Jakub Bodziony: Co pomyślałeś, kiedy dowiedziałeś się o ogłoszeniu mobilizacji w Rosji?

Ilja Ponomarenko: Byłem zaskoczony. To oznacza, że sytuacja Putina może być jeszcze gorsza, niż dotychczas sądziliśmy. Kreml miesiącami był przerażony wizją mobilizacji, dlatego ściągał  wszystkie możliwe rezerwy, włącznie z kompaniami karnymi.

Realistycznie Rosja potrzebowała mobilizacji już w kwietniu, ale decydenci wiedzieli o tym, że to politycznie bardzo ryzykowana decyzja. Teraz mówi się o „częściowej mobilizacji”, która ma oznaczać od 300 tysięcy do nawet miliona powołanych rekrutów. Ukraińcy powołali tylu żołnierzy jeszcze w lutym.

Ze strony Kremla jest to więc nie tylko bardzo ryzykowny, ale też spóźniony ruch. Jednak bez tych nowych sił Rosja nie ma szans na ustabilizowanie frontu po ostatnich sukcesach militarnych Ukrainy.

Nie obawiasz się, że te 300 tysięcy nowych żołnierzy na froncie sprawi, że Rosjanie odzyskają inicjatywę?

Trudno mówić tutaj o żołnierzach, to są nowi rekruci, którzy trzeba wyposażyć, ubrać i wyszkolić. Po ponad pół roku wojny wiemy, że armia Putina ma ogromne problemy z logistyką i nie jest przygotowana do prowadzenia długotrwałego konfliktu o pełnej skali. To nie lokalna wojna w Czeczenii, gdzie Rosja dominowała absolutnie pod każdym względem, a nawet wtedy okupiła ten konflikt nieproporcjonalnie dużymi stratami.

Już teraz Rosjanom brakuje infrastruktury, instruktorów, dowódców, sprzętu, leków czy racji żywnościowych. Trudno oczekiwać, że nagle uda im się to wszystko znaleźć i to dla znacznie większej liczby ludzi. Ten proces zajmie kilka miesięcy, a to czas, którego Rosja nie ma.

Co więcej, ogromna część potencjalnych rekrutów będzie starała się uniknąć poboru. Kto ma możliwość, ucieka już teraz. Mamy do czynienia z falą fałszywych zwolnień lekarskich.

Rosja desperacko stara się poprawić swoją sytuację. A jakie są obecnie największe wyzwania z punktu widzenia Ukrainy?

Niezmienne potrzebujemy broni i amunicji. Teraz mamy ponad 700 tysięcy powołanych osób. W odróżnieniu od Rosji, my przeprowadziliśmy mobilizację na samym początku wojny, ale nie jesteśmy w stanie wszystkich uzbroić.

Dlatego tak kluczowe jest wsparcie z Zachodu. Nie chciałbym zabrzmieć tak, jakbym na nie narzekał, ale ono nigdy nie będzie wystarczające, ze względu na to, że potrzeby i zużycie zasobów jest ogromne. Nigdy nie powiemy, że mamy wystarczająco artylerii, obrony przeciwlotniczej czy czołgów.

Jesteśmy w tej kwestii w ogromnym stopniu zależni od zagranicznej pomocy. Również w kontekście finansowym, bo nasza gospodarka działa w trybie wojennym – w miastach trwa normalne życie, które byłoby niemożliwe bez wsparcia Zachodu. Państwo, żeby się nie załamało, musi wypłacać emerytury, pensje, zasiłki – teraz płacą za to Europa i Stany Zjednoczone.

I to budzi sprzeciw w niektórych społeczeństwach.

To prawda, ale Ukraina udowodniła, że ta inwestycja się opłaca, co pokazują ostatnie sukcesy na froncie. Kijów potrzebuje wsparcia, ale potem wykorzystuje je w bardzo efektywny sposób. Ostatnie porażki były możliwe tylko dzięki zachodniej pomocy.

