Zostawmy na marginesie, że jeśli coś szkodzi Polsce, to właśnie taka „obrona” (już są listy i petycje protestacyjne z Francji). Pomińmy już fakt, że wymieniona uczelnia ma gigantyczne zasługi we współpracy z polskimi humanistami, a jej środowisko – szerzej z Polską (tym bardziej zapewne wytrzeszcza teraz oczy ze zdumienia). Pomińmy, że uczestnicy konferencji znaczą bardzo dużo w nauce. Pomińmy, że takie najścia na sale wykładowe i konferencje zawodowe mają beznadziejnie złe tradycje. Pomińmy, że minister Gowin, w odpowiedzi na skierowany do niego list pani Frédéric Vidal, jego francuskiej odpowiedniczki, nie przyjął zarzutów.

Ciekawsze dla mnie jest kilka innych spraw. Pierwsza to występujące w Polsce przeświadczenie, że o historię trzeba walczyć. W moim przekonaniu historię trzeba badać, można o niej dyskutować, ale o nią walczyć? Historia stała się częścią generalnie podsycanej atmosfery konfliktu. Establishment polityczny kieruje się najpewniej tym, co ludzie chcą usłyszeć. Są kraje, w których z różnych przyczyn występuje silne i daleko wstecz sięgające zainteresowanie przeszłością (Chiny, Izrael, Irlandia, Rosja…). Polska nie jest rekordzistką w tym zakresie, ale dawne sprawy często tu wracają. Często stają się elementem bieżącego dyskursu politycznego.

Gdy na przykład wyrzucana Pierwsza Prezes SN Małgorzata Gersdorf występowała na konferencji w Karlsruhe (lipiec 2018), jedna z niemieckich prawniczek powiedziała, że jej środowisko z troską śledzi to, co się dzieje w Polsce wokół sądownictwa. Ktoś komentujący ten epizod w telewizji państwowej natychmiast „zgrzytnął”, że Niemcy już raz wyrazili swoją troskę o nas – karabinami i komorami gazowymi. Wypowiadała się w ten sposób osoba z trzeciego pokolenia zrodzonego po inkryminowanych faktach, kierując swe słowa do osoby najpewniej też z trzeciego pokolenia Niemców. W wybuchłym w sierpniu 2018 roku sporze na temat tego, czy apel pamięci podczas wówczas zbliżających się dorocznych obchodów na Westerplatte mają czytać harcerze, czy wojskowi, minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak zarzucił prezydentowi Gdańska Pawłowi Adamowiczowi, że „wpisuje się w retorykę tych, którzy na Polskę napadli”.

Zdumiewa, z jak dużą siłą wśród spraw historycznych w Polsce co pewien czas wybucha kwestia żydowska. Sprawia to wrażenie uczulenia. Najnudniejsze zajęcia uczelniane ożywiają się, gdy dochodzi do jej rozważania. Marszałek Senatu Stanisław Karczewski, na ogół wyjątkowo spokojny, występując w TVN24 w kwestii nowelizacji ustawy o IPN, dosłownie trząsł się. W pięćdziesięciolecie „Marca” namiętności były tak silne, jakby rzecz działa się wczoraj.

Zdumiewa, z jak dużą siłą wśród spraw historycznych w Polsce co pewien czas wybucha kwestia żydowska. Sprawia to wrażenie uczulenia. Najnudniejsze zajęcia uczelniane ożywiają się, gdy dochodzi do jej rozważania. | Marcin Kula

*
Naród chce słyszeć, że jest wspaniały, a rządzący chcą przedstawiać się jako ci, którzy mu tę opinię przywracają. Sami ją zresztą najpewniej podzielają. Rozdmuchiwanie zasłyszanych negatywnych opinii i przeciwdziałanie im dobrze współgrają. W ramach tej wizji nie ma miejsca na krytyczną historię. Trzeba mówić o pozytywach – nawet jeśli bez negowania wyjątków jako czasem zdarzających się. Witając strażaków wracających ze Szwecji, gdzie pomagali w gaszeniu lasów (sierpień 2018), premier Mateusz Morawiecki mówił, że solidarność z innymi jest naszą „narodową specjalnością”. („Potwierdziliście naszą narodową specjalność, to jest solidarność z innymi”.)

