0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Słysząc > Oda do różnorodności,...

Oda do różnorodności, czyli Sylwester i Nowy Rok w Berlinie

Gniewomir Zajączkowski, Szymon Żuchowski

Oferta kulturalna Berlina jest niezwykle szeroka i okres sylwestrowo-noworoczny nie stanowi tu wyjątku.

Okres bożonarodzeniowy kojarzy się z dostatkiem: jedzenia, emocji, prezentów, postanowień – aż do przesytu. Ta obfitość zwykle jednak kanalizuje się w dość ograniczonej liczbie form dyktowanych przez tradycję. Dotyczy to również świata dźwięków, podążającego za formułą: „święta + muzyka = kolędy”. Mamy też analogicznie: „sylwester + muzyka = operetka + walce Straussów” (z oczywistym wykluczeniem Richarda). Jest też wersja ze zwiększonym współczynnikiem uroczystości – wtedy mamy wielką symfonikę, najlepiej w towarzystwie chóru, chętnie w tonacji durowej i klasycystycznej bądź romantycznej stylistyce. To skład i układ sugerujący optymizm, moc, zapomnienie o troskach i problemach – taki muzyczny odpowiednik upicia się na wesoło.

Fot. RIAS

Oferta kulturalna Berlina jest niezwykle szeroka i okres sylwestrowo-noworoczny nie stanowi tu wyjątku. Jak w całych Niemczech do obowiązkowych punktów programu w tym czasie od lat należy ostatnia symfonia Beethovena, która wprawdzie nominalnie jest w tonacji mollowej, ale jej najbardziej kojarzony fragment, „Oda do radości”, jest superdurowy – w Konzerthausie zagrała ją Berlińska Radiowa Orkiestra Symfoniczna (RSB). Oprócz gali, serwujących mieszankę przebojów z oper i operetek, bardzo częste są wykonania tych utworów w całości: w Deutsche Oper Berlin przypomniano niedawną inscenizację „Zemsty nietoperza” Johanna Straussa, a w Komische Oper – „Kandyda” Leonarda Bernsteina (każdą dwa razy dziennie!). Staatsoper z kolei postawiła na program bardzo lekki i rozrywkowy, w którym kompozycje Kurta Weila i George’a Gershwina sąsiadowały z utworami Piotra Czajkowskiego, również w aranżacji na big-band. W Filharmonii Berlińskiej można było usłyszeć mniej znaną orkiestrę Symfoników Berlińskich z programem-niespodzianką (sylwestrowym potpourri) oraz, w dużej sali, Filharmoników Berlińskich. W tym samym miejscu w Nowy Rok zaprezentował się chór RIAS z Akademie für Alte Musik, co także należy do lokalnej tradycji.

Właściwie nie jesteśmy pewni, po co grywa się ten utwór w całości, skoro gros słuchaczy zależy wyłącznie na usłyszeniu finału z „Odą do radości”. Skoro już chór jest na miejscu, można by go wykorzystać do czegoś ciekawszego niż czekanie przez z górą trzy kwadranse na to, aż się do czegoś przyda.

Szymon Żuchowski, Gniewomir Zajączkowski

W szponach tradycji, czyli „Dziewiąta” Beethovena w Konzerthausie

Jako się rzekło, obecność „IX symfonii” Beethovena w programach okołosylwestrowych to w Niemczech świętość, niemal taka jak rozbudowane bufety w większości tamtejszych instytucji kulturalnych, niezbędne z uwagi na dręczącą wielu obywateli Speisefieber, gorączkę pokarmową. (Przypadłość ta polega na permanentnym odczuwaniu potrzeby jedzenia, jak u ryjówek, które muszą posilać się co 2–3 godziny, gdyż w przeciwnym razie grozi im śmierć głodowa.)

Orkiestra i chór RSB wystąpiły pod batutą swojego stosunkowo nowego dyrektora muzycznego, Władimira Jurowskiego. Na początek zabrzmiało prawykonanie utworu Georga Katzera pod tytułem „Discorso”, nazwane tak chyba dla śmiechu, z uwagi na bliskość karnawału, bo gdyby rzeczywiście rozmawiano tak, jak on pisze, nigdy w życiu nikt z nikim nie zdołałby się dogadać. Owa kompozycja miała jednak przynajmniej taką zaletę, że w jej estetykę brzmieniową idealnie wpasowywały się kaszle, szelesty i – nomen omen – rozmowy publiczności.

