25 lat temu jako 16-letni Berlińczyk spędziłem rok szkolny we Wronkach, gdzie chodziłem do lokalnego liceum ogólnokształcącego. Na początku praktycznie nie znałem języka polskiego. Pod koniec roku szkolnego byłem sklasyfikowany ze wszystkich przedmiotów oprócz języka polskiego. Nie dlatego, że nie przeczytałem „Lalki” lub „Nad Niemnem”, ale dlatego że nauczycielka nie rozumiała, po co ma nauczać dziwoląga nie-Polaka z Berlina języka Mickiewicza i Słowackiego.
Przygoda wroniecka do tej pory się dla mnie nie skończyła. Mieszkam dzisiaj z rodziną w Warszawie, a w Niemieckim Instytucie Historycznym piszę o historii więziennictwa w czasie zaborów. Do wyboru więzień, którymi się zajmuję, oprócz lwowskich Brygidek, wileńskich Łukiszek oraz wielkopolskiego Rawicza, wchodzi również zakład karny we Wronkach. Na 125-lecie tej instytucji wróciłem do korzeni, wygłosiłem referat na uroczystej konferencji i przyglądałem się publicznej ceremonii wręczenia więzieniu oficjalnego sztandaru. Byli obecni biskup, wysoki przedstawiciel ministerstwa sprawiedliwości oraz burmistrz Wronek.
Wszyscy na swój sposób chwalili więzienie wronieckie. Jedni, dlatego że wciąż wierzą w modernistyczną ideę, że w zakładzie karnym jest szansa na poprawę człowieka. Drudzy, dlatego że zakład karny to obok fabryki Amiki największy pracodawca w okolicy. Ale było tam i sporo osób wykazujących syndrom postkolonialny, który w 2019 roku wciąż nie przeminął: z jednej strony doceniają pruską infrastrukturę więzienną za jej ówczesną nowoczesność oraz innowacyjność, a nawet piękno. Z drugiej strony, ci sami specjaliści pamiętają dokładnie, jak dany zakład był wykorzystany podczas I i II wojny światowej do internowania oraz katowania mieszkańców Wielkopolski.
Jest w tym jakaś ironia, że byłe więzienie centralne dla pruskiej rejencji poznańskiej otrzymało pierwszy w historii sztandar właśnie z ramienia ministerstwa, na czele którego stoi Zbigniew Ziobro. Podczas uroczystości widać było, co to oznacza dla upamiętnienia ofiar: oficjalny pochód ruszył spod kościoła rzymsko-katolickiego, dalej – przez rynek, do bramy zakładu karnego, ale nie zatrzymał się przy pomniku ofiar okupacji niemieckiej – przypuszczam dlatego, że ten pochodzi z epoki komunizmu, i dlatego, że ci, którzy byli katowani we Wronkach już po zakończeniu okupacji niemieckiej, mają w nowej erze status wyższy od innych ofiar. To właśnie podczas obchodów 125-lecia więzienia we Wronkach można było obserwować, że akcent położony obecnie na żołnierzach wyklętych nie pozostaje bez wpływu na realne upamiętnianie ofiar zbrodni niemieckich.
Po przemówieniach (wymieniających wszystkie ofiary katowane we Wronkach) zaproszeni goście weszli na dziedziniec więzienia, a orkiestra Służby Więziennej zagrała… „Sto lat” dla zakładu karnego. To wydawało mi się dziwne nie dlatego, że na tym dziedzińcu najwyraźniej widać pruskość samego kompleksu, ale dlatego, że tu po raz pierwszy tego dnia widziałem więźniów siedzących za kratami i śledzących to, co dzieje się za oknem.
Do tego momentu uroczystości zorganizowane przez Służbę Więzienną były skierowane wyłącznie do jej pracowników, dla VIP-ów oraz mieszkańców miasta. Ale czy więzienie istniałoby bez tych, dla których zbudowany został zakład? I czy – w związku z tym – nie jest to również jubileusz dla nich? Nie do mnie należy odpowiedź.
Widać było jednak w tym dniu także inny dylemat więzienny: to właśnie ci wychowawcy i psycholodzy, którzy są odpowiedzialni za resocjalizację więźniów, mają najgłębszą wiedzę o granicach funkcjonowania więzień dla tej właśnie poprawy, to oni na co dzień zmagają się z pobocznymi skutkami samego uwięzienia oraz życia wśród skazanych.
