Kwestia partyzantki antykomunistycznej w Polsce po 1944/45 roku należy do zagadnień historycznych wywołujących emocje. Jej uczestnicy byli za PRL uznawani za „bandytów”, podczas gdy za rządów PiS-u traktuje się ich praktycznie jako twórców niepodległej Polski, określa pozytywnie konotowaną, chwytliwą nazwą „żołnierze wyklęci”. Poświęca się im muzeum, wystawia pomniki, nadaje związane z nimi nazwy różnym miejscom. Zgody pomiędzy zwolennikami obu tych podejść nie będzie, gdyż zależy ona nie tylko od stanu wiedzy, lecz od intelektualnego zaplecza, z jakim każdy historyk, polityk, bądź człowiek zaangażowany w tę sprawę do niej podchodzi. Nawet ogłoszenie dnia 1 marca Narodowym Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych nie zmieni zróżnicowania opinii wśród tych, którzy w ogóle dawno minionemu ruchowi jeszcze poświęcają uwagę, bądź tych, których zainteresowanie zostanie rozbudzone. Nie zlikwiduje też sporów lokalnych, a nawet międzynarodowych (Hajnówka!). Ponieważ wiedza o faktycznym stanie rzeczy też jest jednak w oczywisty sposób ważna, odważę się powiedzieć, że w ramach jednego i drugiego podejścia upraszcza się bardzo skomplikowaną sprawę. Z punktu widzenia historiografii mówienie samych negatywów jest równie mało warte, jak przymykanie na nie oczu w imię uczczenia bohaterstwa.
W swojej książce Mariusz Mazur szczęśliwie ani nie stawia stopnia ludziom, którym się przygląda, ani nawet nie zmierza w tym kierunku. Dla niego to nie są ani „bandy”, ani „żołnierze wyklęci”. Przygląda się swoim bohaterom w całej ich wielkości i w całej ich małości, widzi postawy bohaterskie i bandytyzm, także zróżnicowanie badanego zjawiska i ludzi w nim uczestniczących. Stawia problemy, częściej pyta, niż przesądza. Pisząc o bardzo późnym, bo dokonanym w listopadzie 1953 roku, napadzie na autobus PKS, którym jechali między innymi ludzie przewożący namierzone przez partyzantów pieniądze, Mazur stawia pytania odnośnie tej akcji:
„Cel napadu jest jasny, ale jak należy ocenić jej sensowność? Jak uzasadnić strzelanie do pojazdu pełnego zwykłych obywateli? Zaskoczeniem, zbyt szybką i nieprzemyślaną reakcją, nerwowością, zemstą na nieaprobowanym i niewdzięcznym świecie, dopasowaniem środków do warunków «trwającej wojny», a może koniecznością? Czy konspiratorzy przekonywali samych siebie, że ponoszą znacznie większe koszty niż cywile, a starania o dobro Ojczyzny unieważniają przypadkowe straty? Zapewne wszystkie te powody wchodziły w grę, szczególnie przy tym poziomie frustracji i po tylu latach życia z bronią w ręku” [s. 446].
Stawiając takie pytania, Mazur zasadnie sytuuje się jako historyk, a nie jako prokurator czy sędzia, którym w ramach wykonywania własnego zawodu nie powinien być. W stosunku do późnej partyzantki pisze: „Można tych ludzi nazywać najbardziej ideowymi, niezłomnymi, fanatycznymi, najwytrwalszymi, upartymi, niepotrafiącymi lub niemogącymi zrezygnować i wszystkie te określenia będą prawdziwe w zależności od kontekstu, jaki przyjmiemy. Podobnie właściwe dla ich oceny są przymiotniki: tragiczne, straceńcze, desperackie” [s. 430]. Nie tylko w odniesieniu do swojego tematu Mazur wie, że rozumowanie w kategoriach „czarne” bądź „białe” nie oddaje zróżnicowania i skomplikowania historii. Pisze na przykład:
„Niestety w literaturze na temat patriotyzmu II Rzeczypospolitej albo mamy do czynienia z publicystycznymi mitami, opierającymi się na odgórnie przyjętych tezach bez prób jakiegokolwiek ich udowadniania, albo z utożsamianiem oficjalnej polityki wychowawczej państwa z jej recepcją i implementacją w społeczeństwie. Najczęściej powtarzanym argumentem jest wtedy bohaterska postawa – podczas II wojny światowej – całego narodu polskiego, co ma świadczyć o wielkich sukcesach wychowawczych międzywojennej Polski” [s. 125].
