Cykl o Mai i ciabci możemy zakwalifikować jako znakomitą fantastykę dla dzieci i młodzieży, zresztą bardzo dobrze znaną i lubianą wśród polskich czytelników, nie tylko dziecięcych. Majce w licznych przygodach i perypetiach, we wszystkich częściach serii („Czarownica piętro niżej”, „Tuczarnia motyli” [1], „Klątwa dziewiątych urodzin”, „Bez piątej klepki”, „Pomylony narzeczony”, „Co jedzą czarownice?”) towarzyszy czarownicza rodzina. Ciabcia, Monterowa, Nina, a także Mama Nina, siostra Ala, Tata Piotr oraz mnóstwo ludzkich i nie-ludzkich bohaterów magicznych. Niektóre z tych postaci znamy z poprzednich tomów, ich wątki zostają ciekawie rozwinięte, a sytuacje i zdarzenia, które odnoszą się do pozostałych części serii oznaczone są gwiazdką i przypisem, przywołującym konkretny tom. Ten edytorski zabieg jest pomocny, gdy chcemy sobie przypomnieć kluczowe rzeczy i postaci, które w najnowszej części znacznie ewoluują. Szczygielski zachwyca piękną polszczyzną, oryginalnymi związkami frazeologicznymi, gagami językowymi, doskonałymi dialogami, monologami, żartami, a także skrupulatnie opracowaną fabułą oraz arcyciekawymi bohaterami – zarówno magicznymi, jak i niemagicznymi (tak zwanymi „zwyklakami”).
Wydawać by się mogło, że siódmy tom może nużyć, nie zaciekawiać, powielać umowne dla tej serii i konwencji fantastycznej reinterpretacyjne zabawy z czytelnikiem, jednak nie w tym przypadku. Postmodernistyczne reinterpretacje mitologii greckiej i słowiańskiej, zderzanie nowoczesności ze światem magii i czarodziejstwa są tutaj nowatorskie i zachęcają młodego czytelnika do szukania paraleli w rozmaitych tekstach kultury oraz szczegółowego badania różnych mitologii, które gładko wplecione zostają w wydarzenia współczesności.
Szczygielski znakomicie buduje sceny humorystyczne i postaci komiczne. Komizm to ogromny atut całej serii, wyrażony także specyficznymi osobowościami bohaterów, ich powiedzonkami, czasami cechami pejoratywnymi charakteru, co jednak stale śmieszy czytelnika, niezależnie od wieku. W tym tomie Majka spotyka między innymi marzanny i prowadzi z nimi feministyczny dialog o podwodnych trutniach – trytonach (partnerach marzann), spotyka też strażników leśnych Damków, z których jeden zachwycony jest kiczowatymi filmikami puszczonymi mu przez Majkę na smartfonie. Tego rodzaju „zderzenia” świata magicznego z niemagicznym i ich konsekwencje są ważnym atrybutem wszystkich tomów o małej czarownicy.
Kluczowym tematem organizującym fabułę siódmego tomu są zagadnienia związane z przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Pojęcia te wydają się nam znane i ich znaczenie jest oczywiste, dopóki rządzą zasady logiki, te jednak obce są fantastyce, również tej skierowanej do dzieci. Na gruncie fantastyki dziecięcej to pojęcia względne, bowiem nie ma jednej przeszłości i przyszłości – są ich niezliczone wersje. Logika nie dotyczy też czasu i przestrzeni, zwłaszcza gdy hulają tunele i portale do innych światów, lub tych samych światów, lecz osadzonych w różnych wersjach przeszłości i przyszłości. Szczygielski świetnie rozumie tę absurdalną dla fantastyki i fantastyki naukowej aberrację czasoprzestrzenną, kiedy więc czytelnik gubi się w meandrach dziwnych czasowości, pisarz ewidentnie czuje się jak marzanna w wodzie (absolutnie bez odniesień do trytona – trutnia!) i prowadzi swych czytelników-utopców do pozornie bezpiecznych przystani, by za chwilę ponownie zastosować fabularny twist i postawić ich przed nowymi niewiadomymi.
Liczne zwroty akcji, nowe aranżacje starych i przyszłych zdarzeń, alinearność kompozycyjna, względność wszechrzeczy oraz swoisty nacechowany pozytywnie absurd sytuacyjno-zdarzeniowy to fundamenty tego niezwykłego tomu. Tunele i portale czasoprzestrzenne przemierzamy wraz z Majką, nie unikając licznych turbulencji, wystawiających nasze mózgi na nie lada wyzwanie, bowiem zrozumienie tej kosmologicznej wywrotki i żonglerka wieloma wersjami przeszłości i przyszłości, na skutek których teraźniejszość to jedna wielka niewiadoma, może niejednego przyprawić o ból głowy. Trzeba jednak wierzyć ciabci (ciotecznej babci Majki), że w czarownictwie logikę należy sobie odpuścić. Zalecam trzymać się tej żelaznej zasady wszystkim czytelnikom „Jasnego gwinta”, podobnie zresztą jak „Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla i wszelkich innych wymyślnych powieści fantastycznych czy science fiction. Kiedy już odrzucimy nudne prawa logiki, możemy z ulgą zatracić się w absurdzie, nonsensie i uznać przygodę z Majką za wielce fascynującą.