Fot. Monika Rittershaus

Hałasy w dużej mierze ucichły, kiedy zaczęła się symfonia Beethovena. W dużej mierze, bo nie całkiem. Właściwie nie jesteśmy pewni, po co grywa się ten utwór w całości, skoro gros słuchaczy zależy wyłącznie na usłyszeniu finału z „Odą do radości”. Skoro już chór jest na miejscu, można by go wykorzystać do czegoś ciekawszego niż czekanie przez z górą trzy kwadranse na to, aż się do czegoś przyda. W obsadzie jest też kwartet solistów – tego wieczora byli to Iwona Sobotka (sopran, w zastępstwie za Genię Kühmeier),Wasilisa Bierżanskaja (alt), David Butt Philip (tenor) i Paul Gay (bas). W swoich partiach – trzeba przyznać niewdzięcznie skonstruowanych przez Beethovena – spisali się średnio i pod względem całościowego zestrojenia, i w ustępach par excellence solowych. W przypadku tego materiału trudno jednak oceniać śpiewaków – jest go tak mało, że słuchaczowi pozostaje w sumie tylko mgliste pierwsze wrażenie, które w tym wypadku było niedobre, jeśli chodzi o basa i tenora, słabe w odniesieniu do sopranu i całkiem niezłe względem altu. Dyrygent niewątpliwie dysponował dobrze przygotowanymi orkiestrą i chórem, ewidentnie okrzepłymi w tym repertuarze, ale sprawiał wrażenie, jakby on również nie do końca wiedział, po co wykonywać tę symfonię.

W paszczy dźwięku, czyli Filharmonicy Berlińscy w Mozarcie i Ravelu

Całkiem oryginalny program zaplanowali na koncert sylwestrowy Filharmonicy Berlińscy występujący w swojej macierzystej sali pod batutą Daniela Barenboima. Rozpoczęli utworem bardzo klasycznym i zachowawczym „XXVI koncertem fortepianowym D-dur” KV 537 Mozarta, a w drugiej części wieczoru zaprezentowali odważne i nowatorskie dzieła Ravela. Koncert Mozarta – napisany na koronację Leopolda II w 1789 roku – spełnia tradycyjnie świąteczne zapotrzebowanie na coś względnie podniosłego, lecz nie przytłaczającego. Z utworów Ravela wybrano natomiast te inspirowane muzyką Półwyspu Iberyjskiego, co przewrotnie realizowało zapotrzebowanie na szeroko pojęty pierwiastek gorących rytmów południa. Mieliśmy więc „Rapsodię hiszpańską”, a w niej „Habanerę” i „Malagueñę”, swoiste odpowiedniczki habanery i seguidilli z „Carmen”, bardzo pożądanych w programach gal operowych.

„Koncert koronacyjny” Mozarta Barenboim poprowadził od fortepianu. Podszedł do niego z ogromną swobodą – w końcu wykonuje go od dobrych 50 lat! – ale bez zbytniej nonszalancji. Zadbał o klarowność brzmienia i nie ulepił z tego utworu mdłej, amorficznej kulki marcepanu. Niewątpliwie wydatnie pomogło mu w tym znakomite przygotowanie orkiestry oraz współpraca bardzo aktywnego i komunikatywnego koncertmistrza oraz liderów sekcji. Nawet kiedy Barenboim skupiał się w większości na realizacji partii fortepianu, towarzyszący mu instrumentaliści grali „na autopilocie”. Część wolną, „Larghetto”, nienależącą do najbardziej porywających oraz innowacyjnych utworów w historii muzyki, zagrał tak, że nie zdążyliśmy się zmęczyć jej przewidywalnością i powtarzalnością, a to doprawdy spore osiągnięcie. W finałowe rondo dyrygent wprowadził orkiestrę attacca, prawdopodobnie po to, żeby uniknąć braw, które rozległy się po pierwszej części. Dodało to przy okazji dezynwoltury temu wykonaniu, które – jak zwykle u Barenboima – było nade wszystko eleganckie.

