Konferencja prasowa ministrów Błaszczaka i Kamińskiego w sprawie sytuacji na granicy przyniosła odzew, którego ministrowie oczekiwali. Doskonale wiedzieli, że jedni będą zachwyceni tym, co zaprezentowano na slajdach, a drudzy będą wstrząśnięci tym, że dwaj ministrowie pokazują materiały pornograficzne w samym środku dnia, w budynkach rządowych. Prezentacja była odpychająca i przaśna, ale właśnie o to chodziło.
Po sześciu latach narodowego populizmu w Polsce trzeba na nowo zacząć zadawać sobie pytanie o to, co się tutaj dzieje. Czy na pewno zrozumieliśmy ten eksperyment w pełni? Być może niektóre z naszych odpowiedzi wciąż wymagają doprecyzowania. Chciałbym zastanowić się nad fenomenem polityczno-medialnym, który jest i stary, i nowy.
Z pewnością można powiedzieć, że hasło „chleba i igrzysk” sięga starożytności – władza zapewnia rozrywkę, żeby lud zajął się czymś innym niż władzą. Jednak w XXI wieku mamy zestaw zupełnie nowych narzędzi komunikacji. To sprawia, że ogromna ilość jednostek informacji przechodzi w nową jakość.
Nie bez powodu prowadzi się dzisiaj badania w sprawie tego, jak media społecznościowe zmieniają naturę ludzką. Czy organizm człowieka, który bombardowany jest bodźcami, wywołującymi odpowiednie reakcje hormonalne, zaczyna działać w inny sposób? Odpowiedź brzmi – tak.
Agenci perwersyjnej rozrywki
Z tej perspektywy konferencję dwóch ministrów można rozumieć w kategoriach zjawiska, które od dłuższego czasu należałoby nazywać „populistainmentem”.
Mechanizm polega na tym, że z pełną premedytacją wrzuca się do sfery publicznej tematy mające spolaryzować opinię publiczną, które pełnią rolę perwersyjnej rozrywki – podrzucanej nam jednak dla osiągania nierozrywkowych celów.
Zacznijmy od tego, że, gdyby chodziło o nudne przedstawienie problemu politycznego uchodźców na granicy, to dzisiaj w ogóle byśmy o tym nie rozmawiali. Ale nie, to właśnie miało być przaśne, przesadzone, obsceniczne.
Była to perwersyjna rozrywka, która powinna przyciągać uwagę ludzi w dobie nowych mediów. Oczywiście, większość komentatorów politycznych zauważyła defekty prezentacji członków polskiego rządu. Wytyka się błędy i fałszywe założenia w prezentacji ministrów. Weryfikacja fake newsów odbyła się w normalnym trybie, zgodnie z przewidywaniami polityków PiS-u. Bo jednocześnie – i to jest właśnie znaczenie populistainmentu – uprawia się ową perwersyjną rozrywkę po to, żeby grać o coś więcej, wykorzystywać współczesne narzędzia polityczne do osiągania ważniejszych celów.
To wprowadza do równania drugi element. My działamy w pierwszym porządku – media dwudziestoczterogodzinne, permanentna kakofonia i polaryzacja w mediach społecznościowych. Poszukujemy prawdy albo oburzamy się na wypowiedzi skrajne. Ale jest też drugi porządek – powoli idzie sobie naprzód żółw narodowego populizmu, który niepostrzeżenie realizuje swoje długofalowe cele.
W tej konkretnej sytuacji, związanej z kryzysem na granicy z Białorusią, chodzi o dobijanie do pułapu dwóch trzecich głosów w parlamencie, czyli większości konstytucyjnej. Jeśli w okresie trwania stanu wyjątkowego na wschodniej granicy słupki poparcia poszły w górę, oznacza to, że suweren reaguje zgodnie z oczekiwaniami – a zatem podbijamy stawkę. Głównym celem Jarosława Kaczyńskiego (który ostatecznie żyruje takie wydarzenia) nie było pokazanie obscenicznych obrazów, tylko zmierzanie do większości parlamentarnej, którą ma Viktor Orbán, żeby można było zmieniać ustrój i odeprzeć zarzuty o naruszanie praworządności w Polsce.
Jest to działanie konsekwentne i wykalkulowane, co potwierdzają e-maile z tak zwanej afery Dworczyka. Pokazywały one, na przykład, że napędzanie kampanii przeciwko mniejszościom seksualnym w Polsce odbywać się może na chłodno, z pełną premedytacją. Na podstawie korespondencji nie można było określić, czy rozmówcy mają w ogóle coś przeciwko mniejszościom seksualnym – tonacja e-maili sugerowała wręcz czystą instrumentalizację nagonki przeciwko osobom LGBT+.