Tymczasem – co już dodaję od siebie – nawet pewien bardzo zaangażowany w AK człowiek mówił mi, że AK zwiększyło swe szeregi nieprzypadkowo w 1943 roku – gdy terror hitlerowski wzrósł na tyle, że proste wyjście na ulicę stało się nie mniej niebezpieczne od konspiracji.
* * *
Jak autor nie stawia sobie za cel dokonania oceny interesującego go zjawiska, tak nie zmierza do napisania klasycznej monografii historycznej. Sam pisze zresztą w ostatnich zdaniach książki, że nie powinno się pozostawać przy faktografii (enumeracji oddziałów itd.). „O ile nie można oczywiście negować wagi tego typu twórczości, o tyle winna być ona również wstępem do dalszych refleksji podejmowanych z perspektywy wszelkich nurtów historiograficznych” [s. 454]. Od siebie dodałbym, że jest to zdanie aktualne dla całej historiografii.
Zamiast opisywać epizod dziejowy, Mazur analizuje zjawisko. W odróżnieniu od większości historyków nawet nie organizuje wykładu wokół osi chronologiczno-przyczynowej, ale według dostrzeganych przez siebie problemów. Jak każdemu, kto idzie taką drogą, przysparza mu to pewnych kłopoowt. Przejawy problemu zależą wszak od przejawów innych problemów, a nadto od ich następstwa. Ten sam problem rysował się inaczej w 1945 roku, a inaczej w 1949 roku. Mazur to oczywiście widzi. Zagadnienia wynikające z upływu czasu oraz gromadzące się zaszłości stanowią dlań odrębne kwestie, którym poświęca jeden z ostatnich rozdziałów, gdzie powraca do niejednego problemu poruszanego uprzednio.
Wszystkie rozpatrywane problemy są nie tyle siatką nałożoną na rzeczywistość przez autora, ale wyodrębnionymi przezeń zagadnieniami istotnymi dla partyzantów. On chce się im jak najbliżej przyjrzeć oraz ich zrozumieć. Nie jest to łatwe przedsięwzięcie – bowiem partyzantka pozostawia na ogół mało materiałów źródłowych, zwłaszcza wytworzonych bezpośrednio w czasie i miejscu rozgrywania się wypadków. Dokumenty wytworzone przez policję dowolnej marki (protokoły przesłuchań itd.) z jednej strony, a wspomnienia znacznie później spisane z drugiej nie są łatwymi źródłami. W tych pierwszych przesłuchiwani – co nie dziwne – w różny sposób „grają”, zaś przesłuchujący też miewają własny interes w spisywaniu zeznań. Z kolei we wspomnieniach często zapomina się o negatywnych postawach własnych i kolegów.
* * *
Przez swoje problemowe podejście książka jest bardzo nowoczesna (powiem tak mimo całej dyskusyjności tego terminu!). Nowoczesność tym bardziej rzuca się w oczy, że rozpatrywany temat jest przedmiotem bardzo klasycznej polemiki politycznej, a nadto, przynajmniej w Polsce, opracowywany jest raczej w konwencji tradycyjnej historiografii. Nowoczesne jest też odwoływanie się do literatury odnoszącej się raczej do typu zjawiska niż do konkretnej partyzantki. Oczywiście tę drugą autor też znakomicie zna, ale ją przywołałby każdy, kto zajmowałby się tematem. Uwagę zwraca wykorzystywanie przez Mazura literatury psychologicznej, w tym traktującej o psychologii wojska, wojen, konfliktów, o Amerykanach w Wietnamie czy o Francuzach w Algierii. Z tego punktu widzenia oraz z racji kategorii pojęciowych stosowanych w wyjaśnieniach jest to praca interdyscyplinarna (co nie zdarza się często!). Można by oczywiście pójść dalej w kierunku szukania literatury dotyczącej zjawiska partyzantki – no i porównywać badany casus z partyzantkami w różnych krajach, czasach i sytuacjach (a ich badacze mogliby z pożytkiem czytać książkę Mazura). W książce pojawia się Powstanie Styczniowe, wielokrotnie wspominane są paralelne do polskiego ruchy partyzanckie w krajach naszego regionu, zwłaszcza na Litwie… ale przecież, gdyby zaryzykować zwiększenie objętości tej i tak już grubej książki, można by pójść znacznie dalej. Warto pamiętać o genezie dawnego polskiego słowa „gerylasówka” (przeniesione z Hiszpanii, ukute w czasach ruchu przeciw Napoleonowi).
