Szanowni Państwo!
Niewiele jest firm na świecie budzących takie emocje jak Uber. Chociaż ma wielu zagorzałych obrońców, to przeciwko jej działalności protestują na całym świecie nie tylko taksówkarze, ale i politycy zarzucający tej firmie unikanie płacenia podatków, łamanie prawa pracy czy niedostateczną dbałość o bezpieczeństwo konsumentów. Właśnie ten ostatni zarzut wysunęły niedawno przeciwko Uberowi władze Londynu, kiedy okazało się, że około 14 tysięcy przewozów wykonali w tym mieście kierowcy, podszywający się pod inne osoby. To już drugie ostrzeżenie, jakie Uber dostaje od władz brytyjskiej stolicy. Jeśli tym razem w ciągu dwóch miesięcy nie zniweluje swoich słabości, straci możliwość działania w Londynie, gdzie regularnie jeździ dla firmy około 40 tysięcy kierowców.
Także w Polsce o Uberze zrobiło się ostatnio głośno, kiedy Adrian Zandberg z sejmowej mównicy zarzucił premierowi Mateuszowi Morawieckiemu, że ten zamiast opodatkować największe korporacje cyfrowe, co zapowiadał, wycofał się z pomysłu pod naciskiem amerykańskich władz. „Ważniejszy od dobra polskich obywateli był dla pana telefon z amerykańskiej ambasady”, mówił Zandberg i jako przykład korporacji unikającej sprawiedliwego opodatkowania wskazywał właśnie Ubera.
Polityk lewicy zasugerował, że rząd PiS-u ulega naciskom wielkich korporacji, choć jednocześnie ma usta pełne frazesów o obronie suwerenności.
Słowa rozniosły się szerokim echem.
Czy polski rząd rzeczywiście boi się Ubera? I co dokładnie Lewica chciałaby z tym problemem zrobić, jeśli kiedykolwiek dojdzie do władzy?
Przedstawiciele Ubera na takie argumenty odpowiadają jednoznacznie – niezależnie od tego, gdzie one padają: Uber nie jest firmą taksówkarską, ale platformą cyfrową. Jego usługa nie polega na przewozie ludzi, ale na łączeniu potencjalnych pasażerów z kierowcami. Z tej perspektywy kierowca – podobnie zresztą jak pasażer – nie jest pracownikiem Ubera, ale jego… klientem, korzysta bowiem z dostarczanej przez firmę aplikacji.
Problem w tym, że firma nie czerpie zysków ze sprzedaży w aplikacji, ale z prowizji od każdego zrealizowanego przewozu. Mało tego, narzuca cały szereg warunków, jakie trzeba spełnić, aby taki przewóz wykonać, między innymi dotyczących stanu samochodu czy, przede wszystkim, ceny za przejazd. W tej sytuacji twierdzenie, że Uber jest jedynie producentem oprogramowania, jest nadużyciem twierdzi prof. Maciej Szpunar, rzecznik generalny Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim.
Profesor Szpunar jest autorem opinii przygotowanej dla TSUE przed wyrokiem, który ogłosił TSUE w sprawie Ubera. To ważny wyrok, bo uznanie Ubera za firmę transportową oznacza, że „podlega regulacjom każdego państwa członkowskiego”, tłumaczy Szpunar. „Usługi transportowe podlegają regulacjom każdego państwa, gminy czy innej jednostki, która jest kompetentna, aby regulować transport publiczny: ustalać gdzie są przystanki, kto może prowadzić taksówkę, jakie wymogi musi spełnić firma autobusowa itd.”. To dlatego Uber spotyka się z różnymi regulacjami w różnych częściach Europy, nawet jeśli mamy do czynienia z państwami należącymi do UE.
Już wkrótce TSUE ogłosi także wyrok w sprawie Airbnb, firmy podobnej do Ubera, łączącej osoby wynajmujące mieszkania czy pokoje z chętnymi do najmu. I tym razem opinię dla TSUE przygotował profesor Szpunar. W rozmowie tłumaczy, jakie są różnice między tymi firmami.
Ale problemy z Uberem nie ograniczają się tylko do kwestii fiskalnych, prawa pracy czy bezpieczeństwa klientów. Regularnie pojawiają się też pytania, czy Uber nie prowadzi polityki dumpingowej. Mimo że od założenia firmy minęło ponad 10 lat, a obecnie jej wartość jest wyceniana na kilkadziesiąt miliardów dolarów, to przez cały czas od momentu założenia żadnego roku nie zamknęła z zyskiem. Jak to możliwe?
Opinię Konopczyńskiego zdaje się potwierdzać doświadczenie pewnego polskiego przedsiębiorcy, który przez kilka lat wynajmował w Krakowie kilka samochodów kierowcom Ubera. W rozmowie z Łukaszem Pawłowskim wylicza on, na jakie zarobki mogą liczyć kierowcy tej firmy, i stwierdza, że na obecnych warunkach nie da się pracować w ten sposób i płacić wszystkie związane z tym podatki.
Jeśli tak jest faktycznie, to problemem byłoby nie tylko unikanie opodatkowania przez firmę, co zarzuca jej część polityków, ale także przez… samych kierowców Ubera. Oczywiście, dzięki temu ceny oferowane w aplikacji mogą być znacznie niższe. Jeśli jednak – jak mówią ekonomiści – w gospodarce nie ma darmowych lunchów, to trzeba sobie zadać pytanie, kto płaci za ten konkretny posiłek. I czy jest on tego wart.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”.