To powinno skłaniać nas do wyraźniejszego dostrzeżenia tego, co dzieje się w polskiej polityce. Od 2015 roku istnieje cała grupa osób, które mają skumulować na sobie uwagę mediów – pełnią funkcję nosicieli czy aktorów populistainmentu. Od europosła Dominika Tarczyńskiego, przez Krystynę Pawłowicz, aż po konferencję dwóch ministrów. A polityczną odpowiedzialność za uruchomienie tego procesu ponoszą Mateusz Morawiecki oraz Jarosław Kaczyński.
Jeśli ktoś powie, że jest to zjawisko, które sięga postaci takich jak Janusz Palikot, to można dodać, że owszem, tego rodzaju osoby torowały drogę, jednak zawsze trzeba zadać sobie pytanie o to, czy chodzi o działania, które prowadzą nas do wspomnianego drugiego porządku – demontowania liberalnej demokracji. Bo jeżeli tego poziomu nie ma, to zjawisko cały czas mieści się w znanych nam wcześniej pojęciach, za pomocą których opisywano w poprzednich dekadach związki polityki oraz rozrywki – na czele z najważniejszym europejskim przedstawicielem takiej polityki, czyli Silvio Berlusconim. Włoski polityk nie tylko wyszedł z telewizji, ale wziął ze sobą ludzi z telewizji, żeby robić politykę według nowych wzorów – to mogła być (i była) korupcja i niemoralność na ogromną skalę, ale jego plan nie polegał na tym, co robią Orbán i Kaczyński.
Nowy rodzaj propagandy
Kiedyś Wisława Szymborska prostowała, że „kłamstwo nie ma wcale krótkich nóg. Jest chyże jak gazela. To właśnie prawda wlecze się za nim na żółwich nóżkach, wraz ze swoimi dokumentami, sprostowaniami, uściśleniami”.
Ostatecznie w tekście sprzed półwiecza chodziło jej o to, że lubimy żywić złudzenia o tym, że prawda wygrywa. Z aktualnych badań na temat mediów społecznościowych wiemy, że wcale tak nie jest. I teraz, jeżeli w życiu mamy 24 godziny i określony zasób energii, to rodzi się pytanie, na co je przeznaczymy. Można, a nawet trzeba, poświęcić część zasobów do weryfikowania ordynarnych fake newsów. Ale trzeba zdać sobie sprawę, że to nie jest już czas technik perswazji i manipulacji z PRL-u.
Niedawno brałem udział w konferencji na temat 45-lecia KOR-u na Uniwersytecie Warszawskim. Seweryn Blumsztajn wspominał o tym, że było coś pięknego w tym, że wtedy można było powiedzieć prawdę, a to stopniowo prowadziło do rozmontowania systemu – że Słowo miało znaczenie.
Tymczasem, jeśli wziąć pod uwagę badania nad propagandą w XXI wieku, to zmieniła ona swój charakter. Mówiąc w uproszczeniu, w latach siedemdziesiątych albo osiemdziesiątych wyobrażano sobie, że sprawowanie rządów silnej ręki odbywa się najlepiej przez zamknięcie obiegu informacji, na przykład w postaci cenzury i monopolu na media (prasa papierowa, radio i telewizja) – dlatego wielkie znaczenie miało wpuszczenie do obiegu informacji, która nie była kontrolowana przez władzę.
W XXI wieku propagandziści musieliby uznać, że tego rodzaju działanie jest anachroniczne i nieskuteczne – niedawna historia pokazuje, że prowadzi ono ostatecznie do dekompozycji reżimów.
Co zatem wymyślili nowego? Na przykład zarzucanie ludzi milionami informacji. Tak jak kiedyś cenzurowano informacje, tak dzisiaj celowo produkuje się ich nadmiar. To prowadzi do takiej dezorientacji odbiorcy, że daje pole do politycznej manipulacji albo neutralizowania niewygodnych informacji.
Polskie wydanie tego fenomenu przybiera swoistą postać. Po pierwsze, Jarosław Kaczyński jest człowiekiem urodzonym w 1949 roku i co do zasady ukształtowanym przez Polskę Ludową. Jest zatem na przykład człowiekiem telewizji, ale słusznie, bo jeśli spojrzymy na demografię, to oddziaływanie telewizji w dalszym ciągu ma w naszym kraju duże znaczenie. Po drugie, ma miejsce tendencja do zamykania dużych, niekontrolowanych kanałów komunikacji, co widzimy na przykładzie przejęcia Polska Press przez Orlen. Oznacza to w ostatecznym rozrachunku likwidowanie lub podporządkowywanie sobie mediów lokalnych.
