To było dobre przemówienie, bo Tusk jest doświadczonym mówcą. Były premier żartował, pocieszał, odwoływał się do dawnych sukcesów. „Ludzie potrzebowali słów pokrzepienia i Tusk bardzo dobrze to wyczuł”, mówiła wicemarszałek Sejmu Małgorzata Kidawa-Błońska. Ale – jak zresztą stwierdził były szef rządu – wybory wygrywa się ciężką i żmudną pracą z wyborcami, a nie jednym wystąpieniem. A na czym miałaby polegać ta praca w przypadku Tuska, wciąż nie wiemy.

„Donald Tusk znów nie pokazał nic, co mogłoby dać opozycji nowy oddech”, pisał na łamach Wirtualnej Polski Michał Wróblewski. „Nie mam wrażenia, by przemówienie Donalda Tuska było gejmczendżerem, na który czekała opozycja”, pisał z kolei na Twitterze Michał Szułdrzyński z „Rzeczpospolitej”. I trudno się z nimi nie zgodzić.

Przewodniczący Rady Europejskiej podzielił się ze słuchaczami i – pośrednio – z liderami ugrupowań opozycyjnych garścią ogólnie słusznych rad: zachęcał do współpracy i ciężkiej pracy, do wiary w zwycięstwo, pogody ducha i wytrwałości. Zniechęcał natomiast do wzajemnych kłótni i… smutku, bo „smutasy nigdy niczego nie wygrywają”. Jeśli wystąpienie miało poprawić słuchaczom humory po przegranych wyborach, być może odniesie krótkotrwały skutek. Na dłuższą metę pogłębia jednak chaos po stronie opozycyjnej.

Po pierwsze, i najważniejsze, diabeł tkwi w szczegółach, a tych w wystąpieniu Tuska zabrakło. Szumnie zapowiadana obietnica włączenia popularnych samorządowców do kampanii wyborczej wciąż pozostaje zagadką. Na czym miałaby ona polegać? Czy prezydenci Warszawy, Wrocławia, Gdańska lub Łodzi, niespełna rok po wygranych wyborach samorządowych, wystartują w wyborach parlamentarnych? Jeśli tak, to nie wiadomo pod jakimi sztandarami i, szczerze mówiąc, nie wiadomo po co? Mieliby porzucać świeżo zdobyte stanowiska dające realną władzę dla mandatu szeregowego posła/senatora nie wiadomo w jakiej partii i bez gwarancji wygranej całego ugrupowania?

Tego, czy samorządowcy (kto dokładnie?) zdecydują się kandydować, nie wie dziś nawet kierownictwo Platformy Obywatelskiej. Wiceprzewodniczący partii Tomasz Siemoniak, w rozmowie z Tok FM, mówił, że rozmowy na ten temat dopiero się odbędą. „Dla mnie ten ich [samorządowców – przyp. ŁP] wczorajszy głos oznacza tyle, że uznali, iż jesienne wybory są też ich wyborami, a jedyną siłą, którą będą wspierać, a być może kandydować, będzie Koalicja Europejska”. Dodał, że Grzegorz Schetyna jest „bardzo otwarty”, ale „za wcześnie rozmawiać o nazwiskach”.

Za wcześnie? Wspomniana Małgorzata Kidawa-Błońska jeszcze wczoraj mówiła, że „do wyborów zostało bardzo mało czasu”. To wicemarszałek ma w tej sprawie rację.

A może samorządowcy ze wszystkich wymienionych wyżej powodów nie znajdą się na listach wyborczych, a „jedynie” zaangażują się w kampanię na rzecz partii opozycyjnych? Jeśli tak, w jaki sposób? Czy będą przekonywać swoich mieszkańców do głosowania? To mogą robić bez podpisywania wspólnych deklaracji i szumnych zapowiedzi. A może będą jeździć z przekazem kampanijnym po Polsce? To z kolei byłoby nie tylko niezrozumiałe, bo co na przykład prezydent Warszawy miałby robić na wiecu, dajmy na to, w Sanoku? Co gorsza, mogłoby być przeciwskuteczne. Duże miasta to specyficzne środowisko, a prezydenci cieszący się w nich ogromną popularnością u siebie, w bastionach PiS-u mogą wywoływać emocje dokładnie odwrotne.

Jeśli wystąpienie Tuska miało poprawić słuchaczom humory po przegranych wyborach, być może odniesie krótkotrwały skutek. Na dłuższą metę pogłębia jednak chaos po stronie opozycyjnej. | Łukasz Pawłowski

Po drugie, jak szeroki ma być blok opozycyjny, do którego jednoczenia nawoływał w Gdańsku były premier? Przypomnijmy, Tusk stwierdził, że porażka opozycji nie wynikała z tego, że Koalicja Europejska była zbyt różnorodna, ale niedostatecznie szeroka i różnorodna. I znów, czy to oznacza, że szef Rady Europejskiej chciałby bloku od Kosiniaka do Biedronia? Jeśli tak, jak zamierza do swojego pomysłu przekonać obu polityków i jak przy tak zróżnicowanym podmiocie budować jakikolwiek program wyborczy?

Po trzecie wreszcie, nie wiadomo, jaka byłaby rola samego Tuska w tym procesie. Czy on także będzie wykonywał tę ciężką, codzienną pracę, o której mówił, czy – tak jak w Gdańsku – działał raczej doraźnie i ku pokrzepieniu serc? Z tym pytaniem wiąże się też pytanie o role innych liderów – kto je rozpisze i czy będzie na to zgoda. To ważne, bo wyborca chce wiedzieć, czy głosując na Koalicję Europejską, głosujemy na premiera Tuska, na premiera Schetynę, na swoich lokalnych włodarzy, a może na blok, który chce jedynie blokować w Senacie niekonstytucyjne działania PiS-u?

Jeśli prawdą jest, że w kampanii do Parlamentu Europejskiego opozycji brakowało przede wszystkim spójności, to wzajemne spory po przegranych wyborach jeszcze bardziej tę spójność podważyły. Donald Tusk wzywał w Gdańsku do zgody i tego, by politycy opozycji mówili o sobie albo dobrze, albo wcale. Ale swoim wystąpieniem były premier jedynie pogłębił chaos po stronie opozycyjnej. A dezorientacja wyborców to nie jest najlepszy sposób na ich mobilizację.