Łukasz Pawłowski: Po świętach wielkanocnych premier Morawiecki zaproponował strajkującym nauczycielom rozmowy „okrągłego stołu”, na co państwo wstępnie się zgodzili. Ale jakie są wasze plany do tego czasu?

Sławomir Broniarz: Propozycja rządu to typowa ucieczka do przodu, a sam okrągły stół, który zaproponował Mateusz Morawiecki, ma dotyczyć całego spektrum zagadnień edukacyjnych. Związek podjął decyzję, że nie zawiesza akcji strajkowej i to jest odpowiedź na pytania, co dalej. Protestujemy.

To źle, że rząd chce szeroko rozmawiać o edukacji?

Nie negujemy możliwości wzięcia udziału w tych negocjacjach, ale pytamy, co pan premier ma nam do zaproponowania w obecnym konflikcie, który toczy się w tysiącach szkół i przedszkoli.

I co w tej chwili proponuje rząd?

Kolejnych propozycji oczekujemy z umiarkowanym optymizmem, bo obecna taktyka negocjacyjna rządu to typowa taktyka na przeczekanie. Wczoraj wicepremier Gowin stwierdził, że nie będzie żadnych dodatkowych świadczeń na rzecz nauczycieli. Wycofał się także ze stwierdzenia, że to premier Morawiecki poprowadzi te obrady i najprawdopodobniej będzie to rola Beaty Szydło. Poza tymi wypowiedziami nie ma żadnych nowych propozycji.

Strajk będzie kontynuowany, ale skoro państwa dotychczasowe działania nie wpłynęły na stanowisko rządu, to jaką pan widzi szansę na zmianę tego nastawienia?

Nie pozbyliśmy się jeszcze wszystkich argumentów. ZNP przedstawiło stronie rządowej propozycje, które także rządowi dają możliwość wyjścia z impasu z twarzą. Mamy też pewne formy działania protestacyjnego, ale o tym nie mówimy w przestrzeni medialnej.

Dlaczego?

Bo zostałoby to odebrane na wyrost i przekreślałoby nasze szanse na prowadzenie dalszych negocjacji. Jeszcze nie znajdujemy się w sytuacji, w której doszliśmy do ściany, ale jeżeli rząd powie: „nie, bo nie”, to obserwując nastroje wśród nauczycieli, uważam, że może to grozić konsekwencjami trudnymi do przewidzenia.

Co ma pan na myśli?

Od tygodnia nie odbywają się lekcje i właśnie weszliśmy w drugi tydzień protestów. Tymczasem zbliża się koniec roku szkolnego i jak te zaległości nadrobić? Tym rząd się nie martwi.

Jeżeli absolwent politechniki chciałby uczyć mechatroniki na warsztatach szkole, to my po tegorocznej podwyżce możemy mu dać 2230 złotych. Jeśli ktoś się na takie wynagrodzenie zdecyduje, to jest to albo pasjonat, albo osoba, która w żadnym innym sektorze nie potrafiła znaleźć pracy. | Sławomir Broniarz

Nie obawia się pan, że nastroje wśród rodziców i uczniów obrócą się przeciwko nauczycielom?

Bierzemy to pod uwagę i rodzicom zwracamy uwagę na rzeczy, które nas łączą. Bo warunki oraz czas pracy ucznia i nauczyciela są ze sobą powiązane. Przeciążone tornistry, brak jakiejkolwiek autonomii po stronie szkoły i refleksji po stronie rządowej w zakresie tego, jak dziecko ma uczyć się w szkole, to są nasze wspólne problemy. Dzieci są przeciążone nauką, przeładowane książkami, nie mają należytej możliwości kontaktu z nauczycielem, a nauczyciel z nimi.

W tej debacie w ogóle ignorujemy też radykalną zmianę, jakiej uległa rola nauczyciela. Musimy przyjąć do wiadomości istnienie internetu, który sprawił, że nauczyciel jest obecnie tylko jednym z wielu przekaźników informacji dla dziecka. Powinien być przewodnikiem po innych źródłach wiedzy, ale to się nie stanie, jeśli w podstawie programowej kompletnie pomijamy takie elementy jak kompetencje, krytyczne myślenie, komunikacja czy praca grupowa.

To jest dość druzgocąca krytyka polskiej szkoły. A postulaty, o których pan mówi, nie są podnoszone w strajku. Czy podwyżki dla nauczycieli rozwiążą problemy, o których pan mówi?

Strajk nie może dotyczyć elementów, o których powiedziałem, bo wtedy ktoś by nam zarzucił, że jest niezgodny z prawem. Zgodnie z prawem, spór zbiorowy może dotyczyć: warunków pracy, płac, świadczeń socjalnych, praw i wolności związkowych pracowników. Żądania ZNP mieszczą się w ustawowych wymogach. Jeżeli zamkniemy ten element płacowy, to zwiększą się nakłady państwa na edukację, które trafiają do samorządów na prowadzenie szkół i przedszkoli. Wówczas też przestaniemy dyskutować o problemie negatywnej selekcji do zawodu nauczyciela. Wtedy będzie czas na debatę o tych szerszych kwestiach. Najpierw musimy zapewnić nauczycielom minimum komfortu pracy w tym zawodzie, tak żebyśmy mogli rozmawiać o potrzebie przebudowy szkoły. Bo o potrzebie takiej zmiany mówi większość nauczycieli, a już na pewno kierownictwo Związku.

