W panoramie tytułów, którymi Kościół katolicki obdarzył istotne postacie swojej historii, wyróżniają się przymiotniki nadane Doktorom Kościoła oraz niektórym innym spośród wybitnych myślicieli religijnych. Święty Tomasz z Akwinu ma oficjalnie epitet „doctor angelicus”, święty Alfons z Liguori – „doctor zelantissimus” („najgorliwszy”), Roger Bacon – „doctor mirabilis” („cudowny”), a święty Bonawentura – „doctor seraphicus”. Chyba najbardziej barwne określenie w tej grupie przydano jednak świętemu Bernardowi z Clairvaux (1090–1153), który przeszedł do historii kościelnej jako „doctor mellifluus”, czyli „miodopłynny”. Zyskał go z powodu nadzwyczajnej potoczystości i siły przekonywania swojej sztuki oratorskiej. Podobno matki zabraniały nastoletnim synom słuchać jego kazań i homilii, aby nie chcieli, uwiedzeni płomiennym słowem, wstępować do zakonu cystersów, którego Bernard był zapewne najważniejszym przedstawicielem, nie tylko w swoich czasach.
XII wiek to w Europie okres bujności intelektualnej, z którą wiązała się między innymi tak zwana odnowa cysterska, będąca jedną z cyklicznych prób podejmowanych przez Kościół katolicki w jego dwutysiącletniej historii w celu oczyszczenia się ze złogów, już to ideologicznych, już to moralnych i obyczajowych. Bernard z Clairvaux należał do kluczowych postaci tej odnowy, a do dziejów Europy przeszedł także jako jeden z ważniejszych polityków pierwszej połowy XII wieku, rozgrywający partie z królami, cesarzami i papieżami. Musiał on w istocie być człowiekiem obdarzonym potężną charyzmą i siłą przekonywania, skoro najpotężniejsi władcy ówczesnej Europy Zachodniej liczyli się z jego opinią, a nawet ulegali jego woli, chociaż w hierarchii nie dotarł wyżej niż do godności opata klasztoru w Clairvaux (w 1135 roku wybrano go wprawdzie na arcybiskupa Mediolanu, lecz nigdy nie objął tej godności).
Ta skuteczność Bernarda zarówno w dziedzinie duchowej, jak i doczesnej, wynikała zapewne nie tylko z przymiotów jego umysłu i wymowy, ale i stąd, że reprezentował w swojej działalności ścisły pryncypializm poglądów. Popierał ruchy zmierzające do pozbycia się przez ówczesny Kościół złych nawyków, ale i tępił wszelkie przejawy niejednoznaczności intelektualnej i nie miał chyba skrupułów, kiedy niszczył ludzi mających zbyt wiele rozterek czy zanadto, w porównaniu z rygorami nauki rzymskiej, swobodnych w toku myślenia – jak choćby Abelarda, któremu zatruł ostatnie lata życia, poniżając go przy każdej okazji i szczując na niego licznych bulterierów teologicznych. Bernard należał prawdopodobnie do tych szczęśliwych ludzi, którzy nie miewają chwil zwątpienia w słuszność własnych poglądów ani też nie uznają wielości możliwych stanowisk w ważnych sprawach. Ludzie tacy, jeśli są intelektualnie przeciętni, tworzą zespoły wykonawcze dla różnych form władzy, lecz jeśli dysponują ponadprzeciętnymi potencjałami mentalnymi, stają się często dla tej władzy istotną podporą i czynnikiem agrawacji jej działania. Nie muszą przy tym – jak właśnie nie musiał Bernard – osobiście pełnić najwyższych funkcji. Przeciwnie, pozostawanie na jednym z niższych poziomów dystrybucji wpływu jest dla nich wygodne, pozostawia bowiem szerszy margines swobody działania. Ostatecznie to papież Eugeniusz III był formalnie inicjatorem drugiej krucjaty, a fakt, że bez porywającego wystąpienia Bernarda w Vézelay nie doszłaby ona raczej do skutku, w porządku politycznym miał znaczenie drugorzędne. Skądinąd zupełna klęska tej wyprawy krzyżowej wpłynęła na Bernarda tak druzgocząco, że schyłek życia spędził w niejakim oddaleniu od spraw doczesnych.
