O godzinie 21 można powiedzieć jedno: największym zwycięzcą I tury wyborów prezydenckich w 2020 jest Rafał Trzaskowski (30,4 procent). Prezydent Warszawy wszedł przecież do gry w ostatniej chwili. Poparcie dla kandydatki PO Małgorzaty Kidawy-Błońskiej pod koniec jej obecności w wyścigu było rekordowo niskie, jednocyfrowe. PO, po kolejnych przegranych z PiS-em wyborach, przeżywała wyraźny kryzys – w efekcie nastąpiła wymiana partyjnego lidera. Trzaskowski, ostatecznie nominowany przez to właśnie ugrupowanie, samodzielnie odbił się na poziom ponad 30 procent poparcia. „Z takimi wynikami można się bić o Polskę” – powiedział po ogłoszeniu wstępnych wyników. Ten bój – to w tej chwili walka o głosy pozostałych kandydatów opozycyjnych. I tych, którzy dziś nie poszli do wyborów.

Oczywiście Andrzej Duda nie przegrał (41,8 procent). Jednak startował z zupełnie innych pozycji. Nie tylko jako urzędujący prezydent, co oczywiste. Nie tylko jako polityk, zachowujący się tak, jakby prowadził permanentną kampanię wyborczą w całym kraju. Przede wszystkim, biorąc pod uwagę, zasoby i wsparcie PiS-u, skrajną stronniczość mediów publicznych, powinien był gładko wygrać w I turze. W końcu w imię poparcia dla urzędującego prezydenta zorganizowano nawet przemówienie minister Jadwigi Emilewicz z ambony. Obiecano wozy strażackie itd. Niebywałe, że — właśnie pomimo to — Duda nie znalazł dziś większości.

Polska pozostaje więc podzielona pomiędzy PiS a PO.

Kandydat Lewicy, Robert Biedroń (2,9 procent), poniósł dramatyczną klęskę, zupełnie tak, jakby cień wyniku Magdaleny Ogórek nadal unosił się nad tą stroną sceny politycznej. Lewicę czekają ostre porachunki. Adrian Zandberg nie będzie czekał z założonymi rękami. Podobnie Włodzimierz Czarzasty nie będzie już tak uległy wobec uroku kandydatów „młodej lewicy”. Satysfakcja z sukcesu związanego z wejściem do parlamentu to od dziś już historia.

Nie wiadomo jednak, czy największym przegranym nie jest Władysław Kosiniak-Kamysz (2,6 procent). Całe miesiące to był właśnie „czarny koń” umiarkowanej opozycji. Teraz „młodość ludowca” będzie musiała znieść rozliczenia w PSL-u. Wciąż bowiem nie jest pewne, czy w zmaganiach PiS kontra PSL, ten ostatni ostanie się jako licząca się siła. Dziś tak nie było.

Wynik Szymona Hołowni (13,3 procent) pokazuje, że właśnie w sytuacji duopolu PO—PiS kandydat niezależny jest zawsze w cenie. Ktoś spoza systemu, spoza garnituru zawodowych polityków w Polsce może liczyć na około co dziesiąty głos. Hołownia potwierdza regułę.

Wreszcie wielka niewiadoma – Krzysztof Bosak (7,4 procent). Narodowcy w atmosferze wytworzonej przez PiS nie tylko czują się jak ryba w wodzie. Rosną, umacniają się.

Czy ich radykalizm spowoduje, że nie pójdą zagłosować na Dudę?

Urzędujący prezydent po ogłoszeniu wstępnych wyników natychmiast zaczął ciepło mówić o Bosaku. Gdy Duda chciał podziękować innym kandydatom za rywalizację, w szczególności Trzaskowskiemu, rozległo się niekulturalne buczenie widowni.

Żadnego fair play!

Oto zapowiedź atmosfery wyborczej najbliższych dwóch tygodni.