Szanowni Państwo!

„Polska polityka europejska znów wchodzi w ostry wiraż. Ten manewr może jej zaszkodzić na kolejne dziesięciolecia”, pisał Michał Matlak w felietonie, w którym wyliczał zagrożenia, jakie niesie ze sobą groźba weta w Unii Europejskiej.

Wspólnota jest obecnie na ostatnim etapie uchwalania budżetu na okres 2021–2027. Tym razem jednak Unia musi stawić czoła bezprecedensowym problemom. Wielka Brytania oficjalnie opuściła szeregi UE, świat jest pogrążony w pandemii, która ma katastrofalne skutki dla gospodarek państw członkowskich i przedsiębiorców. Z tego powodu stawka, o którą toczy się gra w Brukseli, jest znacznie wyższa.

Na okres 2014–2020 unijny budżet wynosił około 1 biliona euro. Obecnie negocjowany budżet wynosi jednak prawie 2 biliony euro, na które składa się 1,1 biliona euro „zwykłego” wieloletniego budżetu, oraz fundusz odbudowy, o wartości 750 miliardów euro, mający złagodzić negatywne skutki gospodarcze pandemii. Ów fundusz miałby zostać uruchomiony już w połowie 2021 roku i rozdysponowany w ciągu następnych 3 lat.

Częścią, która budzi największe kontrowersje, jest powiązanie wydawania środków z budżetu z tak zwanym mechanizmem praworządności. Powstanie tego systemu jest unijną reakcją między innymi na wysoki poziom korupcji związanej z funduszami UE na Węgrzech oraz kontrowersyjne reformy sądownictwa w Polsce. Celem warunkowości jest ochrona interesów finansowych Unii Europejskiej przed negatywnymi konsekwencjami zaburzeń praworządności.

Na lipcowym szczycie Rady Europejskiej, na którym uzgodniono szczegóły budżetu, liderzy wszystkich państw członkowskich, w tym Mateusz Morawiecki oraz premier Węgier Viktor Orbán, zgodzili się na wprowadzenie tego systemu oraz na podejmowanie decyzji w sprawie dystrybucji środków przez Komisję Europejską większością kwalifikowaną. Obecnie jednak Polska i Węgry grożą zawetowaniem budżetu.

Wątpliwości Polski od początku budzi możliwość arbitralnego zmieniania zasad warunkowości przez polityków unijnych. Podczas tworzenia rozporządzenia budżetowego te obawy jednak wzięto pod uwagę, doprecyzowując, w jakich sytuacjach wypłata środków unijnych może być uzależniona od stanu praworządności, oraz wymagając, aby Komisja Europejska wykazała, że zaburzenia praworządności mają wpływ na wydawane fundusze unijnych. Podnoszone są również argumenty, iż tworząc system, który ocenia praworządność danego państwa członkowskiego, Unia nadmiernie ingeruje w suwerenność państw.

Nie ma jednej ustalonej definicji praworządności – w każdym państwie członkowskim wymiar sprawiedliwości wygląda inaczej. Komisja i żadna inna instytucja UE nie ma uprawnień, żeby zajmować się wymiarem sprawiedliwości, bo jest on poza traktatami”, twierdzi Witold Waszczykowski w rozmowie z Jakubem Bodzionym.

Na luki takiego rozumowania wskazuje prof. Ewa Łętowska. W rozmowie, którą opublikujemy w najbliższych dniach, wybitna prawniczka jasno wskazuje, że Polska nie jest już państwem praworządnym, dlatego Unia słusznie podejmuje dodatkowe działania. Łętowska ma jednak wątpliwości co do tego, czy kryzys polskiego wymiaru sprawiedliwości mógłby zostać rozwiązany przez Brukselę.

Zwłaszcza że obecna sytuacja i zawirowania polskiej polityki po raz kolejny są wypadkową wewnętrznych sporów. Trwa kryzys w Zjednoczonej Prawicy, a kolejna jego odsłona wpływa na negocjacje w Brukseli. Już w lipcu Zbigniew Ziobro krytykował premiera Morawieckiego za osiągnięte porozumienie. Teraz Solidarna Polska naciska na szefa rządu, bo w mechanizmie praworządności widzi zagrożenie dla forsowanych przez siebie reform wymiaru sprawiedliwości. Antyunijne przemówienie premiera w Sejmie wydaje się potwierdzać, że Morawiecki stał się zakładnikiem retoryki ziobrystów.

Podgrzewanie takich emocji jest również paliwem dla polskich eurosceptyków. Dość wspomnieć najnowszą okładkę tygodnika „Do Rzeczy”, na której redakcja domaga się jasno: „Unii trzeba powiedzieć: dość. Polexit – mamy prawo o tym rozmawiać”. Redaktor naczelny pisma Paweł Lisicki już wcześniej sugerował, że jeśli Unia będzie chciała narzucić Polsce „ideologię LGBT”, powinniśmy rozważyć wystąpienie z Unii Europejskiej.

O konsekwencjach takiej retoryki i unijnych kuluarach rozmawiamy również z europosłem Janem Olbrychtem, który od lat pełni funkcję negocjatora budżetu UE z ramienia Parlamentu Europejskiego.

„Charakterystyczne dla komunistów było to, żeby najpierw przewidzieć, że będzie pożar, a następnie podpalić dom. Jeżeli kreuje się opinię publiczną w taki sposób, to skutki są przewidywalne. Bardzo mi to przypomina początki brexitu. Tam było widać stopniowy wzrost braku zaufania, nowe wątpliwości, straszenie trwające kilka lat. Podobna sytuacja dzieje się teraz w Polsce”, twierdzi polityk Platformy Obywatelskiej.

I chociaż sytuacja Polski różni się znacząco od Wielkiej Brytanii, a większość naszego społeczeństwa wciąż jest bardzo euroentuzjastyczna, to trzeba pamiętać, że brexit też był powolnym procesem.

Może niech politycy i publicyści na prawicy przypomną sobie, gdzie leżymy na mapie i jaką mieliśmy historię w ostatnich 200 latach, zanim zaczną znów snuć swoje opowieści o „prawie do dyskusji o polexicie”.

Zapraszamy do lektury!

 

Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: freestocks-photos, źródło: Pixabay