Ale stare nie wyklucza nowego, lecz może iść w parze. Jeśli w populistycznym DNA jest antypluralizm, to chodzi o to, żeby manipulować sferą publiczną, a jednocześnie za pomocą „taktyki salami” zdobyć większość konstytucyjną, zmienić ustrój i zmonopolizować sferę publiczną. Nieliberałowie „pożerają” wszystko, co jest im obce. Nie po to zdobyli władzę, żeby tolerować pluralizm w mediach. Jest to dla nich politycznie, psychologicznie oraz ideologicznie nie do wytrzymania. Gdyby nie amerykański kapitał, to TVN-u już by nie było.
Liberalna propaganda
Problem polega na tym, że z populistainmentem w zasadzie nie można przesadzić, nie można go przegrzać. Reakcje ludzi rozpościerają się od zachwytu po oburzenie, ale to nie ma znaczenia, bo ostatecznie najważniejsze jest przykucie uwagi odbiorców. Wystarczy wejść na jedynkę dowolnego portalu internetowego, żeby zobaczyć, że polityka konkuruje z treściami na wszystkie możliwe tematy. Algorytmy nie interesują się niczym innym niż bitwą o uwagę. W rezultacie nowoczesny polityk konkuruje z wiadomościami o kotach domowych, sportem i plotkami o celebrytach. To ma ogromne konsekwencje. Jeżeli polityk ma nie nudzić, to musi wziąć udział w rywalizacji nie tylko z innymi partiami politycznymi, lecz również gwiazdami estrady. Na tym polu Jarosław Kaczyński konkuruje nie z Donaldem Tuskiem, ale z Robertem Lewandowskim i memami z „Gwiezdnych Wojen”.
Co może na to poradzić strona liberalna?
Pytanie o to, czy powinien istnieć liberalny odpowiednik populistainmentu jest od razu podszyte podejrzeniem, że byłoby w tym coś niewłaściwego – że wiązałoby się to z wyrzutami sumienia, że trzeba by się zniżyć do innego sposobu działania. Tymczasem, jeśli istnieje propaganda nieliberalna, to trzeba powiedzieć, że istnieje również propaganda liberalna.
I nie mówię tego po to, żeby kogoś zaszokować, lecz jako osoba zajmująca się naukowo historią propagandy. Jeśli spojrzeć na przykład na okres drugiej wojny światowej, to mamy zderzenie propagandy hitlerowskiej III Rzeczy oraz propagandy amerykańskiej, w której kreskówki Walta Disneya zostały zaprzęgnięte do promowania liberalnej demokracji.
Trzeba zdać sobie sprawę, że na podstawie doświadczenia historycznego wiemy, do czego prowadzą nieliberalne rozwiązania ustrojowe. W takim razie mogę śmiało powiedzieć, że jestem za propagandą liberalną – i kropka. Nie interesuje mnie, że ktoś powie, że to jest propaganda. Jest – tak samo, jak wasza propaganda, tyle że ja, w momencie zderzenia dwóch sposobów życia, które promują oba podejścia, patrzę na doświadczenie historyczne, na przyszłość naszych dzieci – i wybieram liberalny sposób życia w Polsce jako lepszy. Jestem więc na całego za tym, żeby istniała liberalna propaganda.
Przekładając to na praktykę, trzeba przede wszystkim pozbyć się moralnego kaca, który jest w dzisiejszych czasach niepoważny i świadczy o tym, że ktoś ma software z poprzedniej epoki. Trzeba zdać sobie sprawę, że jesteśmy tu i teraz, w XXI wieku, z konkretnymi narzędziami. Jeżeli historia mediów czegoś uczy, to tego, że prawidło Marshalla McLuhana się sprawdza – wybory wygrywa ten, kto najlepiej rozumie najnowsze media swojej epoki.
Ostatnie lata to potwierdzają. Donald Trump zrozumiał Twittera i mógł obejść szerokim łukiem wszystkie „New York Timesy” Ameryki.