Ruchy partyzanckie są specyficznym zjawiskiem, które można razem analizować niezależnie od czasu, kraju, celu ich podjęcia… Oczywiście bieg czasu wywołuje różnice. Inaczej przedstawia się partyzantka, którą można dziś wspomagać i także zwalczać z daleka lub gdy wysadzenie jednego słupa linii przesyłowej wysokiego napięcia unieszczęśliwia pół wielkiego miasta (metoda Świetlistego Szlaku w Peru), niż wtedy, gdy Hiszpanie „szarpali” wojska napoleońskie. Niemniej jednak pewne regiony trwale kultywują znaczące tradycje rozwijania partyzantki bądź zjawisk ją ułatwiających (na przykład przemyt bazujący na ukształtowaniu terenu czy przekraczanie, choćby dziś już zanikłej, granicy). Trudno nie pomyśleć o wspólnych cechach zjawiska partyzantki, gdy się czyta u Mazura o wygasaniu ruchu antykomunistycznego, a jednocześnie pamięta się z opracowań o losach ostatnich oddziałów Powstania Styczniowego. Jest w polskiej literaturze wspaniały tekst o klęsce – opowiadanie Konwickiego o spotkaniu Traugutta z żoną u schyłku powstania. Dyktator spotyka się z nią w jakimś prowincjonalnym hotelu. W sąsiednich numerach bawią się oficerowie rosyjscy. Ona mu mówi, że powstanie upada. On też to wie. Obydwoje wiedzą, że on musi wytrwać do końca i wiedzą, jaki będzie ten koniec.
* * *
Zauważono już dawno, że wojsko wygrywa, gdy wygrywa, natomiast partyzantka wygrywa, gdy nie przegrywa. Rzecz w tym, że partyzantka badana przez Mazura w jakimś momencie już nie była w stanie trwać. Autor pokazuje efekty utraty nadziei na zmianę układu geopolitycznego. Nie ma partyzantki bez nadziei na sukces. Autor ciekawie zresztą pokazuje, w jakim stopniu ta partyzantka coraz bardziej utrzymywała się nie tyle dzięki wierze w przyszłość, ile dlatego, że jej żołnierze znaleźli się w sytuacji bezwyjściowej. Taka sytuacja może być raczej motorem krótkiej, straceńczej walki (powstanie w getcie warszawskim!) niż ruchu długotrwałego. Bardzo ciekawe jest, przynajmniej dla mnie, pokazane w książce równolegle rozwijające się zjawisko utraty przez partyzantów oparcia na wsi. Autor poświęca dużo uwagi kwestii zakorzenienia ich w miejscowych społecznościach – co jest w ogóle warunkiem trwania każdej partyzantki. Tu znów przypomina się przykład z historii powszechnej – dziennik Guevary z Boliwii i odnotowana tam na każdej stronie jego rozpacz, że chłopi nie pomagają. W książce widać, przy całej oczywistości, realne skomplikowanie tej sprawy – kto pomaga, od kogo trzeba niezbędną żywność po prostu zabrać, kogo się traktuje jako wroga, a kogo się oszczędza mimo niechęci… no i widać, jak ostatecznie poparcie wyparowuje.
Ważny dla szerszego ujęcia spraw jest sposób rozumienia kwestii niepodległości, o którą walczy partyzantka. Jej uczestnicy rozumieją Polskę jako państwo narodu polskiego. Ma to być przestrzeń narodu, rozumianego w sposób ekskluzywistyczny, czyli bez ludzi niebędących etnicznymi Polakami, bądź nieuznawanych za takich. Tworzenie sowieckiego komunizmu analizowany ruch wiąże z Żydami, a Białorusinów czy Ukraińców uważa za ludzi ZSRR, już nie mówiąc o formułowanych wobec nich zarzutach złego zachowania się wobec Polaków.
