Ance – „Rudej” i Norze
28 czerwca: „Brzmi atrakcyjnie. Chętnie widziałbym kilka stron z prehistorii: krótkie biografie Eckerta, Mertineita i Rhodego, Markiewicza i Wawrykowej. Na razie nie przychodzi mi do głowy trzecie nazwisko polskie, ale na pewno znajdziecie”. Tak pisał Włodzimierz Borodziej w ostatnim liście do mnie i Dominika Picka o pomyśle naszej książki o Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej, której konspekt wysłałem dzień wcześniej. Zawsze reagował natychmiast. Nigdy nie zawodził. Później tylko telefonowaliśmy. Planowaliśmy jego udział w dyskusji 10 lipca. Nie w Brukseli, Berlinie czy Wiedniu tylko w mazurskim Ełku.
14 czerwca: „Zwariować łatwo. Mam coraz większe bóle kręgosłupa. Jakby innych brakowało…”. Krótkie dwa zdania były wyjątkowe. Nie pisał i nie mówił o sobie i swoich kłopotach. Słabnięcie fizyczne nadrabiał wzmożoną aktywnością i intensywną pracą. Włodzimierz Borodziej zmarł na ranem 11 lipca 2021 roku.
Problem? Spytaj Włodka, on na pewno będzie wiedział
Ostatnie trzy lata życia Włodka, bo tak najczęściej mówili do niego przyjaciele i dobrzy znajomi, było szaleńcze. Nie gonił życia. On je wyprzedzał w tempie, za którym chyba nikt nie nadążał. Zanim przyszła pandemia, jeździł po Europie z wykładami, konsultacjami, prywatnie z Anką odbył trzytygodniową podróż wzdłuż Ameryki Łacińskiej. Potem, obok zajęć zdalnych ze studentami i doktorantami, uczestniczył (i sam organizował) w niezliczonej liczbie kolokwiów, seminariów, konferencji online. W ostatnich miesiącach, wspólnie ze swoimi doktorantkami, Izą Mrzygłód i Joanną Urbanek, stworzył prywatny salon dyskusyjny, bez akademickich reguł, za to w aurze najlepszych intelektualnych debat. I ciągle pisał, komentował, recenzował. Skończył książkę o Ameryce Łacińskiej. Nie skończył autobiografii…
O autorze, pisarzu czy naukowcu świadczą dzieła. Tak zapewne będzie w przyszłości w przypadku profesora Włodzimierza Borodzieja. Dziś świadczą o nim jednak nie tylko publikacje. Stworzył wokół siebie grono uczniów, szeroki krąg koleżanek i kolegów, często rówieśników bądź nawet starszych od siebie, dla których był niezrównanym doradcą, konsultantem, autorytetem.
„– Problem? – Spytaj Włodka, on na pewno będzie wiedział”. Rzadko nie wiedział. Zawsze próbował pomóc.
Dialogi polsko-niemieckie
Włodzimierz Borodziej najbardziej związał się instytucjonalnie ze swoją alma mater – Uniwersytetem Warszawskim, gdzie zatrudniony był od 1979 roku, gdzie piastował funkcję prorektora (1999–2002) i gdzie przede wszystkim kształcił studentów i doktorantów. To była jego pasja i świętość zarazem w harmonogramie obowiązków. Na drugim miejscu był zapewne Imre Kertész Kolleg w Jenie, który współtworzył z Joachimem von Puttkamerem i związał się z nim na sześć lat (2010–2016) jako dyrektor. Szczęście miały również inne instytucje, którym towarzyszył jako przewodniczący rad naukowych bądź aktywny ich członek, nigdy pozorny, zawsze współkreujący, na przykład oblicze wystaw Domu Historii Europejskiej w Brukseli, Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku czy działalność Centrum Badań Historycznych PAN (CBH PAN) w Berlinie. Z każdą z nich wiąże się jakaś opowieść o Włodzimierzu Borodzieju i znaczący stygmat jego intelektualnej osobowości.