Zaznaczyć trzeba, że w siódmym tomie teraźniejszość naznaczona jest klęskami ekologicznymi wszelkiego rodzaju, Warszawę przykładowo nawiedzają co chwilę trzęsienia ziemi, a w innych miejscach świata jest równie niewesoło, co zapowiada katastrofę, Armagedon z przytupem, w wyniku którego wszystko, co żywe i martwe przepadnie z kretesem, a ginąć będziemy z rozpaczliwym krzykiem. Równie dramatycznie rysuje się alternatywna przyszłość. Dość wspomnieć, że świat przejmują istoty magiczne, a ludzie, czyli „zwyklaki”, traktowani są jako podgatunek, żyją w skrajnej nędzy i kończą najczęściej jako przekąska dla dzikich świń. Co więcej, matrylinearny czarowniczy ród Majki sprawuje skrajną dyktaturę, Monterowa jest tyranką, a Nina, mama Majki, odpowiada za ministerstwo tortur! Warto nadmienić, że Polska jest tu światowym imperium, należą do niej m.in. Chiny, Rosja (ha, ha! Brawo za ten polityczny twist dla pisarza!), mimo to tylko magiczni mają się dobrze, bo ludzie żyją krótko, bez praw do godnej egzystencji.
Aby nie zdradzać czytelnikom za wiele, napiszę rzecz oczywistą: Majka musi wrócić do określonej wersji przeszłości, by odwrócić bieg zdarzeń i uratować znaną jej wersję przyszłości (teraźniejszości?). Konieczne jest spotkanie z babcią Niną, która stworzyła magiczny portal, i powstrzymanie jej przed rozregulowaniem jasnego gwinta, który okazuje się (poza soczystym przekleństwem) magicznym artefaktem, niby zwykłą sprężyną, lecz jakże niebezpieczną! Jasny gwint niczym śruba reguluje działanie magicznego portalu – dokręcony za mocno wpływa nie tylko na pomieszanie czasoprzestrzeni, ale też oddziałuje negatywnie na psychikę bohaterów, którzy w mrocznej wersji przyszłości stają się drapieżnymi alter ego i budują zwyrodniały świat. Szczygielski staje na wysokości zadania i nie tylko doskonale portretuje tę felerną rzeczywistość, ale także poprzez udaną symbolikę mierzy nas z istotnymi i uniwersalnymi problemami. Mowa tu o wojnach światowych, dyktaturach, krwawych rządach, inwigilacjach, czystkach, segregacji rasowej, uprzywilejowanych i bogatych walczących o partykularne interesy oraz tych, którzy nie mają niczego, nawet tożsamości, którym pozostaje żyć w nędzy i czekać na niegodną śmierć.
Ponieważ w czasoprzestrzennym koglu-moglu wszystko zdarzyć się może, Majka w przeszłość udaje się magiczną windą, a także (wow!) kolaboruje dla Sprawy nie z kim innym, a samą Marleną Dietrich! Czy mała czarownica uratuje swój świat i zapobiegnie dokręceniu jasnego gwinta przez Ninę? Wiadomo, że tak! W innym przypadku nie moglibyśmy czytać poprzednich tomów, bo wszystko pochłonąłby przecież Armagedon! Maja z babcią muszą zatem w tej przeszłości dopełnić kilku formalności, aby pierwsze tomy serii mogły powstać. Nie zdradzę tu za wiele, abyście mogli dać ponieść się fantazji, absurdowi i przygodzie. Nadmienię tylko, że w „Jasnym gwincie” pewne zagadki tożsamościowe bohaterów magicznych zostają rozwiązane, inne zaś objęte nową szczelną tajemnicą, co jak mniemam, zapowiada ósmy tom! Cieszy mnie, że pisarz „dokręcił” swoim jasnym gwintem osobowości znanych nam czarownic, które w mrocznej wersji przyszłości stają się niebezpieczne, wynaturzone, przykładowo: robią wystawę prac Adolfa Hitlera! Szczygielski doskonale mediuje pomiędzy makabrą a humorem, przez co umowna konwencja ludyczna, znamienna dla pozostałych tomów cyklu, zostaje nonszalancko przełamana. Brawa dla pisarza za jak zwykle świetną narrację postmodernistyczną, uwypuklającą fabularną zabawę słowiańską i grecką mitologią. Szczygielski zaludnia swój świat starymi bóstwami, bogami, istotami fantastycznymi, z których jedne są ponure i groźne, inne ambiwalentne, są jednak i te, charakterystyczne dla serii, będące uosobieniem komizmu postaci, jak choćby marzanny i trytony czy odwrócone babuleńki (mogłabym wymieniać do rana). Szczygielski dopieszcza wykreowane przez siebie stwory, a toczone przez nie monologi, zreinterpretowane w duchu nowoczesności, wywołują w czytelniku radość i śmiech, co przy siódmym tomie serii stanowi wyzwanie dla wielu twórców. Na koniec dodam, że we wszystkich wersjach przeszłości, przyszłości i teraźniejszości jest komponent stały, którym są… przepyszne paszteciki szczecińskie! Cóż, Szczygielski znowu napisał znakomitą powieść, życzę więc wszystkim smacznej lektury! Dla mnie pychota!
Przypisy:
[1] W numerach 354, 431 i 482 „Kultury Liberalnej” wybrane tomy powieściowego cyklu recenzował Piotr Miller: „Tuczarnia motyli”; „Klątwa dziewiątych urodzin”; „Bez piątej klepki”
Książka:
Marcin Szczygielski, „Jasny gwint”, il. Magda Wosik, wyd. Bajka, Warszawa 2022.
Sugerowany wiek odbiorcy: 6+
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.