Szanowni Państwo!

„Odpowiedzialnie myśląc o środowisku, trzeba walczyć również o to, aby plastik nie zalał naszej planety. Wprowadzimy system kaucyjny na jednorazowe butelki plastikowe i szereg programów redukujących zużycie plastiku”. To nie fragment manifestu programowego organizacji ekologicznej, ale obietnica złożona przez premiera Morawieckiego w jego ostatnim exposé, w listopadzie zeszłego roku. 

Pytanie, na ile te zapowiedzi przełożą się na realne decyzje polityczne.

Jak dotychczas, obecny rząd nie ma na swoim koncie osiągnięć, które – mówiąc delikatnie – budziłyby szczególny entuzjazm ekologów. Wycinka Puszczy Białowieskiej, niechęć do poszukiwania alternatywnych dla węgla źródeł energii, brak ustawy zakazującej hodowli zwierząt futerkowych, niedawna ustawa, od nazwiska ministra rolnictwa nazywana „lex Ardanowski”, przewidująca surowe kary za zakłócanie polowań, czy wreszcie odmowa podpisania przez Polskę zobowiązania do osiągnięcia neutralności klimatycznej. Te decyzje – i wiele innych – sprawiają, że trudno dziś wierzyć w troskę o środowisko po stronie najwyższych władz. Tym bardziej że w swoim exposé premier Morawiecki za dowód proekologicznej postawy Polaków uznał instalowanie w samochodach… instalacji gazowych. „W wielu obszarach jesteśmy bardziej ekologiczni, niż się wydaje. Około 3 milionów Polaków jeździ samochodami na gaz”, mówił premier.

Wróćmy jednak do plastiku, bo problem jest ogromny i – podobnie jak inne wyzwania ekologiczne – wykracza daleko poza granice naszego kraju. „Statystyki pokazują, że z ponad 8 miliardów ton plastiku, które zostały wyprodukowane od lat 50. XX wieku, kiedy rozpoczęła się era przemysłowej produkcji plastiku, tylko 9 procent zostało zrecyklingowanych! Reszta została spalona albo pozostała w środowisku”, mów Magdalena Figura, działaczka Greenpeace’u, w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Jakubem Szewczenką.

A ze względu na to, że czas rozkładu plastiku liczony jest w tysiącach lat, wszystkie te plastikowe produkty – butelki z lat 70., zabawki z lat 80., patyczki do uszu z lat 90. i jednorazowe sztućce, z których korzystaliśmy przed kilkunastoma laty – to wszystko wciąż gdzieś na ziemi zalega. Znaczna część nieprzetworzonego plastiku trafia do oceanów. Raz na jakiś czas dochodzą do nas poruszające informacje o żółwiach morskich zaplątanych w reklamówki, o wielorybach z kilogramami plastiku w żołądkach, wreszcie o gigantycznych wyspach plastiku o powierzchni nawet kilkukrotnie większej niż powierzchnia Polski! 

Co gorsza, to co widzimy na powierzchni oceanów, to jedynie ułamek odpadów, które do nich trafiają. Ogromna ilość tonie i dziś zalega na dnie nawet w najgłębszych miejscach oceanów. Dobrze ten problem pokazywała słynna już okładka magazynu „National Geographic”, na której reklamówka zanurzona w wodzie przypominała górę lodową. I, podobnie jak w przypadku góry lodowej, tylko niewielka jej część była widoczna na powierzchni. Mimo tych wszystkich danych, produkcja plastiku nieustannie rośnie. Obecnie produkujemy go nawet 360 milionów ton rocznie! Z tego średnio na świecie tylko 10 procent zostaje poddanych recyklingowi. Reszta trafia na śmietniska lub… do wody.