W CBH PAN, którym kierowałem ponad 12 lat, odegrał – obok Władysława Bartoszewskiego i Ireny Lipowicz – rolę współtwórcy. Niełatwo było po raz pierwszy, ponad dwadzieścia lat od poznania (w 1986 roku) przejść z pozycji przyjacielskich na partnersko-służbowe tym bardziej, że berlińska placówka była nie tylko nowatorskim przedsięwzięciem naukowym, lecz również gorącym kartoflem politycznym, której byt i profil, odległy od preferowanego przez kierownictwo PAN schematu stacji naukowej, rodziły się w niełatwych czasach 2005–2007. Politycznie byliśmy zgodni. W Berlinie ma powstać nowy, silny polski instytut naukowy, który nie będzie uprawiał misji na zasadzie „my wam pokażemy prawdziwą historię”, tylko dzięki swojemu potencjałowi intelektualno-kreatorskiemu stanie się ważnym partnerem w dialogu polsko-niemieckim. Rzecz dość oczywista, ale nie w czasach, gdy nowa zagraniczna polityka historyczna sterowana była w stronę konfrontacji, a na wewnętrzny użytek koncentrowała się na odgrzewaniu stereotypu „Niemca wiecznego wroga”. Dzięki zdolnościom negocjacyjnym i szerokim kontaktom Włodzimierz Borodziej stworzył dla CBH PAN na tyle przyjazną otulinę polityczną, że w efekcie, po prawie trzech miesiącach, polski MSZ w osobie ówczesnego wiceministra Pawła Kowala dał swój placet pod decyzją prezesa PAN o powołaniu CBH PAN. Po czterech latach funkcję przewodniczącej rady przejęła poznańska historyczka Anna Wolff-Powęska, a Włodzimierz Borodziej jako dyrektor ośrodka w Jenie, w CBH stał się „tylko” jednym ze 117 autorów „Polsko-niemieckich miejsc pamięci” – największego polsko-niemieckiego projektu naukowego, zakończonego publikacją dziewięciotomowej serii. Wyszedł z roli przewodniczącego i mimo że często współpracowaliśmy, nigdy nie próbował doradzać… chyba że go o to poprosiłem. Niby zwykła przyzwoitość, a jakże rzadka w praktyce życia publicznego. Jego artykuł „Wersal & Jałta i Poczdam. Jak problem polsko-niemiecki zmienił historię powszechną” stał się klasykiem przetłumaczonym na kilka języków. Był kwintesencją jego pisania: błyskotliwego, trafiającego w punkt, czasami z dozą ironicznego dystansu.
Najdłużej, obok Uniwersytetu Warszawskiego, związał się ze Wspólną Polsko-Niemiecką Komisją Podręcznikową Historyków i Geografów. Był jej sekretarzem od 1983 roku i współprzewodniczącym w latach 1997–2007. Duży dorobek wydawniczy (publikacje monograficzne i zalecenia dydaktyczne) oraz dialogiczna, partnerska formuła działalności Komisji właśnie jemu zawdzięczają swój sukces. Gdy w 2007 roku przekazywał mi funkcję przewodniczącego, poczułem po raz pierwszy brzemię odpowiedzialności za kontynuację dorobku kilkudziesięciu starszych koleżanek i kolegów, a jednocześnie potrzebę zmiany, która nie zakładała radykalnych działań, lecz rozwinięcie i wzbogacenie dorobku poprzedników. Tym razem było trochę inaczej niż z placówką berlińską. Przestrzeń kierowania Komisją była moja, ale Włodek nigdy nie opuścił Komisji. Potrafił znaleźć się w cieniu i zawsze gotowy był do współpracy, ale nigdy do narzucania swojej decyzji z racji dorobku i autorytetu, jakim się cieszył.
