Wychowałem się dosłownie w cieniu muru, tuż przy Bethanienplatz. Po drugiej stronie był Kreuzberg, a tu Berlin-Mitte. Dla nas, dzieci, było normalne, że elektroniczny alarm zainstalowano po tej stronie strefy śmierci. Wiedzieliśmy, że z drugiej strzelają do bezbronnych ludzi w razie próby ucieczki. A kiedy indziej pogranicznik zwyczajnie przerzucał do nas piłkę zza muru. Dopiero w 1988 poczułem, że coś jest nie tak. Rodzice po cichu rozmawiali o pierestrojce. Pamiętam, jak na wielkim przemarszu z okazji czterdziestolecia NRD w październiku 1989 roku wszyscy wołali na około „Gorbi, Gorbi”, z nadzieją na przemianę w Berlinie Wschodnim. Dziadek szeptem mówił o tym, że ze sprzedaży wycofano niemieckie wydanie czasopisma „Sputnik”!
Wtem nagle 9 listopada ojciec zostawił na stole kartkę: „Poszedłem na piwo do Berlina Zachodniego”. Mama myślała, że to żart. Mur był dla nas raczej naturalną częścią krajobrazu, niż stworzoną przez ludzi budowlą, którą ludzie mogą także zburzyć, jak każdą inną. A się okazało, że mieszkańców Berlina Wschodniego nie tylko wypuszczają, ale i wpuszczają z powrotem. Dzisiaj mało kto pamięta, że dopiero to drugie było przełomem. Straż graniczna miała rozkaz nie wpuszczać podpitych obywateli NRD, gdy wracali z Kudammu. Ale robiło się ich coraz więcej. Chcieli z powrotem do domu, tak jak mój ojciec – przecież następnego dnia czekała na nich praca. Po upadku muru u rodziców życie niby toczyło się dalej, ale tak naprawdę zmieniło się wszystko: państwo, praca i nieco później także… współmałżonek. To było zjawisko powszechne w mojej klasie: najpierw większość rodziców straciła pracę, bo w 1990 roku ich pracodawca po prostu przestał istnieć, a potem zaczęła się wielka fala rozwodów.
Nie było zjednoczenia Niemiec. Było przystąpienie terytorium NRD do terytorium RFN. Sposób zjednoczenia był zupełnie inny niż kompromis Okrągłego Stołu […]. Ale wynik był nieco podobny: przestało istnieć wiele fabryk, w których pracowali właśnie ci, którzy walczyli o wolność. | Felix Ackermann
Jednak zanim wszystko posypało się jak domek z kart, był jeszcze moment magii. Poszliśmy na Kreuzberg, gdzie nigdy wcześniej nie mogliśmy dotrzeć, chociaż z okien mieliśmy widok zza muru na okrągły kościół świętego Tomasza. Przy przejściu granicznym czekali na nas sąsiedzi z naprzeciwka z kawą, słodyczami oraz zabawkami. Jeszcze tego samego dnia odkryliśmy, że z drugiej strony mur był kolorowy i pięknie ozdobiony graffiti. Ze zdziwieniem patrzyliśmy na pozostałości squatersów na Kreuzbergu, o których istnieniu wiedzieliśmy tylko dlatego, że co roku palili samochody z okazji święta 1 maja. I zjedliśmy pierwszy döner kebab. Jak to prawdziwi Ossi – ze zdziwieniem, że taki właśnie jest ten Kreuzberg.
W tamtej euforii nie było myśli o Polsce. Rodzice przez lata w tajemnicy przed nami oglądali wiadomości ARD, w których pokazywano gdańskie strajki i rozmowy przy Okrągły Stole. Pamiętam też zdjęcia z pekińskiego placu Tienanmen. Ale nikt nie tłumaczył jedenastolatkowi, jak te wiadomości mają się do wschodnioniemieckiej rzeczywistości, w której wszystko runęło na naszych oczach. Nauczyciele również byli zajęci śledzeniem na bieżąco tego, co się dzieje.
Już latem 1990 roku zostaliśmy formalnie włączeni do RFN. Nie było zatem zjednoczenia Niemiec. Było przystąpienie terytorium NRD do terytorium RFN. Sposób zjednoczenia był zupełnie inny niż kompromis Okrągłego Stołu oraz rozpoczęcie tak zwanej terapii szokowej. Ale wynik był nieco podobny: przestało istnieć wiele fabryk, w których pracowali właśnie ci, którzy walczyli o wolność.
Dzisiaj rozumiem, że walka na wielką skalę w Polsce zaczęła się wcześniej i miała szersze podłoże społeczne. Wiem też, że demonstracje jesienią 1989 były ważnym czynnikiem w procesie rozpadu NRD. Przy wszystkich różnicach są też podobieństwa, na przykład ważna rola Kościoła – w przypadku NRD protestanckiego – jako schronu oraz źródła wiary w możliwość przemiany. I dopiero teraz dociera do mnie, dlaczego moja mama jako nauczycielka w latach 80. bywała często w PRL-u z klasami, a nawet nauczyła się trochę polskiego. Taki mur, jaki otaczał Berlin Zachodni, otaczał również cały NRD – nie tylko przy granicy niemiecko-niemieckiej, ale również wzdłuż Odry i Nysy. Ta granica była szczelnie zamknięta właśnie w obawie, że wirus „Solidarności” się rozprzestrzeni, bo ludzie z NRD uwielbiali w latach 70. jeździć do Polski. W Słubicach mieszkańcy Frankfurtu chodzili na pokazy filmów, których w NRD nie było. Moja mama jeździła z uczniami do PRL właśnie dlatego, że granica była zamknięta i wymiana młodzieży była jedną z niewielu form obejścia zakazu. 9 listopada padł nie tylko mur berliński, ale i mur pomiędzy Niemcami a Polską.
30 lat po upadku muru czuję się Niemcem Wschodnim bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, dlatego że po 1989 zaczęło się nie zjednoczenie, tylko taka bardzo bundesrepublikowa forma wewnętrznej kolonizacji: biurokratyczna, bezduszna i prawnikocentryczna. | Felix Ackermann
A propos Odry i Nysy: niebawem do szkół w Berlinie Wschodnim przywieźli z Berlina Zachodniego podręczniki, tam już wycofane. W ten sposób w 1990 roku jako pierwszy miałem atlas zjednoczonych Niemiec, taką mapę z granicami z 1937 roku. Byłe prowincje wschodnie Rzeszy, które od końca wojny leżą w Polsce, były zaznaczone czerwonym kolorem z dopiskiem: „Pod polską administracją”. My wiedzieliśmy, że coś jest nie tak z tą wizją przeszłości. Rodzice tłumaczyli nam, że należy mówić Wrocław, a nie Breslau. I dopiero podpisanie traktatu 2+4 pomiędzy NRD, RFN oraz aliantami przyniosło ostateczny kres zachodnioniemieckiemu rewanżyzmowi. Na terytorium NRD ludzie zrozumieli, że to nie tylko dzięki odwadze członków „Solidarności”, ale również dzięki naiwności Gorbaczowa, udało się wytargować pełne wycofanie wojsk radzieckich, a później rosyjskich ze wschodnich Niemiec. Jednym z rachunków wtedy zamkniętych jest właśnie kwestia terytorialna. I to dlatego Niemcy wschodnie leżą dzisiaj tam, gdzie ongiś były Niemcy środkowe, a Polski zachód to historyczny wschód niemieckiej Rzeszy.
30 lat po upadku muru czuję się Niemcem Wschodnim bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, dlatego że po 1989 zaczęło się nie zjednoczenie, tylko taka bardzo bundesrepublikowa forma wewnętrznej kolonizacji: biurokratyczna, bezduszna i prawnikocentryczna. Najlepiej widać to dzisiaj na uniwersytetach we wschodnich landach, gdzie większość kadry profesorskiej jest z zachodu Niemiec. Planuję powrócić tam z Warszawy, ale nie będę miał uprzywilejowanego dostępu do uczelni, dlatego że jestem z Berlina Wschodniego. Ale w 2019 roku jest też coś pozytywnego: spędziłem już znacznie więcej czasu w zjednoczonych Niemczech (a nawet w Polsce), niż żyłem w NRD (łącznie 11 lat). A więc NRD i Berlin Wschodni nie są jedynym źródłem mojej tożsamości – i bardzo dobrze.
Kiedy przeglądałem albumy rodzinne z własnymi dziećmi, przypomniało mi się, jak w 1989 roku moi rodzice wydawali mi się bardzo starzy. A to dlatego, że oni w NRD żyli tak, jakby to życie miało trwać wiecznie. I nieoczekiwanie musieli się odnaleźć w innej rzeczywistości. Policzyłem i doszedłem do wniosku, że mieli wtedy dokładnie tyle lat, ile ja mam dzisiaj – plus minus czterdzieści. Dla mnie przez akademickie, nomadzkie życie ciągłe zmiany wszystkiego stały się codziennością. To, co rodzice przeżyli w 1990 roku, raz i bardzo gwałtownie, ja funduję swojej rodzinie co kilka lat. Nie jestem z tego dumny. Ale zastanawiając się nad losem moich nauczycieli, zorientowałem się, że to jest właściwie dar. Bo możemy się uczyć również jako dorośli, bo świat ciągle się zmienia i my w tych przemianach uczestniczymy. W jaki sposób to robimy, zależy – tak jak w 1989 roku – od każdego osobiście.