Dlatego znaczenie tej ofensywny było nie tylko militarne, ale w ogromnej mierze polityczne. Prezydent Wołodymyr Zełenski pokazał, że wyrzeczenia Europejczyków nie idą na marne.

Zima nadchodzi. Te wyrzeczenia staną się jeszcze poważniejsze, kiedy przyjdzie im zapłacić rachunki.

Mamy nadzieję, że Zachód nie ustąpi przed Rosją, bo to byłoby najłatwiejsze i jednocześnie najgorsze rozwiązanie. Doświadczenie uczy nas, że Putin rozumie tylko język siły, a kompromis uznaje za słabość.

Ukrainę czeka bardzo trudna zima, bo Rosja będzie uderzać w cywilną infrastrukturę krytyczną. Militarnie uda nam się to wytrzymać, bo nasza logistyka jest lepsza niż rosyjska, ale prawdopodobnie nasilą się też ataki na obiekty cywilne.

Wydaje mi się jednak, że Zachód, szczególnie Francja i Niemcy, których zdanie w tym temacie było niejasne, zrozumiał, z której strony wieje wiatr.

To znaczy?

Że to Ukraina ma większą szansę, żeby zwyciężyć. Putin popełnił ogromny błąd i teraz ponosi jego konsekwencje. Nikt nie chce ratować przegranego.

Ale im gorsza jest sytuacja Rosji, tym bardziej zdesperowany może być jej lider. Putin wspomniał po raz kolejny o możliwości użycia taktycznej broni nuklearnej.

Kiedy odnoszą porażki w wojnie konwencjonalnej, Rosjanie stosują alternatywne metody, w tym grożenie bronią chemiczną i nuklearną. Tylko że za każdym kolejnym razem, kiedy Putin mówi o potencjalnym użyciu broni nuklearnej, te słowa tracą na znaczeniu. My słyszymy to od miesięcy.

To prawda, ale im gorsza jest sytuacja Rosji na polu bitwy, tym bardziej rośnie możliwość użycia broni masowego rażenia.

To prawda, widzieliśmy już wiele szaleństw ze strony Rosji. Ale przygotowanie do użycia tego typu broni na pewno zostałoby zauważone przez Zachód, który będzie wywierał presję na Rosję. Chiny również nie będą popierać tego pomysłu.

Co więcej, użycie taktycznej broni nuklearnej, chociaż będzie miało duży efekt psychologiczny, niewiele zmieni na polu bitwy, a dla samego Putina będzie oznaczać koniec. W tym wypadku nie będzie powrotu do business as usual, bo to wymusi zdecydowaną reakcję Zachodu, a Rosjanie stracą możliwość wyjścia z tego konfliktu z twarzą. Dlatego nie uważam tego „ostatecznego” rozwiązania za prawdopodobne.

Podczas warszawskiej debaty zorganizowanej przez Centrum Mieroszewskiego wspomniałeś, że jeśli uruchomione obecnie procesy będą kontynuowane – militarne i gospodarcze wsparcie Ukrainy przez Zachód, oraz sankcje nałożone na Rosję – to realistyczną prognozą na zwycięstwo Kijowa jest lato 2023 roku. Co to właściwie miałoby oznaczać?

Konsensus wśród społeczeństwa jest taki, żeby wrócić do granic z 1991 roku.

Włącznie z Krymem?

Tak, ale realistycznie rzecz ujmując, nasze zwycięstwo oznacza pozbawienie Rosji możliwości i zasobów do kontynuowana tej wojny – gospodarczo i militarnie. Nie jestem pewien, jak będzie wyglądać mapa frontu w tym momencie, kluczowe jest osłabienie Rosji i dojście do sytuacji, w której Ukraina będzie panować nad swoim terytorium.

To nie koniec konfliktu, ale niezbędny etap, żeby potem móc odbudować kraj i upewnić się, że Rosja, w jakiejkolwiek formie, nie będzie w stanie nam już zagrozić.