Zawód: historyk
Włodzimierz Borodziej był wszechstronnym historykiem. Cenił słowo i nie lubił się rozpisywać. Miał styl skondensowany, precyzyjny, do bólu analityczny, ale jednocześnie wciągający czytelnika w jego płynną, elokwentną narrację. Widać jak na przestrzeni lat zmieniał sposób swojego pisania. Szybko wyszedł z ram akademickiej formy, bo już w 1985 roku opublikował w wydawnictwie „Pax” doktorat („Terror i polityka. Policja niemiecka a polski ruch oporu w GG 1939–1944”), a pięć lat później habilitację, wydaną w londyńskim „Aneksie”: „Od Poczdamu do Szklarskiej Poręby. Polska w stosunkach międzynarodowych 1945–1947”. Prace ważne, znaczące w historiografii (szczególnie doktorat), ale utrzymane w konwencji akademickiej. W wieku 34 lat był wolny od konieczności pokonywania kolejnych progów akademickiej kariery! Później, jeżeli nie pisał artykułów do naukowych kwartalników, coraz bardziej uwalniał swoje talenty narratorskie, zmierzał w kierunku eseju naukowego, w którym rozwijał refleksyjność, stawiał zaskakujące pytania, zmuszając czytelnika do spojrzenia z zupełnie nowej perspektywy. Zawsze jednak zachowywał precyzyjność i szlachetność stylu.
W takim duchu opublikował szkic „Co by było, gdyby Polacy wygrali powstanie warszawskie w 1944 roku?” w tomie „Gdyby… całkiem inna historia Polski. Historia kontrfaktyczna” [2009]. Ale apogeum osiągnął w dwutomowym dziele napisanym wspólnie z Maciejem Górnym „Nasza wojna” [tom I: „Imperia 1912–1916” oraz tom II: „Narody 1917–1923”, W.A.B., Warszawa 2014, 2018]. Długo się przymierzał do tej pracy, szukał partnera, którym okazał się w końcu „uczeń, który przerósł mistrza” – jak sam wyrażał się o młodszym o generację Macieju Górnym. Potem jeszcze w kooperacji z socjologiem Piotrem T. Kwiatkowskim dopisali epilog pierwszej wojny światowej „11.11.1918. Niepodległość i pamięć w Europie Środkowej”, wydany przez krakowskie Międzynarodowe Centrum Kultury w 2018 roku. W ten sposób Włodzimierz Borodziej zakończył jedną z ciekawszych przygód naukowego życia, która go fascynowała od ponad dekady, gdy na początku XXI wieku skończył badania nad drugą wojną światową.
Tym finałem finałów badań nad drugą wojną światową było czterotomowe wydawnictwo źródłowe po polsku i niemiecku „Niemcy w Polsce 1945–1950. Wybór dokumentów”, t. I–III, Warszawa 2000–2001 [„Unsere Heimat ist uns ein fremdes Land geworden… . Die Deutschen östlich von Oder und Neiße 1945–1950. Dokumente aus polnischen Archiven”, t. I–IV, Marburg 2000–2004]. Nie znam historyka, który zajmując się badaniami, pisząc własne książki, organizując naukę, zarazem byłby edytorem źródeł na taką skalę, jak robił to Włodzimierz Borodziej. W 2005 roku z dumą ogłosił, że został redaktorem serii „Polskie dokumenty dyplomatyczne”, wydawanej przez Polski Instytut Spraw Międzynarodowych. W sumie wydał 25 tomów oryginalnych dokumentów oraz zbiorcze wersje angielskie dotyczące drugiej wojny. Był do tej pracy przygotowany, jak mało kto. Rok przed objęciem funkcji redaktora zakończył z Andrzejem Garlickim edycję czterech tomów „Okrągły Stół. Dokumenty i materiały”. Edycje źródeł były dla niego, jak sam mawiał, warsztatem i nauką pokory badacza, który w konfrontacji z zapisem sprzed lat musi wykazać się ogromną wiedzą, cierpliwością i wrażliwością, pozwalającymi kontekstualizować minione wydarzenia w oderwaniu od współczesnych poglądów i sympatii politycznych. Dlatego między innymi tak krytycznie odnosił się do zalewu propagandowych publikacji rodem z Instytutu Pamięci Narodowej, które w dużej części stworzyły ze źródeł fetysz zawodu historyka, często sprowadzany do politycznego wyroku, a nie rzetelnej analizy historycznej.
