Kultura Liberalna: Przyjęcie dyrektywy o prawach autorskich na rynku cyfrowym przez UE w marcu 2019 roku wzbudziło duże kontrowersje.
Anna Misiewicz: Nie da się ukryć, że pojawiły się kontrowersje wywołane szeroko zakrojoną akcją dezinformacyjną.
Niektórzy określali ten dokument mianem ACTA2.
Niestety. Na tym właśnie opierała się istota dezinformacji w sprawie dyrektywy. W rzeczywistości za hasłami obrony wolności słowa kryły się wielkie amerykańskie korporacje, którym jest nie w smak uregulowanie ich działalności w Europie. To one narzuciły narrację przejętą przez część polskich dziennikarzy i polityków, porównując dyrektywę do ACTA.
Bezpodstawnie?
Największe emocje wzbudziły artykuły 11 oraz 13 projektu dyrektywy, odnoszące się do praw wydawców prasy i obowiązków pośredników internetowych wobec twórców i wykonawców. Te obowiązki mają wpływ na działalność operatorów platform, ale nie na działania zwykłych użytkowników internetu. Im bliżej było głosowania, tym bardziej aktywizowali się lobbyści GAFA [potoczna nazwa grupy amerykańskich korporacji internetowych: Google, Amazon, Facebook i Apple – przyp. red.], rozsiewając w całej Unii komunikaty niezgodne ze stanem faktycznym. Duża cześć z tych działań była nakierowana na Polskę, w której po protestach w sprawie ACTA istnieje duża wrażliwość na wprowadzanie jakichkolwiek zmian w funkcjonowaniu internetu.
ZAiKS popiera dyrektywę.
Bo jest Stowarzyszeniem Autorów! Jest stowarzyszeniem kompozytorów, dramatopisarzy, poetów, powieściopisarzy, scenarzystów, choreografów, a więc wszystkich tych, których twórczość jest eksploatowana także w przestrzeni cyfrowej. Ochrona interesów twórców i interesów kultury narodowej jest obowiązkiem ZAiKS. Nasi twórcy od wielu lat domagali się zmian w prawie, które pozwoliłyby im w końcu uczciwie zarabiać na eksploatacji ich twórczości w internecie – i dyrektywa daje nadzieję, że do tego dojdzie.
Na czym polega problem?
Wiadomo, że dzięki technologiom cyfrowym miliony ludzi mają łatwy i prosty dostęp do muzyki, filmów, seriali, książek, dzieł plastycznych i fotograficznych. Wiadomo też, że dla autorów internet jest znakomitym narzędziem popularyzacji twórczości. Biorąc pod uwagę masową skalę jej wykorzystania, powinien być także sprawiedliwie ważonym źródłem dochodów. A nie jest!
Dlaczego?
Przepisy dyrektywy o handlu elektronicznym z 2000 roku sprzyjały nieuczciwej konkurencji w kwestii rozpowszechniania kultury w internecie. Obok serwisów oferujących wysokiej jakości dostęp do chronionych prawem autorskim treści, takich jak na przykład Spotify czy Netflix, powstały serwisy, których operatorzy czuli się zwolnieni od obowiązku zawierania umów z uprawnionymi, chociaż eksploatacja ich twórczości przynosi im wielkie przychody.
Dzięki przepisom nowej dyrektywy (artykuł 17, odpowiadający artykułowi 13 projektu dyrektywy) operatorzy takich platform będą musieli zawierać umowy licencyjne i dzielić się swoimi przychodami z twórcami w uczciwy sposób. Dopiero gdy pomimo negocjacji między platformami a uprawnionymi nie dojdzie do podpisania umowy licencyjnej, uprawniony będzie mógł wnioskować o blokowanie konkretnych treści.
Pamiętajmy, że blokowanie nie leży w interesie uprawnionych, szczególnie środowiska muzycznego. Spodziewam się, że blokad będzie niewiele, a główny cel tej regulacji, czyli uczciwe wynagradzanie twórców, zostanie w końcu osiągnięty.
Czy dyrektywa jest dobra tylko dla twórców, czy także dla zwykłych internautów?
Wbrew szeroko rozpowszechnianym opiniom, celem artykułu 17 dyrektywy nigdy nie było ograniczenie internautom dostępu do piosenek czy teledysków, wyeliminowanie memów albo cenzurowanie platform. Twórcom zależy na jak najszerszym rozpowszechnianiu ich twórczości, a użytkownicy nie powinni odczuć zmiany w sposobie funkcjonowania platform.
Zmienią się za to mechanizmy rozstrzygania sporów pomiędzy posiadaczami praw a użytkownikami. Do tej pory konflikty na platformach cyfrowych były rozstrzygane wyłącznie na podstawie wewnętrznych regulaminów platform. Ich działania bywały arbitralne i nieprzejrzyste, zarówno dla internautów, jak i twórców. Nowa dyrektywa wprowadza skuteczne i sprawne mechanizmy składania skarg i dochodzenia roszczeń, dostępne dla użytkowników.
Dodatkowo, dyrektywa potwierdza, że również w internecie istnieją wyjątki i ograniczenia prawa autorskiego, takie jak prawo cytatu, krytyki czy parodii, które nie stanowią naruszenia prawa autorskiego i muszą być chronione. W tej kwestii dyrektywa wprowadza wręcz nowe ograniczenia prawa autorskiego, korzystne dla instytucji edukacyjnych oraz kulturalnych.
