Obecne protesty odbywają się pod znakiem emocji, więc i ja odniosę się do emocji. Ludzie są pełni gniewu. Usłyszałam to, zobaczyłam, sama poczułam. Gniew potrafi być dobry, jego uparte wypieranie ze sfery społecznej tylko go potęguje, doprowadzając do niekontrolowanych wybuchów. Ucieszyłam się zatem, że ludziom takim jak Marta Lempart udało się ten gniew zagospodarować. Jak mówi David Ost, gniew jest niezbywalną częścią naszych współczesnych społeczeństw. I nagle w ułamku sekundy z tym gniewem poszliśmy na wojnę.

Mam strachliwą naturę i nurtuje mnie wiele pytań.

Po pierwsze, czy ta militarystyczna narracja nie jest przypadkiem dołączeniem do gry, której zasady ustala ktoś inny? Jedno z haseł protestu – „To jest wojna” – to również tytuł książki Klementyny Suchanow, mówiącej o strukturach międzynarodowych powiązań między władzą państwową i kościelną, wielkim biznesem i mafią, które rozgrywają swoje interesy naszym kosztem. Czy jesteśmy dobrze przygotowane/-ni na tę wojnę? Czy to nie będzie kolejne przegrane powstanie? Czy granie na wyraźny podział jest dobrą strategią? Czy nie czytaliśmy tysiące razy, że im bardziej spolaryzowane społeczeństwo, tym łatwiej nim manipulować?

Co więcej, na takim społeczeństwie także lepiej się zarabia, jak zgrabnie dowodzi Matt Taibbi w „Nienawiść sp. z o.o.”. Autor krok po kroku przeprowadza nas przez kolejne wielkie redakcje amerykańskich mediów i pokazuje, jak z potrzeby większego zysku świadomie podkręca się konflikty i podziały społeczne. Na marginesie, tytuł książki jest bardzo trafny: gdy przyjdzie do tragedii, nikt za tę nienawiść nie weźmie odpowiedzialności.

Po drugie, czy gospodarując gniewem ludzi na ulicy i podbijając ich hasła – „wyp***” i „***** ***” – nie przekroczyliśmy już przypadkiem granicy, za którą zaczyna się mowa nienawiści, przed której konsekwencjami ostrzegaliśmy się nawzajem przez ostatnie lata? Nie mam problemu z wulgaryzmami, nie uważam, że należy być grzeczną dziewczynką. Należy nam się, abyśmy były, kim chcemy i jak chcemy.

Sytuacja po ostatnim czwartku naprawdę przypomina jakiś koszmarny rodzinny obiad, podczas którego ciocia Zosia z niewinną miną prawi nam złośliwości na temat naszego wyglądu, dziadek do spółki z ojcem śmieją się z naszej inteligencji, a babcia każe nam pomóc w nakrywaniu do stołu. Aż tu nagle wujek Zdzisiek wkłada nam rękę między nogi. Wrzeszczymy „wyp***!”, a towarzystwo blednie z oburzenia, że przecież nie wypada, kto to widział takich słów używać!

Kłopot polega jednak na tym, wobec kogo ten krzyk kierujemy. Słowa mają moc, potrafią jednoczyć ludzkie siły i przekształcać świat. Ale czy kierujemy je celnie, czy jak popadnie? Czy na celowniku jest Jarosław Kaczyński, ogólnie władza (państwowa i kościelna), czy każdy, kto ma inne poglądy niż my?

Obserwuję z zadziwieniem facebookowe profile poważanych redaktorek i redaktorów, którzy z entuzjazmem i dumą w komentarzach udostępniają filmiki z tłumem demonstrantów krzyczących do nieagresywnych policjantów i policjantek „wyp***!”. Albo nagranie ze Szczecinka, gdzie wzburzona młodzież, otaczając księdza, wykrzykuje mu wielokrotnie to samo słowo. Ale czy nie czytałam już o tym we wszystkich tych reportażach, od Bikont po Kąckiego, o drodze od słów do przemocy fizycznej? Czy jeśli tamto było w złej sprawie, a my tak krzyczymy w dobrej intencji, to nic złego się nie stanie? Czy na pewno?

Rozumiem i wspieram protesty pod oknami kurii, pod budynkami rządowymi i partyjnymi, a nawet pod prywatnymi domami polityków czy sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Wiele osób tam pracujących wykonuje swoje obowiązki w sposób skandaliczny. Właśnie widzimy tego konsekwencje. Ale kiedy widzę krążący po internecie prywatny adres Kai Godek, myślę sobie, że więcej empatii mieliśmy dla skazanych za czyny pedofilskie, dyskutując nad słusznością ujawniania ich danych.

Czuję lęk, gdy widzę powtarzane wielokrotnie słowo „rewolucja” – jak u pijanych imprezowiczów, którzy jeszcze nie myślą o jutrzejszym bólu głowy. Czy rzeczywiście marzy nam się rewolucja, bo wszystkie poprzednie przespaliśmy? To, że stoimy po dobrej stronie, nie chroni nas przed błędami.

Żadne z powyższych pytań nie jest pytaniem retorycznym. Jeśli to rzeczywiście ma być wojna, to powinnyśmy być lepiej do niej przygotowane i przygotowani. A z wtorkowego wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego możemy chyba sobie wywróżyć, że to nie będzie łatwe zwycięstwo.