Najpierw zmienił się porządek medialny, a potem mógł zmienić się porządek polityczny – jako że Trump był kandydatem z marginesów, początkowo był w medialnej desperacji, był zmuszony do zrobienia czegoś innego niż wszyscy pozostali. Wiadomo, jak to się skończyło. Jest to również wyjaśnienie popularności polskich prawicowych youtuberów. Przez całe lata nie mieli dojścia do mainstreamu – i kiedy okazało się, że zmieniła się technologia, przedstawiciele głównych mediów oczywiście również to zrozumieli, ale pięć minut później niż ich konkurenci.
Kiedyś umowa społeczna, dzisiaj wyłączenie internetu
Jeśli tak wygląda dzisiaj świat, a ktoś chciałby przekazywać liberalne wartości następnym pokoleniom, to zamiast biadać nad tym, że rzeczywistość się zmienia i kiedyś było lepiej, powinien powiedzieć sobie: w porządku, dzisiaj tak uprawia się politykę!
I tu jest właśnie błąd, który nagminnie popełnia strona liberalna – w dobie populistainmentu niektórzy wyżywają się wyłącznie w jego części rozrywkowej, w codziennym porządku medialnym, a brakuje pracy w części poważnej, strategicznej.
Są ludzie, którzy naprawdę myślą, że wydarzenia i skandale, które wybuchają w sferze mass mediów dwudziestoczterogodzinnych, stały się esencją polityki. To jest nieprawda. I to właśnie pokazują narodowi populiści. Moralizujący inteligent z Żoliborza Jarosław Kaczyński z doktoratem z nauk prawnych rzeczywiście wypuszcza polityków, którzy chętnie wystrzelą polityczne race w powietrze, ale ma również długofalowy projekt polityczny, o którym mówił w wywiadach-rzekach. Tam napisane jest czarno na białym, co zamierza zrobić – i dlaczego może tolerować takie wybryki, jak pokazywanie zoofilii w ministerstwie. Cel uświęca środki – dla starszych odbiorców pan Jacek Kurski, a dla młodszych pan Przemysław Czarnek.
Jak przypominać sobie, że istnieje owa druga, poważna część nieliberalnego populistainmentu?
W zrozumieniu stawki politycznej może pomóc następujące ćwiczenie wyobraźni. W przeszłości ludzie wyobrażali sobie proces uzgodnienia umowy społecznej. Tego rodzaju eksperyment myślowy pozwalał zobaczyć, na czym polegać może idea równości, nowa legitymizacja władzy czy ewentualny udział w demokracji – także pokazywał, w jaki sposób ludzie komunikują się i zawiązują wspólnotę dla osiągania celów politycznych.
Współcześnie możemy w podobny sposób myśleć o guziku, który – w drugą stronę – nagle wyłącza telefony komórkowe czy internet i w tym momencie rozpada się współczesna wspólnota polityczna. Wyobraźmy sobie zatem na przykład wyłączenie telefonów i internetu oraz nasze indywidualne reakcje na to. Może to być pouczające ćwiczenie.
Aktualnie wyłączenie całego internetu to dla nas, podkreślam, scenariusz równie hipotetyczny jak niegdyś umowa społeczna. Jednak właśnie on pomaga łatwiej wyobrazić sobie, gdzie dzisiaj bije serce polityki i jakie ma to znaczenie długookresowe. Może on przemówić do wyobraźni Polaków bardziej niż ubolewanie nad codziennym łamaniem Konstytucji.
Walka o władzę w XX wieku dotyczyła środków produkcji – kapitalizm walczył z komunizmem o własność i z tego, jak wiadomo, wywodzono konsekwencje ustrojowe. Dzisiaj walka odbywa się o codzienną uwagę obywatela, o jego nawyki i gospodarkę hormonalną – a zatem polityczność schodzi na poziom jednostkowy.
Oczywiście w praktyce politycznej nastąpiłoby jednak coś innego: odłączono by lub zmarginalizowano by tylko część obiegu informacji, jak to się już stało w różnych krajach. Znamy głośne przykłady „shutdownów” telefonii komórkowych oraz internetu, choćby dopiero co w Nigerii.
Reasumując, po stronie liberalnej powinna zajść głęboka refleksja co do gospodarowania zasobami energii politycznej. Polityka nie kończy się na mediach dwudziestoczterogodzinnych i społecznościowych. Jest to niezbędna część uprawiania polityki. Ale jeśli ktoś chce wygrać, to nie może tracić z pola widzenia szerszego obrazu – że pod powierzchnią codziennych oburzeń czy zachwytów odbywa się na serio i długofalowo walka o władzę, czego doraźnie konferencja Błaszczaka i Kamińskiego była znakomitym przykładem.