Film w reżyserii Viveka Agnihotriego, którego prezentacja na Międzynarodowym Indyjskim Festiwalu Filmowym w Goa wywołała międzynarodowy skandal. Przewodniczący jury, nagrodzony miedzy innymi w 2019 roku na MFF w Berlinie za film „Synonimy”, wybitny izraelski reżyser Nadav Lapid (niespokrewniony z byłym premierem) nazwał film „wulgarną propagandą, niestosowną na tak wybitnym festiwalu filmowym”. I rozpętało się piekło.
„Pornografia przemocy”
Jak wynika z recenzji filmu w prasie indyjskiej, opinia Lapida jest dość rozpowszechniona. Krytycy wystawiali mu ocenę „1 na 5”, mówili o fatalnej stereotypizacji postaci – „wszyscy muzułmanie to terroryści, wszyscy hindusi to święci” – i o „pornografii przemocy”.
Film pokazuje z bliska rozstrzelanie 26 Hindusów, posiekanie ciała zabitej kobiety piłą mechaniczną, zmuszenie innej do spożycia ryżu zbrukanego krwią jej zamordowanego właśnie męża. W wielu kinach w Indiach, gdzie film odniósł ogromny sukces kasowy, wybuchały po jego projekcji antymuzułmańskie zamieszki.
Gros akcji rozgrywa się w Kaszmirze w latach dziewięćdziesiątych, kiedy to wspierani przez Pakistan muzułmańscy terroryści jęli mordować kaszmirskich hindusów – Panditów, wymuszając w końcu ucieczkę wielu z nich do innych części Indii.
Było to jednym z wielu stadiów tego konfliktu. Księstwo kaszmirskie, z muzułmańską większością, lecz rządzone przez hinduskiego maharadżę, zostało w 1947 roku siłą wcielone do Indii, wbrew woli ludności, która opowiadała się raczej za niepodległością lub przyłączeniem do Pakistanu.
Indie obiecywały w ONZ przeprowadzenie referendum w tej sprawie, lecz na obietnicach się skończyło. Od 1989 roku w kolejnych buntach w Kaszmirze zginęło około 65 tysięcy ludzi, a Indie utrzymują w tym 12-milionowym kraju półmilionową armię okupacyjną.
Dla wielu Panditów film był oddaniem sprawiedliwości ich cierpieniu, którego reżyser i podobni mu propagandyści nie wahają się nazywać ludobójstwem. W rzeczywistości, według kaszmirskiej policji, w latach dziewięćdziesiątych zginęło tam 89 Panditów – i 1635 osób innych wyznań. Dane te są zapewne zaniżone, lecz dobrze oddają proporcje.
Polityka historyczna na ekranie
Obecnie w Kaszmirze – któremu kilka lat temu nacjonalistyczny rząd premiera Narendry Modiego odebrał autonomię – znowu nasiliła się przemoc. Terroryści znów strzelają do Panditów, policja i wojsko – do każdego, kogo za terrorystę uznają. Niemal codziennie padają ofiary.
Premier i władze stanowe związane z jego partią BJP chwalą i promują film. Jego wyświetlanie zostało zwolnione z opodatkowania, czy wręcz jest finansowane z publicznej kiesy.
Krytyka „Akt Kaszmiru” jest przez władze odbierana jako zamach na politykę historyczną rządu i zniewaga dla cierpienia Panditów, a więc wysługiwanie się terrorystom i Pakistanowi – słowem, zdrada narodowa. Swymi słowami Lapid uderzył w gniazdo szerszeni.
Niezręczności pomiędzy druhami
Ale i on, oprócz reakcji na dość, jak się wydaje, ewidentne słabości artystyczne filmu, kierował się zapewne także politycznymi względami. Jest znanym, skrajnie radykalnym krytykiem polityki swego kraju wobec Palestyńczyków, lubi haniebnie powtarzać „nienawidzę Izraela”, co w niczym zresztą nie umniejsza artystycznej rangi jego filmów.
Obejrzawszy film Agnihotriego, zareagował na znaną mu z jego kraju nacjonalistyczną antymuzułmańską propagandę. To zapewne spowodowało, że na jego słowa natychmiast zareagował izraelski ambasador, który oznajmił Lapidowi, że „powinien się wstydzić”, że „haniebnie nadużył indyjskiego zaufania i gościnności” – bowiem „w Indiach mówią, że gość jest jak Bóg”. Kropkę nad „i” postawił izraelski konsul, który oświadczył, że słowa Lapida „nie mają nic wspólnego z państwem Izrael” – jakby w ogóle komuś mogło przyjść do głowy, że państwo powinno mieć w kwestii jakiegoś filmu stanowisko.
No ale skoro państwo indyjskie film popiera, a premier Modi jest serdecznym druhem premiera Netanjahu, to może powinno? Na wszelki wypadek jedyny indyjski członek jury natychmiast się odciął od Lapida, który twierdził, że mówi w imieniu ich wszystkich, a pozostała trójka jurorów nabrała wody w usta.
Głęboka obraza uczuć i egzotyczne zmartwienie
Konsul także natychmiast przeprosił „swego przyjaciela”, grającego w filmie główną rolę Anupama Khera, Kher zaś ni stąd ni zowąd oświadczył, że „jeśli Holokaust był słuszny, to exodus kaszmirskich Panditów też” – tak, jakby krytyka Lapida tyczyła się oceny tego exodusu, a nie jego przedstawienia w filmie.
Posypały się komentarze, że Lapid, jako członek narodu dotkniętego Zagładą, nie miał prawa wypowiadać się krytycznie o filmie o cudzych cierpieniach – „bo skoro tak, to «Lista Schindlera» i «Pianista» to też propaganda”. „Niech Pan Ganesia (hinduskie bóstwo) da mu mądrość, by nie wykorzystywał tragedii tysięcy i milionów ludzi, by wypełnić jakieś zadanie”, wzdychał na twitterze Kher. „Ty wyjedziesz, ale… powinieneś zobaczyć nasze skrzynki mailowe po twojej «odwadze» i jakie konsekwencje może ona mieć dla zespołu (ambasady), za który jestem odpowiedzialny”, strofował reżysera ambasador.
Może zresztą reżyser nie wyjedzie. Indyjski prawnik złożył nań skargę na policję, twierdząc, że słowa Lapida „głęboko uraziły jego uczucia religijne”. Za takie czyny w Indiach muzułmanów nierzadko mordowano – no ale może Izraelczykowi odpuszczą?
Za to na pewno nie odpuści w swej polityce historycznej państwo indyjskie, zaś Agnihotri już pewnie pisze scenariusz o diabelskim spisku antyindyjskich sił, w którym muzułmanie i Żyd Lapid wspólnie pragną zakłamać prawdę o straszliwych prześladowaniach hindusów w Indiach. Pewnie nawet parlament zechce przyjąć stosowną w tej materii uchwałę. Polityka historyczna, w sztuce zwłaszcza, wytwarza toksyczny koktajl absurdu i grozy. Jak to dobrze, że to jedynie egzotyczne, indyjskie zmartwienie.