W Polsce jest prawie nieznany międzynarodowy wymiar znaczenia dorobku i pozycji naukowej Włodzimierza Borodzieja. Pisał głównie po niemiecku, z czasem również po angielsku i w takim europejsko-globalnym wymiarze czuł się znakomicie. Stał się partnerem, przyjacielem i autorytetem na zasadzie primus inter pares dla takich historyków, jak Timothy Garton Ash, Timothy Snyder, Ulrich Herbert, Volkhard Knigge, Michael G. Müller, Hans Henning Hahn, Norbert Frei, Philipp Ther, Jochen Böhler czy ze starszej generacji Hans Lemberg i Dietrich Geyer. Również w Austrii i Niemczech miał grono uczniów, studentów i doktorantów. Oprócz setek artykułów, komentarzy i wywiadów, jego pozycję ugruntowały dwie książki monograficzne, o powstaniu warszawskim i historii Polski w XX wieku. „Geschichte Polens im 20. Jahrhundert” [„Historia Polski w XX wieku”, 2010], wydana w renomowanym wydawnictwie monachijskiego Becka, jest do dzisiaj najlepiej sprzedającą się za granicą książką naukową polskiego autora.
Etyka naukowa i ludzka życzliwość
Włodek chronił swoją prywatność. Zdarzało się czasem, że otwierał się w gronie najbliższych przyjaciół. Zawsze zdawkowo, jakby nie chciał bądź nie mógł wejść w wewnętrzny dialog z sobą samym. Dawał sygnały, ale krył przed sobą jakąś osobistą tajemnicę. Przykrywał ją żartem bądź autoironią.
Nie wracał do przeszłości. Jakby wystarczało mu jej badanie, ale poza światem własnych, rodzinnych doświadczeń. Kiedyś pokłóciliśmy się o żałobę. Twierdziłem, że nasze pokolenie nie chce, nie może, nie umie sobie poradzić z przekazem wojennej traumy rodziców. Nie umie w sobie przerobić żałoby. W pierwszym odruchu zdecydowanie zaprotestował. Później z jego własnej inspiracji dwukrotnie wracaliśmy do tematu. Nie udało się jednak wyjść poza nowe pytania i ogólnikowe odpowiedzi. Nie byłem wówczas na tyle dociekliwy, nie będę teraz psychologizował.
W pamięci odblokowują się zupełnie inne obrazy, które przywołują i dopełniają mało znaną stronę osobowości Włodka. Jako dyżurni opiekunowie wyjeżdżaliśmy rodzinnie na Mazury i Kaszuby. Nora, Krzysiek, Tereska, Aleksander i jeszcze dwójka ich koleżanek i kolegów. Dwa tygodnie istnego szaleństwa! Szóstka dzieci i my jako zmieniający się opiekunowie. Pomysł Włodka. Na koniec wychodziło, że właśnie on umie sobie najlepiej poradzić w tej grupie, a oni go najbardziej lubią.
Nie zdziwiłbym się, gdyby w gronie przyjaciół każdy był depozytariuszem jakiegoś nieznanego i niedopowiedzianego fragmentu jego życiorysu. Dziś została pustka, a przecież to on nas inspirował, dodawał sił, zachęcał do niekonwencjonalnych działań. Rację ma Anita Majewska: „Włodek był naukowcem, ale patrzył w okolice serca i potrafił dostrzec to, co ważne”. Na szczęście pozostały dzieła i ludzie różnych pokoleń, dla których Włodzimierz Borodziej będzie wskazywał, czym jest rzetelność, etyka naukowa i wzajemna ludzka życzliwość.
16 lipca 2021 roku