Przy pełnym szacunku dla strażaków, problem można jednak dyskutować. Rzadko poświęca się uwagę temu, że pod zaborami, czy za niesamodzielnej i z różnych powodów złej PRL, ogromna część ludzi po prostu żyła, funkcjonując w narzuconych jej ramach. Za Gierka do PZPR należało ponad 3 milionów Polaków – prawda, że najpewniej nie z motywów ideowych, ale też niekoniecznie jako Wallenrodzi. Codzienna historia nie sprowadzała się do cierpienia i walki. Nie da się jej opisać jedynie w kategoriach heroizmu i martyrologii.

Pomóż nam tworzyć niezależną prasę.

Skąd bierze się w Polsce taka potrzeba kultywowania dobrej opinii o sobie i jej obrony? Jakie trzeba mieć zbiorowe kompleksy, by tak ciągle bronić dumy narodowej i dobrego imienia kraju? Nie akceptuje się ludzi, którzy grzebią w delikatnych sprawach – bo jeszcze czegoś się dogrzebią. Taka jest postawa nie tylko zapalczywych osób przychodzących na paryską konferencję. Minister Anna Zalewska nie mogła sobie przypomnieć, kto dokonał mordu w Jedwabnem i pogromu w Kielcach. Premier Morawiecki wielokrotnie powtarzał, że w pogromie kieleckim był element prowokacji komunistycznej. Rząd przeprowadził nowelizację ustawy o IPN-ie, którą cały świat odebrał jako sygnał hamowania refleksji nad negatywami. Lepsze potraktowanie w tej ustawie badań naukowych było, po pierwsze, bezsensowne z dowolnej liczby powodów, a po drugie, nic w danym sygnale nie zmieniało.

Wszystko to przypominało – i przypomina – postawę Turcji w sprawie Ormian (nawet jeśli tam sama sprawa jest bez dyskusji bardziej jednoznaczna, a reakcja turecka wobec „obrażających naród” mocniejsza). Powtórzmy zatem pytanie: skąd w Polsce takie kompleksy i taka potrzeba obrony? Że w jakimś środowisku coś powiedziano, czy że jakiś minister izraelski coś powiedział? Że premier Izraela coś powiedział? Jeden i drugi nie reprezentują całej opinii izraelskiej, dla znacznej części której ten premier w ogóle nie jest wzorcem z Sèvres. Jeśli zaś ma się zastrzeżenia do szerszej opinii, to nie takimi drogami można ją zmienić.

Rzadko poświęca się uwagę temu, że pod zaborami, czy za niesamodzielnej i z różnych powodów złej PRL, ogromna część ludzi po prostu żyła, funkcjonując w narzuconych jej ramach. Za Gierka do PZPR należało ponad 3 milionów Polaków – prawda, że najpewniej nie z motywów ideowych, ale też niekoniecznie jako Wallenrodzi. Codzienna historia nie sprowadzała się do cierpienia i walki. | Marcin Kula

*
Kolejna sprawa, która mnie interesuje w kontekście sporów o stosunki polsko-żydowskie, to właśnie to rozróżnienie. Użyłem terminu „polsko-żydowskie”, a przecież Żydzi nieraz byli i są obywatelami polskimi. W potocznym myśleniu funkcjonuje tu całkowicie etniczna definicja narodowości. Ciekawe jednak, że o Chopinie nikt nie myśli jako o Francuzie, a o żydowskości obywateli polskich najczęściej się pamięta, zaś w gorszej wersji – ją wytyka. Nie mogę zrozumieć, dlaczego Jarosław Kaczyński, mówiąc zupełnie marginesowo o profesorze Pawle Śpiewaku, użył określenia „żydowski profesor” – co zostało zarejestrowane na tak zwanych taśmach Kaczyńskiego. Nie istniał żaden powód, który tłumaczyłby potrzebę takiego określenia. Nie musi być ono i najprawdopodobniej nie jest znakiem antysemityzmu. Odbija jednak pewną mentalność, którą, jak sądzę, Jarosław Kaczyński dzieli z wieloma współobywatelami.

Ta mentalność ukształtowała się historycznie. Naród polski umocnił się, dążąc do niepodległości jako zbiór ludzi jednej narodowości i jednej religii. W dwudziestoleciu napięcie narodowo-etniczne było silne i podsycane. Wojna, która przyszła, była wojną narodów, więc też przyczyniła się do umocnienia takiego kierunku myślenia. Na dodatek często zarzucano Żydom pozytywny stosunek do wejścia Armii Czerwonej. Zostawmy na boku niewłaściwość uogólnienia tej sprawy i całe jej skomplikowanie. Jeszcze później zaktywizował się od dawna zresztą istniejący psychologiczny mechanizm wiązania Żydów z komunizmem i odwrotnie (co złe, to nie my!).