Fot. Robert Niemeyer

Ta klarowność myśli i gestu oraz skrupulatność, jakie cechują tego dyrygenta, znakomicie sprawdzają się w muzyce początku XX wieku i pozwalają jej zachować komunikatywność formy bez tracenia na precyzji detali. Ukazują one pełnię urody i złożoności tej wielkiej symfoniki często opartej na kameralnych brzmieniach, co znakomicie było słychać w „Pawanie na śmierć infantki”. W „Habanerze” dyrygent ujawnił przyjemną kapryśność, o którą byśmy go nie podejrzewali, nadał też „Malagueñi” idealny, falujący puls nie tylko w sensie rytmicznym, ale również dynamicznym. Kulminacją z prawdziwego zdarzenia okazało się „Boléro”. Nabrzmiewało, ciesząc mnogością zabiegów barwowych poszczególnych instrumentów i ich zestawień, a uroda tych efektów sprawiała, że słuchacz ani się obejrzał, już wylądował w paszczy dźwięku, pochłonięty i obezwładniony, jakby ten sylwester nie miał być kolejnym, tylko ostatnim. Mała śmierć, wielka muzyka.

W świetle i w cieniu, czyli RIAS i „Geniusz Händel”

Wbrew obawom jednych, a nadziejom niektórych świat nie skończył się jednak na sylwestrze w Filharmonii Berlińskiej i w Nowy Rok dość triumfalnie obwieścił kontynuację swojego istnienia koncertem chóru RIAS z towarzyszeniem Akademie für Alte Musik i pod batutą Justina Doyle’a. Mamy wrażenie, że odkąd Doyle objął stanowisko dyrektora muzycznego RIAS-u stara się kłaść nacisk muzykę angielską – dwa lata temu na koncercie noworocznym jego zespół wykonał „Teodorę” Händla, a w tym roku wiązankę fragmentów chóralnych z rozmaitych jego oper i oratoriów. Doyle ma świetny zmysł kolorystyczny, potrafi modelować barwę chóru i orkiestry (którą nawet we fragmentach czysto instrumentalnych dyryguje w bardzo) – pod jego batutą Händel brzmi, jakby przy pisaniu swoich utworów inspirował się malarstwem i technikami światłocieniowymi. Dyrygent niczym Rembrandt „oświetlał” wybrane aspekty partytury, nadając głębię psychologiczną fragmentom chóralnym, które w tym ujęciu stały się jakby niezależnymi miniaturami.

„Koncert koronacyjny” Mozarta Barenboim poprowadził od fortepianu. Podszedł do niego z ogromną swobodą – w końcu wykonuje go od dobrych 50 lat! – ale bez zbytniej nonszalancji. Zadbał o klarowność brzmienia i nie ulepił z tego utworu mdłej, amorficznej kulki marcepanu.

Szymon Żuchowski, Gniewomir Zajączkowski

Mimo znakomitego poziomu wykonawczego i bardzo umiejętnie dobranego programu, tym noworocznym koncertem świat ukazał nie tylko swoje dalsze istnienie i pokłady ukrytego piękna, ale także zasygnalizował swoją niedoskonałość. A dokładniej wyeksponował ją ten, kto wymyślił, że co parę utworów odzywać się będzie, profesjonalna zresztą, konferansjerka, by przedstawić słuchaczom, garść szczegółów z biografii Händla, równie znanych, co w tamtym momencie zbędnych albo wręcz przeciwskutecznych jeśli chodzi o kreowanie nastroju skupienia. Z jednej strony zabieg ten potwornie zaburzał dramaturgię całego koncertu, ale z drugiej podkreślał umiejętność budowania napięcia przez Doyle’a – w końcu co kilka utworów musiał je odbudowywać, co było możliwe dzięki jego wyobraźni i rewelacyjnym możliwościom chóru RIAS. Wygrało więc światło, a cień koniec końców tylko je uwydatnił.

 

Koncerty:

Koncert sylwestrowy: Rundfunk-Symphonieorchester Berlin, Rundfunkchor Berlin, dyrygent: Władimir Jurowski, soliści: Iwona Sobotka, Wasilisa Bierżanskaja, David Butt Philip, Paul Gay, Konzerthaus Berlin, 30/31 grudnia 2018 roku.

Koncert sylwestrowy: Berliner Philharmoniker, dyrygent i fortepian: Daniel Barenboim, Berliner Philharmonie, 29/30/31 grudnia 2018 roku.

Koncert noworoczny „Genius Händel”, RIAS Kammerchor, Akademie für Alte Musik, dyrygent: Justin Doyle, Berliner Philharmonie, 1 stycznia 2019 roku.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 524

(3/2019)
22 stycznia 2019

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj