Nie chodzi bynajmniej o poglądy – bo przecież z lewicowymi propozycjami Zandberga można się nie zgadzać. Ale w odróżnieniu od Schetyny Zandberg swoją odpowiedź przygotował – punktował słabości rządu w konkretnych kwestiach, stawiał konkretne zarzuty i zapowiedział proponowane ustawy. Rzekomo leniwa Lewica włożyła w ten dzień dużo więcej pracy niż członkowie partii ludzi przedsiębiorczych.

Gdzie ta partia przedsiębiorców?

Schetyna zaczął swoje wystąpienie od uszczypliwego komentarza, przyznając, że nie wie, do którego wystąpienia ma się odnieść – Mateusza Morawieckiego, czy raczej Jarosława Kaczyńskiego, który występował po premierze.

Jaśniejszym punktem było podkreślenie hipokryzji rządzących, którzy dużą część swojej politycznej narracji budowali na spiskowych teoriach dotyczących katastrofy smoleńskiej. I robią to zresztą do dziś, chociaż w tej sprawie nie znaleziono żadnych dowodów na fantazmaty Antoniego Macierewicza i jego sejmowej podkomisji.

Schetyna rozwinął ten wątek i stwierdził, że PiS opiera swoje rządy na kłamstwie i przypomniał, jak sąd dwukrotnie orzekł, że premier Morawiecki w czasie kampanii wyborczej oszukał wyborców. I oszukiwał ich w czasie całego swojego urzędowania. Schetyna podkreślał, że kolejne cztery lata rządów PiS-u będą kontynuacją złych praktyk: kompromitacji w planie budowy mieszkań komunalnych, podwyżek cen, zapaści systemu opieki zdrowotnej czy stanu polskiej armii.

„Obiecywał pan auta elektryczne, gdzie one są? Gdzie jest prom, przemysł stoczniowy? Została stępka. Obiecaliście oddłużenie szpitali? A są zadłużone najbardziej w historii, na 14 miliardów. A 100 tysięcy obiecanych mieszkań? Wybudowano ich niecały tysiąc”, mówił Schetyna i w każdym z tych punktów trudno odmówić mu racji.

Ale skupiając się na krytyce PiS-u, Schetyna znów popełnił błąd, który po ponad czterech latach w opozycji dawno powinien być wyeliminowany – nie przedstawił alternatywnej wizji.

Po ataku na Morawieckiego pojawiło się po raz kolejny pytanie – czy naprzeciwko rządu PiS-u stanął lider partii opozycyjnej przygotowanej do przejęcia władzy? To wystąpienie na pewno nie przybliżyło go do budowania wizerunku odpowiedzialnej, wiarygodnej partii, którą z definicji powinno być najsilniejsze ugrupowanie opozycyjne. Niestety, przewodniczący po raz kolejny wypadł tak, jakby o możliwości zabrania głosu dowiedział się na godzinę przed posiedzeniem Sejmu.

Problemy były zarówno z treścią, jak i z formą, na której zaciążyły liczne powtórzenia i zwykłe błędy. Ot, choćby stawiając zarzuty Ministerstwu Finansów, lider KO pomylił mafię vatowską z paliwową, co mogłoby wydawać się tylko przejęzyczeniem, ale przy ogólnie słabym poziomie wystąpienia, pogłębiło tylko wrażenie chaosu. Nawet precedensowa rola Senatu, w którym opozycja aktualnie ma większość, została jedynie wspomniana pod koniec wystąpienia.

Jak na ironię, Schetyna oskarżał Morawieckiego o brak konkretów, samemu nie przedstawiając żadnej (!) konstruktywnej propozycji, z którą klub Koalicji Obywatelskiej zamierza wystąpić. Tego błędu nie naprawiło też wystąpienie Borysa Budki, również skoncentrowane na krytyce premiera i PiS-u – od nagród ministerialnych przyznanych jeszcze przez rząd Beaty Szydło i porażkę 27:1 również poniesioną przez poprzedni rząd, przez sprawę „dwóch wież”, aż po nominacje dla Mariana Banasia i Krystyny Pawłowicz. I tu pozytywne propozycje pojawiły się dopiero na koniec. Budka poświęcił na nie mniej więcej minutę z 13-minutowego wystąpienia, a z trzech wymienionych konkretne były dwie: pierwszeństwo dla pieszych zbliżających się do pasów i przywrócenie państwowego dofinansowania zabiegów in vitro. To naprawdę mało.

Wystąpienie Schetyny po raz kolejny potwierdziło zarzut, który wobec Platformy Obywatelskiej od dawna formułujemy także na naszych łamach – zarzut braku profesjonalizmu. | Łukasz Pawłowski, Jakub Bodziony

Nowy model opozycyjności?

