Wyrok Trybunału Julii Przyłębskiej ma dwa znaczenia, oba fundamentalne. Jedno prawne, drugie polityczne.

To pierwsze ciężej opowiedzieć tak efektownie jak drugie, jest ono trudniejsze, jednak da się je sprowadzić do krótkiego hasła. Brzmi ono: „dwa światy w sądach”. Wyrok Trybunału Julii Przyłębskiej stworzył dwa równoległe światy polskiego sądownictwa – ten, który będzie stosował się do orzeczeń sądów europejskich w sprawie polskich sądów, i ten, który podpierając się dzisiejszym wyrokiem, będzie te orzeczenia ignorował. Ten dualizm już funkcjonuje, już stosowanie prawa zależy od woli i odwagi sędziów. Jedni stosują się do orzeczeń sądów europejskich, drudzy do zmian uznanych przez te sądy za nielegalne. Teraz dwa światy zostały oddzielone drutem żyletkowym. Julia Przyłębska oświadczyła nam właśnie między innymi, że Izba Dyscyplinarna działająca w budynku Sądu Najwyższego będzie nadal orzekać. Natomiast nadzieje na uratowanie polskich sądów przez Unię Europejską to zgoda na nowy – w domyśle niedopuszczalny – etap integracji i naruszenie naszej suwerenności.

Można było się tego spodziewać. Mimo że Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej zawiesił Izbę Dyscyplinarną, mimo że później uznał, iż nie jest to niezależny sąd, Izba Dyscyplinarna nadal obradowała. Nic się nie zmieniło w neo-KRS, która według TSUE nie może brać udziału w powoływaniu nowych sędziów. Z kolei sędziowie, którzy odmawiali orzekania wspólnie z tymi nieprawidłowo powołanymi, ponosili konsekwencje dyscyplinarne. To wszystko nie zwiastowało wyroku, który sprawiłby, że system z mozołem budowany od 2016 roku – czyli od przejęcia Trybunału Konstytucyjnego przez partię rządzącą – będzie można teraz odsunąć na bok. Jednak ten wyrok to przecież jazda na czołówkę.

I tak przechodzimy do drugiego znaczenia wyroku Trybunału Julii Przyłębskiej – politycznego. Tu łatwo o efektowne hasło: polexit. Nie jest ono na wyrost, bo wypisując się z niektórych zapisów unijnych traktatów, wypisujemy się też trochę z systemu prawnego Unii Europejskiej. Czyli z naszego systemu, który reguluje polskie sprawy. Przed nim też rozwijamy drut żyletkowy i oświadczamy, że nas nie dotyczy, bo narusza naszą suwerenność, bo to już nowy etap integracji, przekraczający kompetencje organów unijnych wobec Polski – jak argumentowała Julia Przyłębska, donośnym, podniesionym głosem.

Z tego oczywiście wynika, że prawdopodobnie nie dostaniemy pieniędzy z Funduszu Odbudowy UE. Wiadomo, że PiS się nie cofa, ale czasami się cofał, zwłaszcza kiedy w grę wchodziły pieniądze. Można było mieć nadzieję, że argumenty finansowe okażą się decydujące. Nie okazały się – natomiast sposób, w jaki Julia Przyłębska komunikowała nowy etap w funkcjonowaniu naszego kraju, nie pozostawiał złudzeń, kto tu rządzi, a przynajmniej jak mamy to rozumieć.

Podsumowując: będą dwa światy w sądach, ale raczej nie będzie pieniędzy z Unii Europejskiej. Obie konsekwencje wystąpienia Julii Przyłębskiej siedzącej przy stole w budynku Trybunału Konstytucyjnego są bardzo poważne, obie nas zrujnują. Bo co z tego, że – jak komentują prawnicy – to wystąpienie nie ma nic wspólnego z prawdziwym wyrokiem, jest na zamówienie polityczne i nie należy go brać pod uwagę, choćby dlatego, że sam wniosek premiera, na podstawie którego zapadła dzisiejsza decyzja, nie miał podstaw. Politycy będą kontynuować deformę, obwatel nie będzie wiedział, czy jego sprawa przebiega zgodnie z prawem, czy nie; czy kiedyś nie zostanie unieważniona z tego powodu, że orzekał w niej wadliwie powołany sędzia. A co do pieniędzy z Unii – to wiadomo. Nie trzeba tłumaczyć, co to znaczy nie dostać miliardów euro.