Trzy strategie oporu
Tak zwany wyrok Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej jest nie do przyjęcia. Narusza podstawowe prawa człowieka, stawiając ideologiczne żądania grupki radykałów ponad prawami, interesami i wrażliwościami zdecydowanej większości społeczeństwa. Jest to także dokonany w szczycie pandemii otwarty atak na polityczną podmiotowość większości społeczeństwa: jeśli nie jesteś szczególnym rodzajem katolika, państwo nie weźmie twojej woli pod uwagę, ale zrobi z tobą, co uzna za słuszne.
Atak ten daje nam nie tylko prawo, ale wręcz nakłada na nas obowiązek oporu obywatelskiego. Stawka jest zatem ogromna – jest nią respektowanie praw człowieka, uniknięcie ogromnych życiowych tragedii tysięcy osób, minimalna świeckość państwa i suwerenność obywateli wobec rządzących. Dlatego metody oporu mają ogromne znaczenie moralne i praktyczne. Każda liderka czy lider, proponując strategię dla ruchu oporu, musi wykazać, że strategia ta uwzględnia obecne realia i daje jasną szansę na wygraną.
W przestrzeń dyskusji weszły dotychczas trzy strategie. Jedna zakłada zmuszenie rządu do ustąpienia bądź przyjęcia szeroko rozumianego programu lewicy poprzez falę bezkompromisowych protestów. Druga strategia zakłada przeprowadzenie ogólnokrajowego referendum w sprawie prawa aborcyjnego. Trzecia to propozycja zebrania podpisów pod obywatelskim projektem ustawy liberalizującej prawo aborcyjne.
Protesty do skutku?
Idea masowych protestów aż do całkowitego politycznego i ideologicznego zwycięstwa odwołuje się do największej siły protestujących – poparcia około 75 procent społeczeństwa i zdolności protestu do wyprowadzania pół miliona ludzi na ulice.
Tak szerokie poparcie ogranicza się jednak do sprzeciwu wobec wyroku TK. Nie obejmuje ono zatem postulatu legalizacji aborcji, a także reszty postulatów artykułowanych przez Strajk. Co więcej, wydaje się, że protestów na taką skalę nie da się utrzymać w nieskończoność, szczególnie nie w czasie pandemii – w każdym razie nie bez przedstawienia możliwych do osiągniecia celów, które kolejno realizowane, będą na nowo budzić entuzjazm protestujących, a PiS stawiać w defensywie.
Dla przykładu, postulat dymisji rządu nie stanowi takiego osiągalnego celu, ponieważ w razie jego spełnienia rząd traci wszystko, a ignorując go – nie traci nic. Skonfrontowana z tego rodzaju żądaniami władza może ukazać siebie jako rozsądną i skłonną do kompromisu, a protestujących jako nieodpowiedzialnych radykałów pragnących anulować wynik dwóch świeżych rozstrzygnięć wyborczych. Kaczyński może poczekać, aż protestujący się wykruszą, a centroprawicowi wyborcy uświadomią sobie, że z PiS-em łączy ich jednak więcej niż z protestującą lewicową młodzieżą.
Referendum to najlepsza opcja
Drugą możliwa strategia to ogólnokrajowe referendum. Inicjatywa referendalna jest w stanie stworzyć maksymalny nacisk na rząd, stawiając go przed wyborem dwóch złych dla siebie opcji: albo przegra głosowanie, ale odmówi powszechnego referendum, zgodnego z wolą obywateli, odrzucając tak lubianą przez siebie pozę wykonawcy mandatu Suwerena. Wystawi się wtedy na gniew protestujących, których nie można będzie dłużej przedstawić jako radykałów – będą po prostu głosem ludu. Upadek rządu i wcześniejsze wybory stałyby się wówczas możliwe, a dalszy odpływ głosów od patoprawicy w stronę centrum – wysoce prawdopodobny.
Przeciwko idei referendum opowiada się lewica i część liberałów. Wysuwany przeciwko niej argument, że „nad prawami człowieka się nie głosuje”, nie wydaje się jednak przekonujący – uznanie i ochrona praw w każdym demokratycznym kraju prędzej czy później odbywa się przez głosowanie. Genezę niechęci do opcji referendalnej należy upatrywać gdzie indziej. Jest nią prawidłowe rozpoznanie nastrojów społeczeństwa, które są mocno przeciwne zaostrzaniu prawa aborcyjnego, ale niekoniecznie entuzjastyczne wobec jego liberalizacji.