Na tle słabego wrażenia, jakie zrobili Schetyna i Budka, wystąpienie Adriana Zandberga wyglądało jak wzięte z innej politycznej ligi. I to nie dlatego, że poseł Lewicy dał popis wyjątkowej politycznej wirtuozerii. Nie, po prostu się przygotował, a sukces jego wystąpienia opierał się na trzech elementach.

Po pierwsze, nie było to wystąpienie przedstawiciela „opozycji totalnej”. Zandberg kilkakrotnie przyznawał, że część zapowiedzi Morawieckiego mu się podoba, że się z nimi zgadza i że kiedy Morawiecki wypowiadał je po raz pierwszy przed kilkoma laty, wiązał z nimi pewne nadzieje. Ale jednocześnie, i to po drugie, pokazywał te obszary, w których rząd Morawieckiego poniósł największe klęski.

„Pogoniliście paru vatowskich złodziei, były środki z tego na sfinansowanie 500+, ale w sprawie wielkich korporacji stchórzyliście”, mówił poseł Lewicy. I podawał konkretne przykłady owego „tchórzostwa”, choćby w sprawie podatku cyfrowego („Gdzie jest podatek od platform cyfrowych? Wycofaliście się, bo kazał wam to zrobić Mike Pence”) czy opodatkowania zagranicznych korporacji, z konkretnym wskazaniem na Ubera („Ważniejszy od dobra polskich obywateli był dla pana telefon z amerykańskiej ambasady”).

Zandberg nie tylko wskazał na niezrealizowaną obietnicę, ale przy okazji zwrócił uwagę na inną słabość tego rządu, czyli uległość wobec Amerykanów, kłopotliwą zwłaszcza ze względu na chimeryczność polityki Donalda Trumpa. „Jeżeli ktoś uważa, że prezydent Donald Trump jest gwarantem czegokolwiek, to lepiej niech przyjrzy się losowi Kurdów”, mówił. I tu zapunktował dodatkowo, bo zajmując wyraźne stanowisko w sprawie relacji z USA i opowiadając się za bliską współpracą z Unią Europejską, oddalił często podnoszony wobec Lewicy zarzut – braku pomysłu na politykę zagraniczną.

Ale równie ważnym elementem wystąpienia Zandberga – i to po trzecie – była seria propozycji, które mogą sprawić rządowi PiS-u poważne problemy. „Mówicie, że jesteście prospołeczni. Damy wam okazję to udowodnić”, stwierdził i zapowiedział złożenie projektów ustaw podnoszących wydatki na służbę zdrowia do 7,5 procent PKB czy obniżenia ceny leków na receptę do 5 złotych.

Na tle słabego wrażenia, jakie zrobił Schetyna, wystąpienie Adriana Zandberga wyglądało jak wzięte z innej politycznej ligi. I to nie dlatego, że poseł Lewicy dał popis wyjątkowej politycznej wirtuozerii. Nie, po prostu się przygotował. | Łukasz Pawłowski, Jakub Bodziony

Wreszcie, ciekawe jest to, że Zandberg nie poświęcił wiele miejsca tak zwanym kwestiom obyczajowym, choć jednocześnie nie próbował twierdzić, że Lewica – dajmy na to – na prawa kobiet ma inne poglądy niż faktycznie ma.

„Lewica chce Polski, która jest krajem wolności. Do tego potrzebne jest nam nowoczesne państwo dobrobytu. Polacy i Polki nie chcą, by jakakolwiek władza mówiła im, jak mają żyć, w co mają prawo wierzyć. I nie chcą, by politycy bawili się w strażników moralności”, mówił. Ten celowy – jak się zdaje – dobór języka był słuszny, wziąwszy pod uwagę, do jak szerokiej i zróżnicowanej publiczności mówił (relacje z dzisiejszego dnia znajdą się we wszystkich serwisach informacyjnych).

Krótko mówiąc, Zandberg dobrze wykorzystał swoją okazję. Wystąpienie Schetyny i Budki tymczasem po raz kolejny potwierdziło zarzut, który wobec Platformy Obywatelskiej od dawna formułujemy także na naszych łamach – zarzut braku profesjonalizmu. Jest rzeczą niezrozumiałą, dlaczego politycy, którzy chcą być liderami opozycji, marnują tak znakomitą okazję na dotarcie do wyborców. Wiadomo przecież, na kiedy zostało zaplanowane exposé premiera Morawieckiego. Wiadomo również, że tego dnia media poświęcą sejmowej debacie wiele czasu antenowego. Dobre wystąpienie w takiej sytuacji równa się więc darmowej – a mającej realną wartość, którą da się zmierzyć w pieniądzach – ekspozycji w mediach. Dlaczego ktoś nie chce z takiej możliwości skorzystać? To już tajemnica kierownictwa PO.