Jednak przy tych wszystkich światowych zatrudnieniach opat Clairvaux znajdował również czas nie tylko na bogate życie religijne, ale również na pisanie dzieł egzegetycznych, z których w pamięci potomnych zapisał się zwłaszcza komentarz do „Pieśni nad Pieśniami”. Co więcej, Bernard miewał także żądze cielesne, zaś aby je powściągać, rzucał się do lodowatej wody i uciekał przed kobietami, jak o tym świadczą jego hagiografowie. Nie tylko duch był w nim więc ochotny.
W żywotach opata szczególnie frapujący jest przekaz o cudzie znanym jako „laktacja świętego Bernarda” [lactatio sancti Bernardi]. Otóż pewnego razu Bernard, doznając mistycznych wizji (czy też śpiewając z braćmi pobożne hymny), prosił Matkę Boską o bardziej dobitne udowodnienie własnej obecności. W odpowiedzi Maria odstawiła Dzieciątko i strzeliła mlekiem z prawej piersi prosto w jego usta (lub, w pewnych wersjach opisów tego cudu, w oko, które ozdrowiało wówczas z jakiejś choroby). Odsuńmy na bok złośliwe pytanka w stylu „co by na to powiedział Freud?”. Materialność i namacalność mleka Dziewicy w wizji świętego Bernarda jest przykładem często spotykanego w duchowości średniowiecznej „pragnienia obecności” w odniesieniu do osób boskich. Maryja całkiem dosłownie, nieco perwersyjnie wręcz, karmi Bernarda własnym mlekiem – dzięki temu zarówno on, jak i jego współwyznawcy uzyskują poczucie realnej osobistej bliskości z Matką Boską. Chrześcijaństwo bowiem, chociaż tak samo jak pozostałe dwie wielkie religie monoteistyczne jest „religią księgi”, przejawia jednak większą niż judaizm oraz islam żądzę realnego kontaktu z osobami, o których opowiadają jego święte teksty. Stąd bierze się kult relikwii, stąd mnogość objawień, stąd wreszcie znane w epokach dawnych zjawisko „pragnienia oglądania hostii” przez prostych wiernych – ze źródeł wiemy, że średniowiecznym parafianom francuskim zdarzało się wychodzić z mszy zaraz po ukazaniu przez celebransa Eucharystii, jak gdyby nie byli zainteresowani dalszym ciągiem liturgii. I może zresztą faktycznie nie byli, skoro prawdopodobnie większość z nich nie rozumiała ani słowa z wymawianych przez kapłana łacińskich formuł.
Dlatego laktacja Bernarda nie jest tak osobliwym fenomenem, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Niezwykła jest może tylko dobitność tej sceny, angażującej płyny fizjologiczne w proces pogłębiania doznań religijnych. Ale siła „mlecznej wizji” koresponduje z kolei z siłą umysłu i charakteru opata Clairvaux.
Biorąc to wszystko pod krytyczną uwagę, trudno się dziwić, że francuski mediewista Pierre Aubé uznał za stosowne poświęcić osobie Bernarda nie mniej niż osiemset stron druku. Napisana przez niego w pierwszych latach naszego stulecia biografia odznacza się francuską miodopłynnością retoryczną, chociaż ten miód bywa niestety wodnisty. Autor obejmuje swoją narracją szeroką perspektywę, rekonstruuje genealogię Bernarda, jego środowisko, szeroki kontekst jego działalności politycznej. Przy tym, jak to się często zdarza historykom pogrążonym w nieskończonej masie źródeł, nie zachowuje umiaru w przytaczaniu szczegółów. Ale jakby chcąc wynagrodzić czytelnikowi nużące przedzieranie się przez detale, bardzo sugestywnie przywołuje hejterski styl dwunastowiecznych sporów polityczno-religijno-intelektualnych.
Miło jest czasem zabawić się w odgadywanie, jakie role społeczne odgrywaliby znani ludzie z dawnych epok, gdyby żyli w naszych czasach. Jeśli chodzi o doktorów i ojców Kościoła, można mniemać, że na przykład Izydor z Sewilli byłby dziś bliskim współpracownikiem Jimmy’ego Walesa, a Tomasz z Akwinu – prefektem watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary (dzięki temu jego dying saying – że wszystko, co napisał, to słoma – nabrałoby nowych treści). Bernard z Clairvaux byłby zaś być może podporą któregoś z wpływowych prawicowych portali internetowych.
Książka:
Pierre Aubé, „Św. Bernard z Clairvaux”, przeł. Łukasz Maślanka, PIW, Warszawa 2019, seria Biografie Sławnych Ludzi.