Dlaczego polski rząd złożył skargę do TSUE w sprawie postanowień dyrektywy?
Przypomnijmy przebieg wydarzeń. Najpierw, gdy w projekcie dyrektywy nie było mechanizmów zabezpieczających zwykłych internautów, rząd popierał dyrektywę… Swoje stanowisko zmienił natomiast w trakcie końcowych prac, gdy te mechanizmy zostały wprowadzone – wtedy podjął próbę zablokowania nowego prawa, powołując się na ochronę wolności w internecie.
Skąd ta zmiana?
Zmiana stanowiska nastąpiła pod wyraźnym wpływem narracji zaproponowanej głównie przez amerykańskich operatorów platform. Złożenie skargi na dwa dni przed głosowaniem w wyborach do Parlamentu Europejskiego, można potraktować jako decyzję czysto polityczną, mającą przysporzyć partii rządzącej głosów zwolenników opacznie rozumianej wolności słowa. Sama zaś skarga jest nie tylko nieuzasadniona, ale również przedwczesna.
Rząd myli się, gdy twierdzi, że dyrektywa jest niezgodna z podstawami prawa unijnego?
Zarzut polskiego rządu, że dyrektywa narusza prawo do wolności wypowiedzi, jest nietrafiony. Prawo to, podobnie jak inne prawa podstawowe, nie jest prawem absolutnym i może podlegać ograniczeniom. Zadaniem państw członkowskich w trakcie implementacji dyrektywy jest zapewnienie odpowiedniej równowagi pomiędzy poszczególnymi prawami podstawowymi, w tym do wolności wypowiedzi oraz własności intelektualnej.
Stosowanie mechanizmów blokowania treści w celu zapobiegania naruszeniom prawa jest od wielu lat usankcjonowane w prawie unijnym, w tym w wielu wyrokach TSUE. Nie są to więc żadne nowe technologie i zasady. Nowe rozwiązania, które znajdziemy w dyrektywie, to właśnie gwarancje poszanowania praw użytkowników, zapewnienie im obowiązkowych w skali całej Unii wyjątków od prawa autorskiego – na cele cytatu, pastiszu czy parodii.
Dyrektywy unijne podlegają implementacji przez państwa członkowskie. Czy nie lepiej by było ustanowić jednolite prawo autorskie dla całej UE?
Prawo autorskie reguluje twórczość artystyczną opartą na doświadczeniach i tradycjach istniejących w poszczególnych państwach członkowskich, które często się różnią. Podstawowe zasady prawa autorskiego zostały już na poziomie unijnym uregulowane i Unia nadal interweniuje, jeśli dostrzega konieczność ustalenia jednakowych przepisów umożliwiających skuteczne korzystanie z praw autorskich na poziomie ponadnarodowym. Jednak praktycznie nie ma szans na uchwalenie jednolitej regulacji, która zastąpiłaby wszystkie te akty prawne, a jednocześnie uwzględniała interesy wszystkich państw członkowskich, z uwzględnieniem lokalnej specyfiki.
Czy ZAiKS opowiada się za dalszymi zmianami w prawie autorskim na poziomie unijnym?
Prawo autorskie musi nadążać za zmianami technologicznymi. Jest to w pewnym sensie ciągły pościg. Prawo autorskie musi także skutecznie chronić twórców i zapewniać im ekonomiczne oraz prawne gwarancje rozwoju, bezpieczne warunki dla tworzenia. Dyrektywa o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym jest niezwykle ważnym krokiem w tym kierunku. Trzeba zobaczyć, jak te przepisy sprawdzą się w praktyce.
W tym momencie nie ma w Unii kolejnych, konkretnych propozycji, nad którymi można by debatować. Warto jednak obserwować przyszłe regulacje unijne w obszarze działalności pośredników internetowych w kwestiach takich jak cyberbezpieczeństwo, a także ochrona przed mową nienawiści i fake newsami. Działania tego rodzaju będą wskazywać kierunek ewolucji prawa autorskiego w UE.
A co w sprawie polskiego prawa autorskiego?
W Polsce niezwykle istotną kwestią jest szybkie podjęcie prac nad zmianą rozporządzenia o czystych nośnikach. Obiecywały nam to już poprzednie rządy – i słowa nie dotrzymały. Obiecywał nam to obecny rząd, ale niestety nie wywiązał się z tej obietnicy w ostatniej kadencji Sejmu.
Od lat staramy się, aby rekompensata dla twórców związana z korzystaniem przez użytkowników z prawa dozwolonego użytku osobistego była naprawdę godziwa. Rozporządzenie powinno wreszcie objąć urządzenia takie jak smartfony czy tablety.
Działania te są niestety skutecznie blokowane przez organizacje producentów sprzętu elektronicznego, reprezentujących podmioty, z których praktycznie żaden nie jest firmą europejską. Straszą one konsumentów i rząd wzrostem cen produktów, choć dane wskazują, że ceny smartfonów i tabletów w krajach, w których jest na nie nałożona opłata od czystych nośników, nie są wyższe. Polskie przepisy stają się w tym temacie niechlubnym wyjątkiem na tle rozwiązań przyjętych w innych krajach UE. W mojej ocenie to musi zmienić się jak najszybciej.