Współczesne czasy odzwyczajają nas od wielkich syntez książkowych. Dlatego podziwiać należy Państwowy Instytut Wydawniczy za odwagę, jakiej wymagało wznowienie trzech potężnych tomów dzieła Fernanda Braudela „Kultura materialna, gospodarka i kapitalizm, XV–XVIII wiek”. Nasze czasy nie sprzyjają takim księgom z kilku dość zasadniczych powodów. Po pierwsze i najprostsze: nawet zawodowi czytelnicy nie mają już czasu na czytanie dzieł wielotomowych (a często i jednotomowych). Po drugie: tempo i nieprzewidywalność rozwoju cywilizacji sprawiają, że patrzymy sceptycznie na totalizujące wizje jej dziejów, widzimy bowiem, że zasadność każdej z nich jest ograniczona. Po trzecie: skłonni jesteśmy dostrzegać w takich autorskich osobistych syntezach – a o nich tu mowa, nie o zbiorówkach – albo nadmiar ambicji ich autorów, albo wręcz hegemoniczność ich wizji, którą – na podstawie jakiego uprawnienia? – narzucają bliźnim. Po czwarte: druga połowa XX wieku oglądała kilkadziesiąt „zwrotów” w naukach humanistycznych, a jeśli cośkolwiek po tych „zwrotach” pozostało, to powszechne w kręgach intelektualnych przeświadczenie, że językowy obraz świata nie jest i nie może być precyzyjnym odwzorowaniem „rzeczywistości” jako takiej. W przypadku „wielkich syntez” narzuca się zatem jeszcze i ta wątpliwość – czego właściwie są one obrazem? Bo przecież nie rzeczywistości as such.

„Ambicje” wspomniane w poprzednim akapicie nie polegają w tym przypadku tylko na osobistym przekonaniu autora, że jest w mocy ogarnąć więcej materiału niż inni. Są to ambicje ponadjednostkowe – polegają na przekonaniu, że ludzki umysł (czyj konkretnie, o to już mniejsza) jest w mocy ogarnąć rzeczywistość, a ludzki język – zwłaszcza w odmianie piśmiennej i tekstowej – potrafi ją wyrazić. I to te przeświadczenia są naprawdę ryzykowne z punktu widzenia współczesności.

Dziś więc niewielu je żywi. Lecz zachodnia nowoczesność była między innymi epoką wielkich tekstowo-narracyjnych syntez historyczno-kulturowych. Wystarczy wymienić „Zmierzch Zachodu” Oswalda Spenglera, „Studium historii” Arnolda Toynbee’ego (wersja pełna ma dwanaście tomów), „Order and History” Erica Voegelina (pięć tomów), „A History of Greek Philosophy” W.K.C. Guthriego (sześć tomów), „Historię filozofii” Fredericka Coplestona (pierwsze wydanie miało jedenaście tomów), „Die kirchliche Dogmatik” Karla Bartha (pięć tomów w czternastu woluminach) – itd., itd. Teraz można patrzeć na te gigantyczne przedsięwzięcia autorskie jak na jeden z przejawów narcystycznie nastawionej mentalności intelektualnej poprzedniej epoki, której uczestnikom wydawało się, że mają moc ogarniania świata ludzkiego lub przynajmniej jego ważkich dziedzin w ich totalności. Tym gargantuicznym inicjatywom patronował z daleka Hegel, a wewnątrz tradycji akademickiej odwagę ich radykalnego spastiszowania przejawili dopiero Deleuze i Guattari, których „Tysiąc plateau” można czytać między innymi jako kpinę z „dzieł uniwersalnych”.

Na tym tle trzy tomy syntezy Braudela wyglądają na projekt względnie umiarkowany. Zakreślona jest ledwo na cztery stulecia i dotyczy głównie, choć nie jedynie, Starego Świata. Pierwszy tom zawiera panoramę instytucji życia codziennego, drugi – specjalistyczne analizy ekonomii wczesnonowożytnej, trzeci – przekrój procesów gospodarczych w układzie chronologicznym. W zamyśle autora owe trzy segmenty mają się nawzajem dopełniać jako opis tego, co nazwał on „gospodarką-światem”, kalkując niemiecki termin Weltwirtschaft. Tysiąc pięćset stron druku przynosi trudną do objęcia masę faktów, danych i szczegółów, udokumentowanych za pomocą około pięciu tysięcy przypisów bibliograficznych. Krążyły plotki o wyzyskiwaniu przez niego studentów i doktorantów (trudno było uwierzyć, że sam zebrał tak ogromny materiał). Szacunek dla pracy, której musiało wymagać stworzenie takiej książki, miesza się dziś jednak ze wszystkimi zastrzeżeniami wyliczonymi na początku felietonu.