Odniesień do szerszych zagadnień nasuwa się przy czytaniu książki dużo. Gdy w końcowych jej partiach czyta się o wegetowaniu resztek żołnierzy podziemia w jakichś ziemiankach w lesie, nasuwają się na myśl przykłady różnych form ukrywania się Żydów podczas okupacji. Przypominają się również lektury o różnych podziemnych kryjówkach prześladowanych i walczących w historii, z podziemnymi korytarzami wyrytymi przez Wietnamczyków włącznie. Jeden z partyzantów opisanych przez Mazura studiuje w ziemiance „Historię filozofii” Tatarkiewicza. Można napisać poemat o tym, czym ludzie potrafili zajmować myśli w trudnych sytuacjach. Ja nie musiałem daleko szukać. Robiąc porządki w domowej bibliotece po śmierci Rodziców, natrafiłem na duży album reprodukcji Velazqueza, na którego stronie tytułowej Ojciec zapisał: „18.5.45. Na szosie Lubeka – Szczecin, koło Güstrow”. Oczywiste jest, że Ojciec wziął tę książkę po drodze, idąc przez zburzone Niemcy z oflagu do domu. Swoją drogą zdumiewa, że zdecydował się nieść taki ciężar w jenieckim plecaku. Można to chyba zrozumieć tylko przez odwołanie się do mechanizmu psychologicznej ucieczki od wojny, czy też przeciwstawienia pięknych obrazów temu, co od dawna widział wokół siebie.
Autor dużo i ciekawie mówi o normach etycznych podziemia. Chce zrozumieć równie dobrze bohaterstwo, jak działania nieetyczne. Występuje przeciwko widocznym w literaturze oporom wobec pokazywania, „że niektórzy członkowie podziemia mogliby postąpić niestosownie, niezgodnie z wyobrażonym rycerskim wzorem polskiego żołnierza i bohatera” [s. 394; „Burzy to bowiem oczekiwaną koherentność wyidealizowanego obrazu”]. Rzecz jest znana także z innych analiz wojny i okupacji. Przez lata trudno było na przykład mówić o negatywnych zjawiskach występujących wśród samych więźniów w obozach. Podobnie nie mówiło się o zorganizowanych przez Niemców obozowych domach publicznych, czy o więzionych homoseksualistach. Zdawało się to pomniejszać bohaterską sylwetkę więźniów.
Z góry wiadomo, że ruch analizowany przez Mazura, nie może przestrzegać norm etycznych wyniesionych przez ludzi z czasów pokoju. Autor wychodzi jednak daleko poza taki banał. Chyba nie było ruchu partyzanckiego, który by nie miał dwoistego stosunku do różnego typu opryszków – z jednej strony ich zwalczał, z drugiej z nich korzystał, a w pewnych sytuacjach nawet się do nich upodobniał. Poza wszystkim różni przestępcy nagle znajdują szlachetne, bądź uważane za takie, zastosowanie dla swoich umiejętności – a czasem spotykają się po prostu na tej samej drodze z ideowymi partyzantami. Nie może też nie ewoluować w kierunku bandytyzmu oraz brutalności partyzantka bez szans, topniejąca, a jednocześnie skazana na trwanie. Dramatyczne jest przypisywane jednemu z partyzantów powiedzenie, że „jego ludzie po wojnie nie będą zdolni do normalnej egzystencji, dlatego należałoby im wtedy wręczyć Krzyże Walecznych za odwagę i ofiarność, a następnie… zabić ze względu na stopień demoralizacji” [s. 449]. Mazur pokazuje, że z punktu widzenia respektowania zasad etyki sytuacja po wojnie stała się znacznie trudniejsza – bowiem mniej przejrzysta – niż za czasów okupacji. Bandytyzm, przestępczość i niepewność były zresztą wtedy powszechne – co ciekawie pokazał Marcin Zaremba w swojej „Wielkiej trwodze”, a co miało wpływ też na partyzantów.
* * *
Jak powiedziałem wyżej, cieszę się, że autor analizuje, a nie ocenia. Ja jednak nie mogłem powstrzymać się przy lekturze od dokonywania oceny – nie tyle przedmiotu badania, ile książki. Uważam ją za jedną z najciekawszych i najnowocześniejszych oraz po prostu mi odpowiadających w naszej współczesnej historiografii. To jest kierunek, w którym ta ostatnia powinna iść, jeśli chce być nauką i wiedzą o społeczeństwie, a nie tylko opowieścią o biegu dziejów i swoistym – poprzez ocenianie – sposobem wypowiadania treści odnoszących się do dnia dzisiejszego.
Książka:
Mariusz Mazur, „Antykomunistycznego podziemia portret zbiorowy 1945–1956. Aspekty mentalno-psychologiczne”, wyd. Bellona, UMCS, Warszawa–Lublin 2019.