Dyskusja o stosowaniu kary śmierci w Stanach Zjednoczonych cyklicznie powraca. Tym razem pretekstem stała się egzekucja Lisy Montgomery, która w 2007 roku zamordowała kobietę w ósmym miesiącu ciąży. Egzekucja byłamożliwa, bo administracja Donalda Trumpa zniosła trwające od 2003 roku moratorium – decyzją Sądu Najwyższego, który unieważnił wcześniejsze orzeczenia sądów niższych instancji. Lisę Montgomery stracono 13 stycznia w więzieniu Terre Haute przez podanie śmiertelnego zastrzyku. Wyrok wykonano pomimo apeli prawników wskazujących na chorobę psychiczną kobiety, uszkodzenie mózgu, odbywane leczenie, a także trudne dzieciństwo. Tę linię obrony usiłowali na ostatnim etapie stosować także obrońcy Teda Bundy’ego – argumentowali oni, że oskarżony może mieć guz w mózgu blokujący ośrodek empatii.
24 stycznia minęły trzydzieści dwa lata od egzekucji najsławniejszego i jednego z najbardziej przerażających seryjnych morderców. Bundy dusił kobiety, niekiedy dokonując aktów nekrofilii. Przyznał się do trzydziestu zabójstw, których dokonał w latach 1974–1978, ale śledczy sądzą, że mogło być ich więcej. Zabójcy dwukrotnie udało się uciec z budynków wymiaru sprawiedliwości. Wykazywał się przebiegłością i sprytem – przez dłuższy czas skutecznie lawirował, samodzielnie się broniąc i grając sędziom na nosie. Niewiele brakowało, a uniknąłby kary. Pogrążyło go… własne uzębienie. Pozostawił ślady ugryzień na ciele ofiary, a analiza uzębienia stała się koronnym dowodem w sprawie.
Na sylwetkę zabójcy światło rzucają zapisy rozmów, które w celi śmierci nagrywali z nim dwaj dziennikarze. Później na kanwie tych wywiadów powstał głośny dokument „Rozmowy z mordercą. Taśmy Teda Bundy’ego” [2019]. Miniserial nie odpowiada jednak w pełni na pytanie, czemu Bundy był tym, kim był, co kierowało jego postępowaniem i na ile było ono zdeterminowane czynnikami od niego niezależnymi.
Ted Bundy został odrzucony przez matkę. Ojca nigdy nie poznał – wychowywali go dziadkowie. Dopiero jako kilkunastolatek dowiedział się, że jego siostra jest w rzeczywistości jego matką. W biografii Bundy’ego pojawia się także sugestia, że jego przyjście na świat było wynikiem kazirodczego związku pomiędzy matką Bundy’ego, Louise, a jej ojcem, Samuelem Cowellem. W rodzinie, w której dorastał, dochodziło do przemocy. Ciotka po latach opowiedziała, że trzyletni wówczas Ted zakradł się do jej łóżka i ułożył w nim trzy noże skierowane ostrzami w jej stronę. Gdy się obudziła, chłopiec po prostu się w nią wpatrywał.
Czy w tym wyliczeniu okoliczności jego trudnego dzieciństwa chodzi o to, żeby usprawiedliwiać? Raczej – żeby zrozumieć. Po pierwsze, według wielu współczesnych psychoanalityków, nieprzepracowana trauma pozostawia w nas ślady sensoryczne i motoryczne – fizyczne bądź psychosomatyczne. Dzieje się tak także przy „wczesnej traumie”, czyli doświadczonej w wieku, w którym nie ma jeszcze możliwości jej „przepracowania” oraz integracji psychicznej. Psychologowie wskazują też, jak ważne są dla nas pierwsze chwile życia – pierwsze dni, tygodnie, miesiące. Brak kontaktu z matką na tym etapie życia może skutkować traumami i problemami w dorosłym życiu. A to tylko dwie z szeregu kwestii, które mogą mieć wpływ na nasze zachowanie i co do których panuje naukowy konsensus. Dlatego – w świetle współczesnej wiedzy naukowej – trudno zgodzić się z tezami wygłaszanymi również w dokumencie „Rozmowy z mordercą”, że ktoś rodzi się wyzutą z sumienia bestią, zabójcą idealnym. Nasze postępowanie to najprawdopodobniej miks genów, tendencji, doświadczeń i środowiska, w którym dorastamy.
Sprawa Bundy’ego jest ciekawa także z punktu widzenia reakcji, jakie jego postać wywoływała u innych – w tym u przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości. Znamienne są słowa, które w mowie końcowej wygłosił sędzia wydający wyrok śmierci: „Trzymaj się, młody człowieku. I mówię to szczerze. To tragedia dla sądu widzieć takie marnotrawstwo człowieczeństwa, jakiego tu doświadczyłem. Jest pan inteligentny. Byłby pan świetnym prawnikiem. Wziąłbym pana pod swoje skrzydła, ale wybrał pan inaczej”. Zdaje się, że charyzma i zdolności manipulatorskie Bundy’ego doprowadzają do tego, że nawet sędzia wydający na niego wyrok zaczyna się przed nim niejako tłumaczyć. Trudno też nie zgodzić się z sędzią: niewątpliwie jest to społeczny dramat, że jednostka potencjalnie wartościowa doprowadza do tak potwornych zbrodni.