Ciekawe, że o Chopinie nikt nie myśli jako o Francuzie, a o żydowskości obywateli polskich najczęściej się pamięta, zaś w gorszej wersji ją wytyka. Nie mogę zrozumieć, dlaczego Jarosław Kaczyński, mówiąc zupełnie marginesowo o profesorze Pawle Śpiewaku, użył określenia „żydowski profesor” – co zostało zarejestrowane na tak zwanych taśmach Kaczyńskiego. Nie istniał żaden powód, który tłumaczyłby potrzebę takiego określenia. | Marcin Kula

Prawda, władze obozu obecnie rządzącego nieraz podkreślają, że przedstawiciele mniejszości są obywatelami – ale sam fakt, że czują się w konieczności to podkreślać, skądinąd pozytywny, nie świadczy dobrze o dominującej sytuacji. Prawda, że Muzeum POLIN zostało zbudowane i jest odwiedzane masowo, w czym wielka zasługa jego dyrektora, niegdyś mego ucznia, a obecnie kolegi, profesora Stoli. Różne miasta upamiętniły i są w trakcie dalszego upamiętniania żydowskiej części swoich mieszkańców. W kompozycji warszawskiego pomnika „Poległym i pomordowanym na Wschodzie” uwzględniono symbole mniejszości religijnych (narodowych), w tym żydowskie. Podobnie w kompozycji plastycznej poświęconej ofiarom Katynia w Bazylice świętej Brygidy w Gdańsku – co jest tym bardziej znaczące, że cały wystrój w tym kościele jest niemal podręcznikowo wyrazem katolicko-narodowo-martyrologiczno-heroicznej wizji historii Polski i co jest znaczące z uwagi na rolę tego kościoła w najnowszej historii oraz współczesnym życiu społecznym.

Zarówno w warszawskim pomniku, jak u świętej Brygidy, obecność symboli mniejszościowych jest nieproporcjonalna do rzeczywistej, większej obecności mniejszości w upamiętnianych tragediach. Ważne jednak, że wątek pamięci im też poświęcono. Przy tym wszystkim pamięć o powstaniu w getcie warszawskim z trudem przebija się – i to dopiero od niedawna – do kanonu polskiej tradycji. Prawda, syreny w Warszawie zawyły w jego ostatnią rocznicę (choć nie bez dyskusji, czy ma tak być). Jakoś nie mówi się jednak „pierwsze powstanie warszawskie”, tylko „powstanie w getcie” – jak gdyby obszar getta nie był częścią Warszawy. Minister Mariusz Błaszczak, wymieniając 12 sierpnia 2018 roku wszystkich wojowników z historii Polski, których miały przedstawiać grupy rekonstrukcyjne w ramach defilady podczas święta Wojska Polskiego, wymienił, rzecz jasna, powstańców warszawskich, ale już nie powstańców z getta warszawskiego. Nie dziwi to, skoro w Polsce bardzo słabo pamięta się na przykład o Litwinach, choć jest się dumnym z „Rzeczypospolitej Obojga Narodów”, czy w znikomym stopniu uwzględnia się w nauczaniu mniejszości narodowe, choć stanowiły z grubsza jedną trzecią ludności w dwudziestoleciu międzywojennym.

W kontekście rozmowy o Marcu ‘68 niedawno pewien student zapytał mnie, czy Żydzi mieli wówczas rzeczywiście takie wpływy, jak głosiła propaganda marcowa. Sensownie w to powątpiewał. Nie przyszło mu jednak do głowy sprawa głębsza: skomplikowanie odpowiedzi, kto był wówczas i kto jest Żydem, ani myśl, że mówimy o obywatelach polskich niezależnie od wyznania bądź bezwyznaniowości, także od autoidentyfikacji, czy to dziadków, czy nawet samych zainteresowanych osób. Już podkreślanie, że ktoś pochodzi ze zasymilowanej rodziny żydowskiej, czy że sam był (jest) zasymilowany, zdarzające się często i na ogół w dobrej intencji, zdradza potrzebę takiego podkreślenia. Nie zakłada się, że ktoś może być Żydem i Polakiem jednocześnie.