Dzieło Fernanda Braudela ciekawie jest zestawić z „Przemianami obyczajów w cywilizacji Zachodu” Norberta Eliasa. Braudel stworzył gigantyczny kalejdoskop, ale nie opatrzył tej kalejdoskopowej panoramy rozbudowaną narracją wyjaśniającą. O Eliasie powiadano z kolei złośliwie, że byłby w stanie wyjaśnić ewolucję mentalności cywilizacyjnej według zmian w konstrukcji przewodów kominowych. Przy porównaniu tych dwóch dzieł Elias okazuje się jednak głębszy intelektualnie niż Braudel, ponieważ nie tylko gromadzi olbrzymie zestawy faktów, ale również je twórczo interpretuje, co ten drugi czyni raczej rzadko, zasłaniając się – z nieświadomą chyba autoironią – niemożnością jednoznacznego zinterpretowania tak wielkiej masy danych. Wizja Eliasa nadaje porządek drodze Europejczyków przez historię – ceną tego porządku jest arbitralne określenie punktu jej wyjścia i dojścia. Wizja Braudela natomiast to dość przygnębiający kołowrót transakcji, koniunktur, klęsk głodu i akumulowania kapitału, który raczej nie prowadzi nas, jako środek, do jakiegokolwiek celu, ponieważ sam jest celem własnych środków.

Ale też śledzenie przemian obyczajów czy zmian mentalności zbiorowej nie było głównym celem Braudela. Tylko w pierwszym tomie „Kultury materialnej” zgromadzone są szersze zestawy informacji dotyczących tych dziedzin egzystencji. Braudela interesuje przede wszystkim formowanie się kapitalizmu jako najbardziej wpływowej i skutecznej formy życia materialnego ludzkości. Jego dzieło można postawić obok dzieł Karola Marksa, Wernera Sombarta i Maxa Webera. Rzecz znamienna, wszystkie te syntezy dziejów kapitalizmu również mają olbrzymie rozmiary i są raczej niewdzięczne w lekturze. Z jakiegoś powodu kapitalizm jest zjawiskiem, którego nie da się zwięźle opisać. W dodatku wygląda na to, że służy on przede wszystkim sam sobie, ponieważ nawet najwięksi gracze – od Fuggerów po Rockefellerów i od Forda po Zuckerberga – są ostatecznie narzędziami dziania się rynku.

Zapleczem intelektualnym i warsztatowym dla Braudela była szkoła Annales, którą współtworzył. „Annalistom” francuskim zawdzięczamy wyprowadzenie historiografii z opłotków kronikarstwa polityczno-militarnego, w których tkwiła praktycznie do końca XIX wieku. Braudel i jego koledzy stawiali przed historykami zadanie bardzo trudne, znacznie trudniejsze niż wypisywanie z kronik, kto z kim stoczył bitwę i podpisał rozejm – było to zadanie powiązania procesów politycznych z procesami kultury, cywilizacji i gospodarki, co dziś wydaje się oczywiste, ale jest tak właśnie dzięki działalności „annalistów”. Co więcej postulowali oni również powiązanie wszystkich wymienionych obszarów ludzkiej egzystencji zbiorowej z procesami przyrodniczymi rozgrywającymi się na planecie Ziemia. Ten problem jest dla nas chyba znacznie bardziej aktualny i praktyczny niż był dla nich. Niestety, nie będziemy w stanie rozwiązać go poprzez pisanie nawet najmądrzejszych dzieł naukowych.

Niezależnie zaś od tego, czy dziś kupujemy duże syntetyczne idee do historii powszechnej i poświęcamy im dużo czasu lekturowego, czy też odrzucamy je jako uroszczenia, wypada na koniec tych zdecydowanie niesyntetycznych spostrzeżeń dodać jeszcze i takie: Braudel i inni historycy spod znaku „długiego trwania” czy „systemów światowych” układają puzzle o szczególnym stopniu trudności. Niezależnie bowiem od tego, jak wiele elementów układanki uda im się dopasować, zawsze pozostanie nieskończenie wiele elementów niedopasowanych.

 

Książka:

Fernand Braudel, „Kultura materialna, gospodarka i kapitalizm XV–XVIII wiek”; „Struktury codzienności” (t. 1), „Gry wymiany” (t. 2), „Czas świata” (t. 3), przeł. Maria Ochab, Piotr Graff, Ewa Dorota Żółkiewska, Jan i Jerzy Strzeleccy, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2019 (seria Rodowody Cywilizacji).