Oczywiście, zachowanie status quo sprzed 22 października trudno byłoby uznać za porażkę protestów przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego – chyba że za główny cel polityczny uważa się przekształcenie tychże w protesty na rzecz liberalizacji prawa aborcyjnego. Ale nawet z tej pozycji odrzucenie szansy na przywrócenie status quo nie byłoby rozsądne – nie zyskałoby się w ten sposób niczego poza satysfakcją z ideologicznej czystości. Tak, każda kobieta powinna mieć dostęp do aborcji. Referendum daje realną szansę na uzyskanie dostępu do aborcji przynajmniej jednej, szczególnie narażonej grupie kobiet w ciąży embriopatologicznej. Każdy, kto odrzuca tę szansę, musi wytłumaczyć, w imię jakiej realnej korzyści to czyni.
Istnieje jeszcze szereg praktycznych i wartych uwzględnienia obiekcji wobec opcji referendalnej. Wydaje się jasne, że referendum nie może odbyć się w czasie szczytu pandemii. Treść pytań referendalnych musi zostać sformułowana przez protestujące, nie przez władze. Pytania trzeba sformułować w taki sposób, aby głos na rzecz bardziej minimalistycznych propozycji – na przykład przywrócenia stanu prawnego sprzed wyroku TK – nie oznaczał automatycznie sprzeciwu wobec dalej idących form legalizacji prawa aborcyjnego.
Zwycięskie referendum dałoby Strajkowi Kobiet wymierny i duży sukces – tysiące kobiet uniknęłyby tragedii, a PiS zostałoby pokonane przy urnach po raz pierwszy od pięciu lat. Jako takie mogłoby być odskocznią do innych projektów i działań, a w międzyczasie szansą na zorganizowanie lokalnych struktur i scementowanie entuzjazmu wokół protestów.
Oczywiście, przez referendum nie da się osiągnąć wszystkiego – ale wszystkiego nie daje też żadna inna opcja. Możliwe, że istnieją korzystniejsze alternatywy, ale jeśli tak, to dopiero czekają one na artykulację. Odrzucenie opcji referendalnej wymaga sformułowania takiej właśnie alternatywy.
Ustawa o liberalizacji
Taką alternatywą nie jest trzecia strategia, czyli zaproponowany łącznie przez Lewicę i liderki Strajku Kobiet projekt liberalizacji prawa aborcyjnego w drodze obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej.
Pomysł ten ma wszystkie wady projektu referendalnego, nie mając większości jego zalet. Wymaga wysiłku organizacyjnego na podobną skalę i poddaje kwestię imponderabiliów pod głosowanie – tyle że nie społeczeństwa, a PiS-owskiego Sejmu, w którym nie ma szans przejść. Odrzucając go w parlamencie, większość PiS-owska nie naraża się na zarzut ignorowania Suwerena, może się za to ustroić przed własnym elektoratem w szatki pogromców radykalnej lewicy. Jedyną zaletą tej opcji jest fakt, że nie dopuszczając zwycięstwa, nie ryzykuje ona także porażki wyborczej – nie grozi więc weryfikacją myślenia życzeniowego o krótko- i średnioterminowych możliwościach zmiany prawa w Polsce.
To jest wojna. Stawką są losy tysięcy kobiet, których tragedie zaczynają się już teraz. Festiwal demokracji i ekspresji, który ma miejsce na naszych ulicach, jest czymś wspaniałym – ale tylko jeśli jest częścią rozwiązania zapobiegającego tym tragediom, nie jego substytutem, mającym zagłuszyć świadomość bezradności wobec działań autokratycznej władzy. Trudno cieszyć się z faktu, że losy kobiet musimy w 2020 roku, w centrum Europy, poddawać pod referendum, którego wynik jest niepewny. Ale pełne niesmaku zamknięcie oczu na polityczne i społeczne realia naszego kraju nie pomoże nikomu, zmarnuje za to najlepszą z niedoskonałych szans, jakie istnieją.
A na wojnie zmarnowane szanse mszczą się – zazwyczaj na najsłabszych.