Co można z tym faktem zrobić? Najczęściej słyszymy, że rozwiązaniem jest recykling. Problem w tym, że plastiku nie da się odzyskiwać w nieskończoność. „To nie jest recykling, to jest down-cycling. Za każdym razem z przetworzonego plastiku powstaje gorszej jakości tworzywo, które w kolejnym etapie nie poddaje się recyklingowi i jest wyrzucane do śmieci”, mówi Magdalena Figura. Oczywiście nie oznacza to, że nie należy robić nic. Ale musimy mieć świadomość, że nawet gdybyśmy dziś poddawali recyklingowi cały produkowany przez nas plastik – co swoją drogą jest niemożliwe, bo nie każde opakowanie może być przetworzone – to i tak w końcu te odpady trafią na śmietnik. Jedynym więc rozwiązaniem jest ograniczenie produkcji plastiku. To cel nadrzędny i najtrudniejszy do przeprowadzenia.

Ale nawet znacznie mniej ambitne postulaty – jak chociażby zwiększenie skali recyklingu – napotykają ogromne trudności w realizacji. W Polsce jednym ze źródeł kłopotów jest dopiero raczkująca segregacja odpadów. Jak pisał w „Dzienniku Gazecie Prawnej” Jakub Pawłowski, „ponad 63 proc. tego, co wyrzucamy, to wciąż odpady zmieszane”, a zatem takie, które nie będą poddane recyklingowi. A i wiele z tych, które wrzucamy do żółtego kosza na metale i tworzywa sztuczne, okazuje się zbyt niskiej jakości, by mogła zostać przetworzona.

Wyobraźmy sobie jednak, że z dnia na dzień nauczymy Polaków dokonywania idealnej segregacji, a na rynku odpadowym pojawi się stały strumień wysokiej jakości plastiku do recyklingu. Wówczas okaże się, że… nie ma go gdzie przetworzyć. Jak pisze Pawłowski, mamy w Polsce „ponad 250 zakładów, ale tylko kilkanaście takich, które mogą przetworzyć ponad 20 tys. ton surowca rocznie. Tymczasem rocznie wprowadzamy na polski rynek ponad 4 mln ton opakowań, z czego 1 mln to same opakowania plastikowe”.

„To jest problem jajka i kury”, mówi Piotr Barczak z Europejskiego Biura Ochrony Środowiska w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. „Żeby powstały instalacje recyclingowe, musi być materiał, na którym mogą pracować. Jeżeli nie ma przewidywalności strumieni czystego, wysokiej jakości surowca – a to jest możliwe tylko dzięki dobrej selektywnej zbiórce – instalacje nie powstaną. Z drugiej strony, jeśli instalacji nie ma, to nie ma popytu producentów na wysokiej jakości surowiec wtórny. A na poziomie gmin wszystkie wysiłki na rzecz poprawy selektywnej zbiórki odpadów mogą iść na marne, ponieważ zebrany plastik zamiast zostać przetworzony, będzie leżał niewykorzystany”.

Co zatem można zrobić, aby poprawić jakość zbiórki? Pewnym rozwiązaniem jest tak zwana rozszerzona odpowiedzialność producenta (ROP), czyli wprowadzony na poziomie Unii Europejskiej zbiór przepisów, który zobowiązuje producentów do wzięcia odpowiedzialności za cały cykl życia ich produktu, a zatem także za ich utylizację.

„Producent w momencie wprowadzania produktu na rynek musi z góry opłacić koszt jego zbiórki i przetworzenia. Dzięki temu gminy zyskują dodatkowe środki na selektywną zbiórkę takich produktów”, tłumaczy Barczak. Problem w tym, że w Polsce te opłaty są skandalicznie niskie. O ile w Czechach za wprowadzenie na rynek tony plastiku płaci się ponad 200 euro, a w Austrii nawet 600, to u nas jest to zaledwie kilkanaście euro! Polski rząd będzie w końcu zmuszony przez przepisy unijne, aby te opłaty podnieść, ale na razie tego nie robi.

