Od marca seminaria oraz wykłady przeniosły się do internetu. Zajęcia teoretyczne udało się zrealizować w sposób umiarkowanie zadowalający zapewne zarówno studentów, jak i wykładowców. Sesja online nie była w stanie całkowicie zastąpić standardowego egzaminu. Jakość sprzętu i łącza internetowego studenta w wielu przypadkach znacząco wpłynęła na końcowe oceny. Prawdziwym wyzwaniem okazało się jednak zdalne zaliczenie WF-u, którego w trakcie swojej nauki musi dokonać każdy student.

Tajemnica poliszynela. To przysłowiowe sformułowanie odnoszące się do tajemnicy, która jest powszechnie znana, lecz intencjonalnie przemilczana, zdaje się w pełni oddawać charakter zdalnej współpracy studentów z nauczycielami akademickimi prowadzącymi zajęcia wychowania fizycznego. Ową tajemnicą stał się sposób realizacji zajęć ruchowych w czasie pandemicznego ,,lockdownu”.

Podczas moich wirtualnych spotkań ze znajomymi podjęliśmy rywalizację dotyczącą najbardziej absurdalnego sposobu przeprowadzania zajęć wychowania fizycznego. Początkowo pierwsze miejsce na podium piastował mój przyjaciel studiujący na jednej z najlepszych polskich uczelni technicznych w Polsce. Swój udział na zajęciach jogi potwierdzał cotygodniową wiadomością e-mail do prowadzącego. Elektroniczny list musiał zawierać zdjęcie twarzy studenta wraz z kierownikiem zajęć ruchowych na monitorze w tle oraz hasło danych zajęć, które było podawane co trzy ćwiczenia. Z czasem pozwolono na realizację aktywności fizycznej we własnym zakresie. Warunkiem stała się umiejętność udowodnienia ćwiczeń na przykład poprzez aplikację umożliwiającą monitoring swoich studenckich dokonań sportowych. Trening można zaimplementować do programu ręcznie, więc podstawowe umiejętności informatyczne moich studenckich znajomych pozwoliły na zrealizowanie wirtualnego dziesięciokilometrowego biegu ruszając palcami jednej dłoni – nie koniecznie nawet ręki dominującej. Wtedy zwęszyłem okazję do wyprzedzenia mojego politechnicznego kolegi w naszym wyścigu. W ramach realizowania godzin WF-u z cyklu ,,Zdrowy kręgosłup” odwiedziłem platformę internetową, na której dowiedziałem się, że w klasycznym kroku nordic walking ,,wybicie następuje za linią bioder, przy otwartej dłoni z naciskiem na pasek rękawiczki”. Osoba z pragmatycznym podejściem do życia zastanowiłaby się nad sensem szczegółowej nauki marszu ze specjalnymi kijami w czasie, gdy zakazane było wyjście z domu w celu innym niż praca lub nabycie niezbędnych artykułów spożywczych. Po kilku próbach stwierdziłem, że na stancji nie posiadam wystarczająco długiego korytarza, by wykorzystać nabytą wiedzę w praktyce. Samo zaliczenie przedmiotu wymagało zdania na 100 procent 10 quizów dotyczących najróżniejszych dyscyplin sportowych. Określona pula pytań, przy nieograniczonej liczbie możliwych podejść zdającego, prędzej czy później pozwalała zaliczyć przedmiot osobie, która nawet nie przeczytała numerów zdań. Mój triumf był jednak przedwczesny. Po czerwcowej sesji dowiedziałem się, że inny znajomy – student kolejnej warszawskiej uczelni wyższej – w ramach zaliczenia wychowania fizycznego napisał pracę o ulubionej drużynie piłkarskiej.

W oparach potu i absurdu

Akademicy prowadzący zajęcia wychowania fizycznego zmuszeni potrzebą raportowania sposobów realizacji swoich czynności, podejmowali się niekiedy irracjonalnych sposobów, by przeprowadzić i udokumentować swoją pracę. W pełni to rozumiem, ponieważ wykazanie aktywności zawodowej nauczyciela wychowania fizycznego w ramach pracy zdalnej, było ogromnym wzywaniem i zapewne łączyło się z wielogodzinnymi próbami nagrania materiałów wideo z przykładowymi ćwiczeniami. Jednak nawet najlepiej zrealizowane materiały i poradniki dotyczące sposobów domowego treningu nie są w stanie zastąpić bezpośredniego kontaktu z dydaktykiem. Część studentów nawet nie zachowywała pozorów zainteresowania zajęciami wychowania fizycznego i zaliczyła przedmioty uczestnictwem w ,,wirtualnych biegach” albo powtarzaniem do skutku quizów na edukacyjnych platformach.

Na początku września nastąpił jednak przełom, który miał zakończyć teatrzyk w wykonaniu studentów i dydaktyków. W Zarządzeniu nr 206 Rektora Uniwersytetu Warszawskiego studenci dowiedzieli się, że ,,zajęcia wychowania fizycznego odbywają się w trybie zdalnym albo w obiektach Uniwersytetu Warszawskiego z zachowaniem wymogów higieniczno-sanitarnych zgodnie z obowiązującymi przepisami”. Pogodzenie się z tym, że dzisiejsza technologia nie umożliwia realnej kontroli aktywności fizycznej studenta i że nadal nie ma możliwości wirtualnego przeprowadzenia zajęć z siatkówki, odebrałem jako triumf uniwersyteckiego umiłowania rozumu i racjonalności. Ochoczo więc rozpocząłem proces rejestracji na przedmioty, w tym na zajęcia wychowania fizycznego. W trakcie poszukiwań odpowiednich dla moich zdolności mobilizacyjnych i wydolnościowych zajęć ruchowych dostrzegłem, że w ramach akademickiej aktywności sportowej mogę realizować zajęcia… z koszykówki czy judo. Na absurd zakrawa stwierdzenie, że można przeprowadzić je ,,z zachowaniem wymogów higieniczno-sanitarnych” i dystansu społecznego.

W nadchodzącym semestrze studenci będą więc mogli nareszcie spotkać się z zachowaniem reżimu sanitarnego na treningu sztuk walki czy gier zespołowych. Będą też mogli uczęszczać w piątkowe wieczory do pubów, świętować akademickie triumfy i opijać porażki. Jednak gdy przyjdzie czas na prawdziwą naukę w siedmioosobowej grupie (moje specjalizacyjne konwersatoria odbywają się w takim gronie), będą musieli patrzeć na siebie oczami kamerek swoich komputerów. Ktoś powiedziałby: ,,Dlaczego, przecież to nie ma sensu?”. Odpowiadam z lekką przekorą i rozżaleniem optymistycznego na co dzień studenta: „To tajemnica poliszynela”.

 

Fot. Pexels.com