Również w styczniu 2019 roku w Gdańsku cała Polska widziała na żywo skutki radykalizacji konkretnego człowieka za kratami. Wciąż nie wiemy, co dokładnie popchnęło świeżo wypuszczonego więźnia do zabójstwa Pawła Adamowicza. Ale wiemy już, że śmiertelny atak na prezydenta Gdańska nie stał się początkiem krytycznej dyskusji o stanie więziennictwa w Polsce. Taka dyskusja się nie zaczęła – ponieważ w takiej debacie nie wystarczyłoby oskarżać drugą stronę sporu politycznego o odpowiedzialność za stan rzeczy. Karol Modzelewski na krótko przed śmiercią jako jeden z nielicznych zwrócił uwagę na systemowy charakter problemu. Minister Ziobro odpowiedział we własnym stylu, zaostrzając kary i nie zadając przy tym pytania o warunki ich odbywania. A już do historii przeszła chucpa, jaką był fakt, że Patryk Jaki, wiceminister odpowiedzialny za Służbę Więzienną, obronił doktorat o niej jako części systemu bezpieczeństwa RP.
Po przemówieniach zaproszeni goście weszli na dziedziniec więzienia, a orkiestra Służby Więziennej zagrała… „Sto lat” dla zakładu karnego. Do tego momentu uroczystości rocznicowe zorganizowane przez Służbę Więzienną były skierowane wyłącznie do jej pracowników, VIP-ów oraz mieszkańców miasta. Ale czy więzienie istniałoby bez tych, dla których zbudowany został zakład? I czy – w związku z tym – nie jest to również jubileusz dla nich? | Felix Ackermann
Rzeczywiście więziennictwo było i jest rozpatrywane jako część systemu bezpieczeństwa danego kraju. Stoi za tym przekonanie, że monopol władzy ostatecznie ma ten, który jest w stanie kontrolować więzienia jako miejsca odosobnienia ludzi uznanych za niebezpiecznych dla społeczeństwa. Ta sama infrastruktura, która była wykorzystana przez dyktatorów do internowania niewinnych, służy obecnie do uwięzienia prawomocnie skazanych.
Polacy z niedawnego doświadczenia wiedzą dokładnie, na czym polega różnica pomiędzy jednym a drugim. O tym we Wronkach zaświadczają graffiti malowane na murach w okolicy domów zbudowanych dla strażników pruskich. Zasadnicza różnica polega na tym, w jaki sposób więzień może egzekwować swoje konstytucyjne prawa w danym okresie. I tu się pojawił niedawno poważny problem: jeżeli minister sprawiedliwości jest odpowiedzialny za nadzór nad więźniami i jednocześnie jest prokuratorem generalnym, możliwości dochodzenia swoich praw muszą być zawężone. A w kwestiach spornych ostatecznie rozstrzygają instytucje, które są dziś przebudowywane według planu tego samego ministra i jego politycznego zaplecza.
Ale państwo to nie tylko suma ministerstw, a określone działania konkretnych ludzi na różnych szczeblach. I dlatego strażnicy wronieccy na co dzień pracujący ze skazanymi również odtwarzają państwowość polską – i to niezależnie od obecnego rządu. Sądzę, że to właśnie dlatego jest dla nich ważny fakt, że są służbą mundurową. I to właśnie dlatego zakład karny we Wronkach bardzo chciał mieć własny sztandar.
Główna uroczystość natomiast odbyła się na rynku miasta, a nie na dziedzińcu więzienia, dlatego że więź pomiędzy zakładem karnym a miastem jest silniejsza niż więź pomiędzy więźniami a zakładem karnym. Skazani są przywożeni, odsiedzą i odchodzą. Natomiast więzienie wraz z pracownikami zostaje na miejscu. Nie ma we Wronkach rodziny, która nie miałaby „klawisza” w swoim gronie.
A więc więzienie, to nie tylko konkretny obszar, w którym państwo próbuje wyegzekwować monopol władzy, ale również miejsce, gdzie widać, że wyobrażenie, że państwo to byt całkowicie odrębny od społeczeństwa jest błędne. Zarówno dyrekcja, jak i strażnicy, wychowawcy, psycholodzy są takimi samymi obywatelami jak skazani oraz inni mieszkańcy Wronek.
***
Powracając do swoich korzeni wielkopolskich kontaktowałem się również z rodziną, która w 1995 roku przyjęła mnie do siebie, z kolegami z klasy oraz z niektórymi nauczycielami z liceum. W końcu to im zawdzięczam, że nauczyłem się języka polskiego i mogę dziś napisać ten felieton. I przyznam, że czułem się znów jak w domu, dlatego że Wronki – wraz z więzieniem i z Amiką – są całkiem przyjemnym miasteczkiem. Jestem bardzo wdzięczny za lekcje zarówno życiowe jak i „więzienne”, które stamtąd wyniosłem.
Fot. Felix Ackermann.