O, to ten, co wydano album z jego sztuką niedawno. Franciszek w ogóle zacny człowiek, animator kultury i znamienity artysta, odpiszę – co z nim, z jego karierą? Pytam już nie o Piątka, ale o album, a Orłowski jakby czekał, odpowiada: „Jeśli chcesz, to Ci podeślę go do recenzji”. Proszę. A co z Piątkiem? O tym mieliśmy rozmawiać. A nic, żyje. Jesteśmy spokojni, myślimy o czym innym.

Dziś za indagację i przesłanie albumu jestem Orłowskiemu wdzięczny (przysyłajcie więcej takich). To kontakt ze szpicą sztuki konceptualnej w Polsce (i reprezentacją światową).

Książka została wydana przez Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski i zawiera wszystkie znaczące dzieła artysty. Jest tam i cała historia prac z tkaniną („Pocałunek miłości”, „Namiot”, „Kurtyna”, „Przebieralnia”) — tkaniną specyficzną, bo to ubrania bezdomnych, których artysta użył jako materiału: uszył z nich namiot – schronienie w galerii (wymowa: ostatni ratunek) kurtynę przeciwwietrzną w Zachęcie (wymowa, podpowiadam: zjadliwa ironia), ale i zwyczajnie przebierał się w nie, jeden do jednego zamieniając elementy swojego stroju z bezdomnym, czy obszywał nimi wypchaną lodówkę.

W albumie są i prace nietekstylne, tych jest więcej. Między innymi o biedzie, takiej zwykłej, jak puszczona z mikrofilmem w obieg jednopensówka pod londyńską ścianą z ogłoszeniami o pracę, gdzie gromadzili się w latach 90. Polacy. Kolejny koncept w podobnej konwencji śladu po zniewoleniu – to pewna śruba („Dokręcanie śruby”) wkręcona razem z mikrolistem w któryś z warszawskich marketów i zarazem ukraińska skarga o pracy niewolnej. Są też rzeczy swobodniejsze w wymowie. Puszczanie piosenki „Stary niedźwiedź mocno śpi” na miejscu pomnika Lenina w Nowej Hucie czy dywagacje o ciele jako modelu – do strzałów na poligonie i do rzeźbienia dla artystów (długi czas rzeźby z poznańskiej ASP wożono na poligon). Jest i moje ulubione dziełko: opona samochodowa z wytłoczonym w bieżniku napisem „Niech zstąpi duch Twój! Niech zstąpi duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!”.

Jest tych prac jeszcze całkiem dużo, a album do nabycia. Namawiam. Ale nie rejestr zrealizowanych konceptów – czasem zabawnych, lekkich, czasem trywialnych, czasem wyrazistych jest powodem, aby przyglądać się albumowi czy pracy Orłowskiego. Nie wiem nawet, czy to spodobałoby się artyście, że najlepszym powodem, aby oglądać ten album, czyli zarazem dobre wprowadzenie do sztuki konceptualnej w Polsce (o poziomie światowym) jest jej ostateczna nieważność.

Sztuka, rozumiana najszerzej jak można, znojne robienie rzeczy nikomu nieprzydatnych, nieważnych jest jedynym sposobem na wytrwanie, choć przez chwilę, oko w oko z dziełem zniszczenia. | Wojciech Albiński

W jednym z esejów Josif Brodski powołuje się na słowa niemieckiego poety: „Pamiętaj o mnie, szepce kurz”. Tak właśnie jest, kiedy przegląda się kolejne strony. To wszystko nieistotny kurz. Ale jest też inny obraz w kulturze, bliski temu kurzowi czy wrzawie. „Anioł historii”, obraz Paula Klee, tak uwielbiony przez Waltera Benjamina, postać lecąca w przyszłość, ale odwrócona do niej tyłem i zamieniająca swoim spojrzeniem i skrzydłami chwilę obecną w pożogę. Cała ta sztuka, lepsza, gorsza to już kurz, historia. Nie tylko nie będzie niczego, ale już nie ma nic.

Wyobraźcie sobie teraz, że ta opona z wytłoczonym wezwaniem polskiego papieża, że – rozwijamy ten obraz – jedzie jakiś veloraptor-anioł historii po Polsce i odmienia jej oblicze. W latach 90. znaczyło to co innego, dziś znaczy co innego, niedługo veloraptor-anioł historii opuści pojazd z braku paliwa i wzniesie się w powietrze, by gorącymi podmuchami wykańczać starzejącą się i schnącą w zaciemnionych, zacienionych pomieszczeniach „ludzkość tej ziemi”. Lekkość tej sztuki w porównaniu do podejmowanych przez nią tematów, jej wyrafinowana konceptualność zmniejszyła się do wielkości kurzu. Nie ma tego jak posprzątać, nie ma tego jak unieważnić; będzie wracać, ale dla przeżywających widzów — z problemami energetycznymi, żywnościowymi, wojennymi, będzie mieć to znaczenie… jakie? No właśnie, kurzu.

Nie wiem, jak myśli o tym Orłowski i inni artyści. Sam, miłośnik, ubolewam, ale też patrzę z podziwem na tę rosnącą różnicę między działaniami artystów a ich możliwościami. Zaangażowaniem w świat społeczny (Orłowski niemal rozwiązuje, unaocznia i rozwiązuje problemy kapitalizmu!) a tym, jak ten świat ucieka do przodu ze swoimi problemami. Przepaść jest nie do zasypania, a sztuka nie tyle zbankrutowała, co rzeczywiście odsłoniła oblicze tej ziemi. Co możemy? Świadomie. Sami? Nic. Drobinki, fragmenty, niepełny zestaw ćwiczeń chorującego rekonwalescenta przed następną chorobą. To wszystko. Cała sztuka.

Pisanie recenzji składa się z przywoływania obrazów. Te drobne prace i pracki, o których jest recenzja i które pojawiają się w tytule albumu „Praca za/na drobne”, całe te drobinki to nie tylko kurz po skrzydłach anioła, to też anielski pył. Zamiast brudzić, pył ozłaca. Jedynym kosztem życia jest takie oto namaszczenie od potu i kurzu. Sztuka, rozumiana najszerzej jak można, znojne robienie rzeczy nikomu nieprzydatnych, nieważnych jest jedynym sposobem na wytrwanie, choć przez chwilę, oko w oko z dziełem zniszczenia.

Tyle zostaje. I proszę się nie śmiać. Skoro już nie pamiętamy o Tomaszu Piątku, zostaje album Franciszka Orłowskiego „Praca za/na drobne”. Jeśli rzuci wam się w oczy jego nazwisko na plakacie, warto zajrzeć do galerii.

***

Franciszek Orłowski
artysta postkonceptualny, twórca projektów partycypacyjnych, rzeźbiarz oraz autor filmów video.
Jego prace były prezentowane na wielu wystawach indywidualnych i zbiorowych, także w formie projektów w przestrzeni publicznej. Doktorant Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. Pracuje jako kurator, a także prowadzi spotkania z ludźmi kultury w Wolskim Centrum Kultury (CEH) oraz w Służewskim Domu Kultury (cykl Kalejdoskop).