Pod koniec wspomnianego dokumentu „Rozmowy z mordercą” pojawia się scena: Trwają przygotowania do egzekucji Bundy’ego, z całych Stanów ściągają żądni krwi ludzie. Niektórzy sprzedają okazjonalne znaczki i koszulki z Bundym na krześle elektrycznym, inni trzymają transparenty i krzyczą: „Płoń Bundy! Płoń!”. Wiedzą, że może ich słyszeć, bo znajduje się w pobliżu. Agent FBI, który jest z nim w samochodzie, pyta: „Słyszy ich pan? Co pan o tym myśli?” – Bundy: „To szaleni ludzie. Nazywają mnie potworem, a sami chcą krwi. Społeczeństwo żąda oka za oko. To nie zwiastuje niczego dobrego w przyszłości. Tak nie powinno być, ale świat nie znalazł na to odpowiedzi. A powinien”.
Ta scena pokazuje, że pewne mechanizmy są niezmienne. Tak jak podczas rewolucji francuskiej, również dziś zbrodniarz musi – w niektórych kulturach i tradycjach – zapłacić życiem, by dopełnić społecznego katharsis. Jednak komentując żądania wyrównania rachunku krzywd na zasadzie „oko za oko”, Bundy w jednym się pomylił. Świat znalazł odpowiedź. Przykładem jest Norwegia, która po masakrze dokonanej przez Andersa Breivika wzniosła się na wyżyny humanizmu, pokazując kierunek odmienny: brak odwetu, brak odbierania skazanemu godności, dużo społecznej dojrzałości. Pytanie tylko, czy tego typu postawa jest możliwa w innych systemach prawnych i uwarunkowaniach społecznych?
Sprawa wydaje się skomplikowana. Nawet jeśli zestawimy pozornie podobne kraje, wywodzące się z chrześcijańskiego tygla kulturowego – Norwegię i Stany Zjednoczone. W pierwszym kraju od ponad 100 lat obowiązuje zakaz stosowania kary śmierci. Mieszkańcy Królestwa Norwegii chwalą się niską przestępczością, a przyczyn takiego stanu rzeczy upatrują w sprawnie działającym wymiarze sprawiedliwości. Ostatnią egzekucję na osobie cywilnej wykonano przez ścięcie głowy toporem w 1876 roku. Od tego czasu Norwegowie tylko raz zastosowali wyjątek: skazując na śmierć nazistowskich kolaborantów. Inaczej w USA, gdzie tak zwana kara główna była stosowana od momentu uzyskania przez kraj niepodległości w roku 1776 bez przerwy przez blisko dwieście lat. Sprawa skomplikowała się dopiero w 1972 roku po słynnej sprawie Furman kontra Georgia, gdy Sąd Najwyższy uznał, iż w szeregu stanów skazywano ludzi na śmierć uznaniowo, łamiąc przy tym konstytucję. Nigdy jednak nie stwierdzono, że kara śmierci jako taka jest sprzeczna z konstytucją. Tylko w ubiegłym roku przeprowadzono 17 egzekucji w pięciu różnych stanach. Trudno również doszukiwać się wspólnych wartości w zakresie egzekwowania kar i procesu resocjalizacji: Norwegowie zdają się działać w duchu humanizmu i dawania obywatelowi drugiej szansy, podczas gdy u Amerykanów akcentowane jest wymierzenie kary dla przykładu, dla wskazania, że sprawiedliwości stała się zadość.
Zdaje się więc, że wśród niektórych funkcjonuje idealistyczna wizja przynajmniej częściowej reparacji krzywd, nawet tych najbardziej potwornych. Dla tej części społeczeństwa sukcesem byłoby uświadomienie zbrodniarzom czego dokonali. Takie podejście to z jednej strony przykład nieugiętej wiary w człowieczeństwo, z drugiej – sposób na pogłębienie kary. Człowiek, który zaczyna rozumieć i odczuwać to, co zrobił, zaczyna również psychicznie cierpieć.
William Faulkner w „Requiem dla zakonnicy” napisał: „Przeszłość nigdy nie umiera, nie jest nawet przeszłością”. Jedno jest pewne: Bundy w swojej narcystycznej narracji pragnął, by pamięć o nim nigdy nie umarła. Do dziennikarza, który pisał o nim książkę, powiedział: „Pisz, co chcesz, byle to się sprzedało, byle o mnie czytali”. Król Anglii i Szkocji Karol I Stuart, wchodząc na szafot, miał krzyknąć: Remember! (Pamiętaj!). Obaj chcieli, aby o nich nie zapomniano – i to im się udało.
* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Eli Christman / Flickr.com