Powiedział pan o negatywnej selekcji do zawodu nauczyciela. To znaczy, że teraz nauczycieli zatrudnia się raczej w ramach łapanki niż selekcji?

Po skończeniu studiów, w tabeli płac młody nauczyciel jest mniej więcej na poziomie 1834 złotych netto. Jeżeli absolwent politechniki chciałby uczyć mechatroniki na warsztatach szkole, to my po tegorocznej podwyżce możemy mu dać 2230 złotych. Jeśli ktoś się na takie wynagrodzenie zdecyduje, to jest to albo pasjonat, albo osoba, która w żadnym innym sektorze nie potrafiła znaleźć pracy.

Nie użyłbym, tak jak pan, słowa „łapanka”, ale zwróćmy uwagę na to, że w samej Warszawie brakuje dzisiaj 2 tysięcy nauczycieli i sytuacja będzie coraz gorsza. Jeżeli rząd nie otworzy się na nasze postulaty, to będziemy mieli do czynienia z sytuacją, w której nikt, kto swoje miejsce w dorosłym życiu postrzega także kategoriach ekonomicznych, a nie tylko emocjonalnych, nie przyjdzie pracować w szkole.

Ilustracja: Max Skorwider

Mówi pan o niskich pensjach, ale one będą jeszcze niższe ze względu na strajk. Stąd powołanie Funduszu Strajkowego, który do tej pory zgromadził ponad 3 miliony złotych. Jak będzie wyglądać dystrybucja tych środków?

Fundusz powstał z inicjatywy obywatelskiej, a ZNP dostarczył jedynie numer konta. W związku z tym dystrybucją tych środków będzie się zajmował komitet obywatelski, nie Związek Nauczycielstwa Polskiego. Zakładam, że w tej chwili na wykończeniu jest regulamin wypłaty tych środków i pieniądze będą odpowiednio rozdzielane. ZNP nie jest tutaj dominującym środowiskiem, bo nie chcemy, aby zarzucano nam dbanie tylko o swój interes. Musimy pamiętać, że poza 200 tysiącami nauczycieli, którzy należą do ZNP, strajkuje prawie dwa razy tyle osób, które nie należą do żadnego związku.

Część należy również do „Solidarności”, choć centrala związku zakazała strajku. Jakie pan ma sygnały od tych nauczycieli?

Są dwie „Solidarności”: ta na dole w szkołach, która w większości strajkuje z nami, i góra, która pisze, że propozycja ZNP, żeby podwyższyć wynagrodzenia o 1000 złotych, wiązałaby się z zwiększeniem nauczycielskiego pensum. To ohydna manipulacja w celu ratowania swojej skóry. A im więcej kłamstwa po stronie kierownictwa „Solidarności”, tym więcej szeregowych nauczycieli chce dołączyć do ZNP.

Trudno mi uwierzyć, że te nastroje wśród protestujących są równie bojowe co na początku. Strajk to nie to tylko koszty finansowe, ale również wizerunkowe.

Ma pan rację i sytuacja jest bardzo dynamiczna. Wczoraj dostaliśmy informację z Dolnego Śląska, gdzie ludzie chcą wziąć udział w strajku, ale nie mogą, bo nie zrealizowali procedur pozwalających na rozpoczęcie protestu. Są nauczyciele, którzy skarżą się na to, że samorządowcy dociskają ich kolanem, tak że obawiają się o swoją pracę. Niektóre samorządy odgórnie próbują nakazać wycofanie się ze strajku. Wielu z nas mówi o tym, że znajdujemy się w dramatycznej sytuacji, ale to nie oznacza, że ogień tego protestu gaśnie.

Musi pan zakładać scenariusz, w który protest zakończy się klęską. Rząd bierze was głodem i strajk upada. Co wtedy?

O tym będziemy dyskutować 23 kwietnia. Mamy pewne propozycje, do których wtedy wrócimy. A jeśli będziemy mogli je przekazać mediom, „Kultura Liberalna” dowie się o nich pierwsza.

Trzymam za słowo. W jednej z wypowiedzi powiedział pan, że kuratoria oświaty domagają imiennych list strajkujących od dyrektorów szkół i że to działanie na pograniczu mobbingu. Nie rozumiem tego argumentu. Przecież każdy z nauczycieli musi podpisać listę strajkową, więc wiadomo, że Kowalski protestuje, a Nowak nie.

Listy są jawne dla komitetu strajkowego, a nie dla kuratora oświaty. W tej sprawie wypowiedział się Urząd Ochrony Danych Osobowych, twierdząc, że kurator nie ma uprawnień do żądania takich danych i wprowadzania ich do Systemu Informacji Oświatowej. Mówimy o pewnej formie mobbingu, bo jeżeli przychodzi mail z domeny men.gov.pl, że mamy zrobić listy osób, które uczestniczą w strajku, to nauczyciele wiedzą, że to będzie służyło albo doraźnym karom wobec nauczycieli, albo zostanie wykorzystane przy przyznawaniu dodatku motywacyjnego czy w celu utrudnienia awansu zawodowego.