Innym rozwiązaniem jest wspomniany już system kaucyjny za butelki plastikowe, który zapowiadał premier Morawiecki. Na jakim etapie są prace nad tym projektem? Z tym pytaniem zwróciliśmy się do Ministerstwa Klimatu, ale nie dostaliśmy odpowiedzi. Do niedawna za tę kwestię odpowiedzialny był wiceminister klimatu Sławomir Mazurek.

„Wkrótce rozpoczniemy formalne konsultacje w tej sprawie z branżą oraz samorządami. Chcemy, by odpowiednie przepisy zostały przyjęte przez parlament w 2020 roku. Naszą intencją jest również, by rozszerzona odpowiedzialność producentów i system kaucyjny dla mieszkańców zaczęły obowiązywać równocześnie”, mówił Mazurek jeszcze na początku roku. Dosłownie kilka dni później został decyzją Mateusza Morawieckiego… odwołany ze stanowiska. Przyczyn odwołania nie podano.

Miejsce Mazurka zajął poseł Jacek Ozdoba, z wykształcenia prawnik, były radny Warszawy i były rzecznik kandydata na prezydenta Warszawy Patryka Jakiego. W nowej kadencji Sejmu poseł Solidarnej Polski (wcześniej Porozumienia Jarosława Gowina) zajmował się między innymi przekonywaniem o zaletach tak zwanej ustawy kagańcowej. W czasie kadencji w Radzie Warszawy zasiadał co prawda w Komisji Ładu Przestrzennego i Ochrony Środowiska, ale o jego wiedzy i dokonaniach w zakresie gospodarki odpadami nie dowiemy się niczego konkretnego. Na stronie ministerstwa czytamy, że „od początku działalności publicznej zaangażowany w działania samorządu w zakresie walki z zanieczyszczeniem środowiska”, a „w 2018 roku koordynował prace zespołu tworzącego program walki z zanieczyszczeniem powietrza oraz gospodarki odpadami komunalnymi”. Konkretów jednak brak.

W oczekiwaniu na działania ze strony rządu inicjatywę zdają się przejmować władze lokalne. W Wałbrzych u „Rada Miasta przyjęła uchwałę, która na terenie wszystkich nieruchomości stanowiących własność Gminy Wałbrzych z dniem 21.03.2020 r wprowadza zakaz posiadania, używania, udostępniania oraz sprzedaży produktów jednorazowego użytku z tworzyw sztucznych”. Od 1 września miasto chce też zakazać stosowania w lokalnych sklepach foliowych toreb. Ta druga decyzja może jednak zostać zakwestionowana, ponieważ brakuje odpowiednich przepisów na poziomie krajowym.

W Warszawie prezydent Rafał Trzaskowski także wydał zarządzenie, które eliminuje „przedmioty jednorazowego użytku, wykonane z tworzyw sztucznych, z urzędów miejskich oraz z umów, które podpisuje miasto”. Ostatnio w mieście pojawiło się też 10 recyklomatów, do których można zwrócić plastikowe butelki. „Jest duże zapotrzebowanie”, mówi Anna Grynaszewska, zastępca dyrektora warszawskiego Biura Gospodarki Odpadami, w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem. „W budżecie obywatelskim zgłoszono wiele wniosków o ustawienie recyklomatów. Było też wiele reakcji ze strony mieszkańców po wakacjach, kiedy recyklomaty pojawiły się w Warszawie na próbę. Za oddanie butelek można otrzymać punkty, które wymienia się na bilety do kina albo kawę”.

Takie działania mogą być jednak pomocne co najwyżej w bardzo ograniczonym stopniu. Bez szybkich zmian przepisów na poziomie krajowym, które przeniosą znaczną część kosztów i odpowiedzialności na producentów, obietnice premiera Morawieckiego zawarte w exposé, pozostaną tylko obietnicami. A koszty braku działań – i to bardzo wymierne, bo mierzone opłatami za wywóz śmieci – poniesiemy wszyscy.

 

Zapraszamy do lektury!