2017, s. 90.
[6] Cytat za: tamże, s. 100.
[7] Djuna Barnes, dz. cyt., s. 14.
[8] Tamże, s. 46.
[9] Tamże, s. 17.
[10] Cytat za: Phillip Herring, dz. cyt., s. 87.

 

Książka:

Djuna Barnes, „Ostępy nocy”, przeł. Marcin Szuster, seria Z Kraju i ze Świata, Wydawnictwo Ossolineum, Wrocław 2018.