Tragiczny incydent w Przewodowie, w wyniku którego zginęły dwie osoby, na szczęście nie okazał się preludium do dalszej eskalacji. Kiedy powstaje ten tekst, w czwartek wieczorem, coraz więcej wskazuje na to, że dwóch polskich obywateli zginęło w wyniku uderzenia pocisku ukraińskiej obrony przeciwlotniczej, wystrzelonego w celu odparcia rosyjskiego ataku. Co z tego wynika?
Powrót internetowych generałów
Z ocenami wydarzeń ze środowego popołudnia pospieszyła się duża część komentatorów oraz polskich i zagranicznych mediów, które pisały o „rosyjskich rakietach”. Nie po raz pierwszy wielu nie udało się powstrzymać emocji nad klawiaturą. Roman Giertych błyskawicznie postawił diagnozę, że „PiS musiał czymś przykryć kolejne informacje o swoim złodziejstwie”. Tomasz Lis również nie czekał długo, aby ogłosić, iż „wiadomo, że w celu przykrycia informacji o swoim złodziejstwie zdecydują się na coś oryginalnego i drastycznego”. Oba wpisy szybko zostały usunięte.
Jednocześnie nastąpił także wysyp „internetowych generałów” – prezentujących wzajemnie wykluczające się teorie – oraz samozwańczych specjalistów od artylerii rakietowej i broni przeciwlotniczej. Pojawiła się między innymi teza o tym, iż niezależnie od tego, czy był to pocisk ukraiński czy rosyjski, mieliśmy do czynienia z rosyjskim testem obrony przeciwrakietowej NATO. Testem rzekomo oblanym.
Rzeczywistość wbrew realistom
To nieprawda. Współczesne systemy obrony przeciwlotniczej służą do obrony obiektów strategicznych, a nie miast (poza kilkoma wyjątkami) – a na pewno nie do ochrony przygranicznych pól i wsi. Żadna armia na świecie, nawet izraelska, nie dysponuje technologią zdolną do ochrony stu procent terytorium państwa, ze względu na ogromne koszty takiego rozwiązania. Trudno więc tutaj mówić o oblaniu jakiegokolwiek testu przez NATO, bo do żadnego testowania nie doszło – nie było zagrożenia dla strategicznych obiektów.
Co więcej, wbrew tak zwanym „realistom”, wieszczącym porzucenie Warszawy przez Zachód w godzinie próby, reakcje sojuszników z NATO i Unii Europejskiej były jednoznaczne. Polska była na czołówkach mediów świata zachodniego, a sojusznicy gremialnie zadeklarowali wszechstronne wsparcie dla Warszawy, włącznie z propozycją patrolowania polskiego nieba przez niemieckie myśliwce. Prezydent Joe Biden jeszcze w środę zwołał w tej sprawie nadzwyczajne spotkanie krajów grupy G7 i NATO, jednocześnie oferując pomoc amerykańskich ekspertów w badaniu przyczyn ataku.
Nie sprawdziły się również czarne scenariusze tych, którzy uważali, że potrzebne jest jak najszybsze zakończenie działań wojennych, bo od miesięcy świat siedzi na beczce prochu i wystarczy jedynie iskra, nieszczęśliwy wypadek, by wybuchła trzecia wojna światowa. Przywódcy krajów członkowskich NATO wykazali się opanowaniem. A zarówno polska władza, jak i opozycja zachowały się wzorowo, biorąc pod uwagę temperaturę codziennej polityki oraz wynikające z niej możliwe reakcje na wydarzenie przy granicy.
Rosja jest moralnie odpowiedzialna za śmierć Polaków
Niestety, tezy niepodparte wystarczającymi dowodami wypowiadają również najważniejsi politycy ukraińscy. Prezydent Wołodymyr Zełenski z jednej strony stwierdził, na podstawie rozmów ze swoimi wojskowymi: „Nie mam wątpliwości, że to nie był nasz pocisk ani nasz atak rakietowy”, jednocześnie dodając, że „do zakończenia śledztwa nie powinno się ogłaszać żadnych wniosków”.
Dmytro Kułeba, szef ukraińskiego MSZ-u, uznał, że teza jakoby felerny pocisk mógł zostać wystrzelony z terytorium Ukrainy, to „rosyjska teoria spiskowa”. Zgodnie z tą logiką polski prezydent musiał powtarzać tezy kremlowskiej propagandy, co w najlepszym razie jest manipulacją. W momencie, w którym nie znamy wszystkich faktów, wypadałoby powstrzymać się od kategorycznych opinii.
Najnowsze wypowiedzi polskich i amerykańskich polityków, a także sekretarza generalnego NATO sugerują, że do tragedii doprowadziła rakieta produkcji rosyjskiej, wystrzelona przez ukraińskie wojsko w celu obrony przed atakiem. Przyczyną mogła być awaria techniczna, ludzki błąd czy zwykły pech.
Jeśli te hipotezy zostaną potwierdzone, sprawa wymaga szybkiego i odpowiedniego zakończenia. Nie ma żadnych wątpliwości, że pełną moralną odpowiedzialność za to wydarzenie ponosi Rosja, która prowadzi haniebną, zbrodniczą i bezprawną agresję na Ukrainę. Powiedzmy to jasno: gdyby nie wojna rozpętana przez Władimira Putina, to na terytorium Polski nie spadłaby żadna rakieta.
Ukraina musi wyjaśnić sprawę
Nie zmienia to faktu, że na terytorium RP, kluczowego sojusznika Kijowa, zginęło dwóch polskich obywateli, zabitych prawdopodobnie przez pocisk wystrzelony przez siły zbrojne Ukrainy. Ten incydent nie ma potencjału do osłabienia wyjątkowej relacji Warszawy i Kijowa, pod warunkiem, że zostanie odpowiednio wyjaśniony.
W wypadku potwierdzenia tej wersji wydarzeń i po śledztwie, możliwie z udziałem Ukraińców, które wyjaśni, jak do tego doszło, Polska powinna oczekiwać od Kijowa wytłumaczenia tej sytuacji, przeprosin i odszkodowania. Taka inicjatywa leży po stronie Ukrainy, a w przypadku jej braku Warszawa powinna niezwłocznie wyjaśnić sprawę kanałami dyplomatycznymi. Przeciągające się dyskusje na publicznym forum będą jedynie pożywką dla środowisk prorosyjskich i mogą skutkować spadkiem poparcia polskiego społeczeństwa dla Ukrainy.
Miarą dojrzałości nowego otwarcia w polsko-ukraińskich relacjach jest to, w jaki sposób będziemy rozwiązywać kwestie trudne. To pierwszy taki test, ale z pewnością przyjdą kolejne. Ewentualne wbicie klina we wzajemne partnerstwo za pośrednictwem zbłąkanego pocisku nie posłuży ani Polsce, ani Ukrainie – przyniesie korzyść wyłącznie Moskwie.
* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: aut. Jakub Szymczuk / KPRP