Szanowni Państwo!
Czego najbardziej obawiają się Polacy? Być może pandemii? Tak było przez wiele miesięcy, ale to się zmieniło. Teraz najbardziej boimy się inflacji. A przynajmniej tak wynika z sondażu firmy badawczej GfK. Co więcej, jest to pogląd wspólny dla prawie wszystkich Polaków. Według sondażu, 40 procent z nas spodziewa się znacznie szybszego niż obecnie wzrostu cen, 38 procent podobnego tempa wzrostu jak obecnie (a prawie cała reszta wzrostu umiarkowanego). Według badania Komisji Europejskiej, 73 procent Polaków oczekuje utrzymania lub przyspieszenia inflacji, co jest wynikiem wyraźnie wyższym niż średnio w UE.
Inflacja rzeczywiście przyspieszyła w ostatnim czasie. Opozycja od miesięcy ostrzega przed drożyzną i zarzuca rządowi Zjednoczonej Prawicy, że doprowadził do nadmiernego wzrostu cen. Według danych NBP za maj, inflacja wyniosła 4,8 procent rok do roku, co jest wynikiem najwyższym od dwóch dekad – jeśli nie liczyć roku pandemii, przez większość ostatniej dekady inflacja wynosiła w granicach 0–2 procent. Obecnie Polska jest na drugim miejscu w UE pod względem wysokości wskaźnika inflacji.
Co to oznacza w praktyce? W tej sprawie zdania ekonomistów są podzielone, choć występuje także pewna zgodność perspektyw. Wątpliwość dotyczy tego, czy mamy do czynienia ze zjawiskiem przejściowym, czy trwałym i niebezpiecznym. Jedni twierdzą, że zwiększone tempo inflacji to zjawisko tymczasowe, wynikające ze wznowienia aktywności gospodarczej ograniczonej w okresie pandemii – i wkrótce minie wraz z powrotem gospodarki do normalności. Inni przekonują, że mamy do czynienia ze zjawiskiem bardziej fundamentalnym, a zbyt późna reakcja doprowadzi do niekontrolowanego wzrostu cen. Wszyscy zgadzają się natomiast co do tego, że jeśli inflacja wymknie się spod kontroli – to znaczy wejdzie w rejon dwucyfrowy lub temu bliski – będzie to miało katastrofalne konsekwencje społeczne i gospodarcze.
NBP jak na razie nie decyduje się na podniesienie stóp procentowych, podobnie jak banki centralne USA oraz UE. Prezes NBP Adam Glapiński w kwietniu stwierdził, że stopy procentowe pozostaną bez zmian do połowy 2022 roku, z kolei w czerwcu zasugerował, że podwyżka byłaby możliwa, gdyby prognozy zapowiadały „silny wzrost PKB w kolejnych latach, a jednocześnie inflacja miałaby trwale przekraczać cel NBP na skutek wzrostu popytu i utrzymującego się mocnego rynku pracy”. Ocenił jednak, że aktualnie tego rodzaju reakcja nie jest uzasadniona, ponieważ w pierwszej kolejności należy zadbać o trwałość popandemicznego ożywienia gospodarczego. Z kolei wiceminister finansów Patkowski zapowiada, że jeśli inflacja nie wymknie się spod kontroli, to jej dynamika zacznie obniżać się od lipca.
W nowym numerze „Kultury Liberalnej” zastanawiamy się nad tym, jak należy rozumieć aktualną sytuację, a także nad tym, jakie będą jej konsekwencje gospodarcze.
Marek Belka, obecnie europoseł, a wcześniej premier oraz prezes NBP, w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem krytykuje postawę obecnego prezesa NBP Adama Glapińskiego. Jego zdaniem szef banku centralnego słusznie wstrzymuje się jeszcze z podniesieniem stóp procentowych, ale powinien wyraźnie zapowiedzieć możliwość takiego posunięcia, aby wzmocnić złotego i ograniczyć oczekiwania inflacyjne, ponieważ koszty reakcji w najbliższym czasie będą znacznie mniejsze niż zbijanie wysokiej inflacji, co wiązałoby się ze wzrostem bezrobocia. Jak wyjaśnia Belka, „dzisiaj walka z inflacją to jest tak naprawdę trochę szamańskie działanie. A jak szaman nie jest szanowany, to ludzie go po prostu ignorują. To oznacza, że bank centralny powinien wiarygodnie przekonywać ludzi, że inflacja jest pod kontrolą”.
A co będzie, jeśli inflacja nie wymknie się spod kontroli, ale utrzyma przez dłuższy czas na takim poziomie, jak obecnie, czyli 4–5 procent? Po pierwsze, zwraca uwagę Belka, będzie łatwiej spłacić zaciągnięte długi, ponieważ zmaleje ich wartość. Po drugie, na pewno odczujemy wzrost cen, jednak będzie to w miarę bezbolesne: „jeśli będzie stabilność, a przy tym umiarkowany wzrost cen, nie będzie to prowadziło do niepokojów społecznych”.
Przed rządem oraz bankiem centralnym trudne zadanie. Do wielu obywateli z pewnością trafiają jednoznaczne ostrzeżenia przed „drożyzną” oraz rozrzutnością rządu. Jednak w rzeczywistości rzecz jest bardziej złożona. Trzeba mądrze wyważyć między konsekwencjami alternatywnych polityk gospodarczych. Rządowi nie opłaca się podniesienie stóp procentowych, ponieważ uderza to w miejsca pracy oraz kredytobiorców, którym trudniej będzie wziąć kredyt i spłacać raty. Ale nadmierne rozhuśtanie inflacji mogłoby prowadzić do znacznie poważniejszych konsekwencji gospodarczych. Jest w interesie wszystkich, aby udało nam się przejść między Scyllą drożyzny a Charybdą spowolnienia gospodarczego i masowego bezrobocia.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”
Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: athree23, źródło: Pixabay;