Dość trudnym, jeśli nie karkołomnym zadaniem wydaje się pisanie o wszystkich obywatelkach i obywatelach Polski jako o jednym społeczeństwie. To, że żyjemy w bańkach, jest już chyba truizmem, jednak głębokie podziały pomiędzy różnymi grupami tworzącymi polskie społeczeństwo, są po prostu faktem. Temperatura sporu politycznego jest wysoka, artykuły prasowe coraz bardziej agresywne, wypowiedzi polityków i polityczek zgoła niepolityczne. I pomimo tego jest element, który od ’89 roku pozostaje niezmienny: zapewne ponad 50 procent uprawnionych do głosowania obywatelek i obywateli nie skorzysta z posiadanego prawa wyborczego. Bardzo to przygnębiająca niezmienność.

Socjologowie, politolodzy i inni badacze społeczni podają różne wyjaśnienia tego stanu rzeczy. Większość z nas zapewne słyszała o syndromie homo sovieticus, o dziedzictwie zaborów, o wymordowaniu elit przez ZSRR i III Rzeszę, co spowodowało brak twórczego fermentu w społeczeństwie i chęci decydowania o samym sobie. Pod względem uczestnictwa w wyborach – jako społeczeństwo (czy też jako składające się na nie bańki) nie zmieniamy się za bardzo. Tu 13 października zapewne nie zmieni się nic – może frekwencja będzie trochę wyższa lub trochę niższa, ale do rekordowych dla wyborów parlamentarnych 62,7 procent nie dobijemy na pewno. Szkoda.

Nie zmieni się też wrażliwość poszczególnych baniek na różne zagadnienia. Ci, którzy do tej pory uważali, że „czyńcie sobie ziemię poddaną” oznacza „wycinajcie, ile się da, i strzelajcie, do czego tylko traficie”, nie staną się zwolennikami objęcia całej Puszczy Białowieskiej parkiem narodowym. Ci, którzy do tej pory polskiej suwerenności energetycznej upatrywali w oparciu gospodarki na węglu, nie zaczną nagle walczyć o ustawy sprzyjające pozyskiwaniu energii z OZE, a ci, którzy chcieliby wypowiedzenia konkordatu, nie ruszą zbierać podpisów pod projektem ustawy zacieśniającej związki państwa z Kościołem.

Są jednak obszary, w których co prawda dzień 13 października niczego nie zmieni, ale w dłuższej perspektywie może oznaczać początek przemian społecznych w konkretnych grupach. Dużej liczby przykładów może dostarczyć niedawne badanie OKO.press, pokazujące społeczne lęki w podziale na płeć. Wynika z nich, że mamy dwie solidne bańki – jedna obawia się gender i LGBT oraz kryzysu demograficznego, druga – zapaści w ochronie zdrowia, wyjścia Polski z UE i nasilenia nacjonalizmu. Spaja je (tylko?) lęk przed katastrofą klimatyczną. Te dwie bańki to kobiety i mężczyźni. Młode (18–39 lat) kobiety jako grupa społeczna szybciej niż mężczyźni w analogicznym wieku podążają albo raczej kreują zmiany społeczne. Tolerancja, prawa mniejszości, lęk nie przed ludźmi i ich prawami, a przed brakiem ich obrony – to coś, czego u młodych kobiet raczej niczego nie zmieni. Pytanie, co stanie się z młodymi mężczyznami. Klimat polityczny nie sprzyja liberalizacji ich poglądów. Jeżeli po 13 października nadal akceptowany i wykorzystywany jako paliwo polityczne będzie hejt na społeczność LGBT+, ten rozjazd między poglądami i lękami kobiet i mężczyzn będzie się pogłębiał.

Transfery socjalne to nie jest solidarność społeczna. Jakość programów społecznych typu 500 plus albo ograniczenia handlu w niedzielę to nie jest solidarność społeczna. Jej nie tworzy się programami, tylko budowaniem wrażliwości, odpowiedzialności za współobywateli, za dobro wspólne. | Helena Jędrzejczak

Nie jest to oczywiście wyłącznie kwestia różnic między tymi dwiema grupami. Boję się, że szczucie na osoby w jakikolwiek sposób odmienne będzie trwać dalej – albo jako narracja zwycięzców, albo jako sposób na tłumaczenie porażki. No i przecież osiem lat rządów tych, którzy dziś mówią o strzeżeniu zdobyczy cywilizacji Zachodu, niczego nie dało społeczności LGBT+, więc pewnie nawet w przypadku ewentualnego zbudowania koalicyjnego gabinetu z Lewicą, społeczeństwo będzie musiało dalej dojrzewać do zmian legislacyjnych (bo przecież brak dojrzałości był kluczowym argumentem).

Obawiam się, że społeczeństwo nie zmieni się również w zakresie braku solidarności społecznej. Pisał o niej trochę Łukasz Pawłowski, jednak nie mam na myśli rozwiązań stosowanych przez partię rządzącą, a faktyczną solidarność społeczną – wrażliwość na potrzeby współobywateli, konieczność zapobiegania pogłębianiu się nierówności, szacunku dla takich zdobyczy cywilizacji jak prawo pracy czy system zabezpieczenia emerytalnego. Transfery socjalne to nie jest solidarność społeczna. Jakość programów społecznych typu 500 plus albo ograniczenia handlu w niedzielę to nie jest solidarność społeczna. Jej nie tworzy się programami, tylko budowaniem wrażliwości, odpowiedzialności za współobywateli, za dobro wspólne. Ostatnie cztery lata (i wcześniejsze 26) tej solidarności nie wspierały, ba! – nawet coraz bardziej ją niszczyły. Neoliberalne rozwiązania ekonomiczne (jak faktycznie regresywny system podatkowy), zapaść służby zdrowia i systemu edukacji sprawiają, że celem staje się nie dbanie o dobro wspólne i jakość życia nas wszystkich, ale osiągnięcie sukcesu finansowego (po trupach i śmieciówkach pracowników) i odcięcie się od tych, którzy nie mogą pozwolić sobie na korzystanie z prywatnej edukacji czy służby zdrowia. Nie oskarżam korzystających z Luxmedu (korzystam) czy posyłających dzieci do szkół społecznych (taką skończyłam), tylko stwierdzam, że w naszej neoliberalnej gospodarczo ojczyźnie, w której co jakiś czas pojawiają się transfery socjalne, 13 października 2019 niczego w zakresie solidarności społecznej nie zmieni.

Wreszcie – obawiam się, że niczego nie zmieni się także w jakości debaty społecznej, poziomie agresji, niechęci do weryfikowania uzyskanych informacji i okopywania się we własnych poglądach. Nie jesteśmy w tym jako Polki i Polacy wyjątkowi. Jednak to, że „taki mamy klimat” i że hejt i fake newsy na stałe zagościły w debacie na całym świecie, nie sprawia, że możemy nad tym przejść do porządku dziennego. I wierzę, że w najbliższą niedzielę, stojąc nad urną, pomyślimy, że warto zrobić coś, by oddawanie głosu nie było wyborem cywilizacyjnym i zwieńczeniem jakiejś walki, tylko normalną aktywnością obywatelską, wplecioną w inne działania na rzecz dobra wspólnego. Może kiedyś się uda.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Max Pixel.