W latach dziewięćdziesiątych rozpoczął się eksperyment z masową edukacją akademicką. Po latach przychodzi zdać sobie sprawę z koszmaru, w którym mimowolnie brało się udział. Przepełnione sale uniwersyteckie, wynajmowane sale kinowe, bezosobowe i upokarzające procedury, naukowcy na kilku etatach i nieetyczne zachowania po obu stronach katedry – pozostawiają nas ostatecznie z wrażeniem uczestniczenia w jakimś wielkim oszustwie edukacyjnym.
W tych warunkach szukało się tych kilku osób, które wciąż traktowały spotkanie z drugim człowiekiem jako szansę na wymianę myśli i doświadczeń. Ponad dwadzieścia lat temu banda młodych ludzi trafiła na Pawła Śpiewaka, on zaś trafił na nas. I tak zaczęła się wielka przygoda, która na dobrą sprawę zakończyła się kilka dni temu, wraz z wiadomością o nagłej śmierci Pawła, wedle uzyskanych podczas niedzielnego pogrzebu wiadomości, w jakiejś mierze sprowokowanej przez zaniedbania personelu medycznego jednego ze szpitali.
Paweł był człowiekiem wielkich namiętności, napotkanych ludzi fascynował, intrygował i doprowadzał do szewskiej pasji. W tej chwili żałoba i brak dystansu utrudniają nawet naszkicowanie portretu. Jednocześnie właśnie teraz wiele osób chciałoby podzielić się tym, jak pamiętają Pawła, dlaczego był dla nas ważny, jaką rolę odegrał w szerszym planie. W tej chwili nie przychodzi nic lepszego do głowy niż mały słowniczek Pawła, tym bardziej może adekwatny, że przypominam sobie go szczerze zachwyconego słownikiem polszczyzny politycznej po 1989 roku. Zawołał wtedy mniej więcej coś takiego: „O, tak trzeba analizować politykę!” – językiem żywym, choć z akademickim sznytem, ponad podziałami.
„Środowisko”
W 1976 roku młodzi Paweł Śpiewak i Marcin Król udali się do Jerzego Jedlickiego, aby zgodził się na poprowadzenie seminariów domowych dla grupy młodych ludzi. Profesor zgodził się i tak w domu przy ulicy Balonowej w Warszawie rozpoczął się proces samokształcenia wolny od akademickich rygorów Polski Ludowej. Swobodna wymiana myśli i budowanie głębokich więzi między uczestnikami – z których część z żyjących w ten deszczowy, zimny dzień przyszła na pogrzeb Pawła.
W 2013 roku Jerzy Jedlicki zaprosił mnie do domu i wyciągnął kartonowe pudełko: „to wszystko, co mi zostało z tych seminariów” – skomentował melancholijnie. Niemniej, nawet na podstawie tych skromnych notatek można było zdać sobie sprawę, jak ogromne znaczenie miały tamte spotkania dla „kanonu Pawła”. Czytano i omawiano wówczas mniej znaną klasykę myśli europejskiej, w której poczesne miejsce zajmowali między innymi Raymond Aron, Hannah Arendt, Izajasz Berlin. Wielkie idee z importu sprowadzano na lokalny grunt, debatowano zatem jednocześnie na temat polskiej myśli społecznej i politycznej – aż po Leszka Kołakowskiego, a także myśl rosyjskich dysydentów. Nie było dróg na skróty, debaty były na serio. W ten sposób zyskiwano lub umacniano własną podmiotowość intelektualną, niezależność myśli także wobec własnego społeczeństwa.
Ponad trzydzieści lat później, w radykalnie odmiennych warunkach, ruszyły nasze seminaria domowe. W trakcie spotkań Paweł odtworzył całą metodę i styl sprzed lat oraz proponował młodym ludziom ów mały kanon, oczywiście, wzbogacony już o nowe lektury. Tym samym przeniósł sposób budowania środowiska intelektualnego z PRL do III RP. Rodzi się jednak pytanie, jaki to miało sens, skoro po 1989 nie istniała już „komuna” z krępowaniem swobodnej wymiany zdań, obawami o akademickie represje, cenzurą itd. Można byłoby powiedzieć, że to nonsens w warunkach niepodległości. Nikt jednak nie miał takiego wrażenia. Co więcej, owo nieformalne seminarium domowe rozwijało się przez niemal dziesięć lat. Jak rozwiązać tę zagadkę?
W eseju z 1998 roku Paweł napisał następujące słowa o pauperyzacji polskiej inteligencji w warunkach wolności: „Pracownicy wyższych uczelni wykładają na uczelniach niepaństwowych […], nie dbając szczególnie ani o swoich studentów, ani o swoich następców. Znaczna część inteligencji zepchnięta jest do roli mało chwalebnej i pachnącej korupcją”. Opisywał efekt upolitycznienia i polaryzacji życia umysłowego, rzeczy dobrze nam znane z wersji o wiele bardziej karykaturalnych. Co jednak ciekawe, wówczas Paweł pisał o tym, że rozczarowanie odzyskaną wolnością wiedzie inteligenta – nuta osobista była dobrze wyczuwalna – nie do buntu, ale do „samotności, zamknięcia się w sobie, wycofania do swoich warsztatów naukowych, zawodowych, powrotu do dawnych nawyków”. I dalej: „Nikt nie rozmawia o nowych książkach. Mało kogo to obchodzi”.
Paweł był jednak człowiekiem towarzyskim, wybierał działanie. Niebawem „powrót do dawnych nawyków” miał przynieść reanimację seminarium domowego wraz z przekazywaniem wiedzy oraz budowaniem więzi towarzyskich w nowych warunkach. Była to odpowiedź na ewidentne niedostatki edukacyjne Polski okresu transformacji. Uczynienie z myślenia sprawy osobistej wymagało postawienia się poza systemem ówczesnej edukacji. Dziesiątki młodych osób skwapliwie skorzystały z zaproszenia do przygody wytwarzania środowiska intelektualnego. Chyba nikt nie miał pojęcia, że tym samym stawali się kolejnymi ogniwami łańcucha samokształcenia, jak wyjaśniał nam Jerzy Jedlicki, łańcucha sięgającego XIX wieku.
„Prasa”
Wielką namiętnością Pawła była prasa. W pewnej chwili seminaria domowe wywędrowały na wieś. Po wielogodzinnych debatach o esejach i po dobrej zabawie młodsi odsypiali, a Paweł rano na ganku wiejskiej chałupy już studiował gazety. Kawa, papieros.
Pewnego poranka Paweł był jednocześnie wzburzony i zdruzgotany. To był rok 2006, okazało się, że Andrzej Micewski współpracował z bezpieką. Jeden z ważniejszych intelektualistów PRL-u okazał się donosicielem (paradoksalny przypis do tej sprawy powinien być taki, że jest to ta sama osoba, o której pewien polski polityk wyznał kiedyś, że pragnąłby być taki sam. Tym politykiem był Jarosław Kaczyński). Sprawy lustracyjne podzieliły polską inteligencję głęboko. Nie mogło być inaczej, skoro mocne więzi międzyludzkie czasów opozycji demokratycznej budowano na zaufaniu i przyjaźni. Różne role społeczne, sfera prywatna i publiczna – były wymieszane przed 1989 rokiem i po przełomie demokratycznym w wielu aspektach się to utrzymało.
W przypadku Pawła nie chodziło oczywiście tylko o konsumowanie prasy, lecz o udział w życiu własnego społeczeństwa. Pisał felietony, eseje, udzielał wywiadów… Nie stać z boku, angażować się, choćby przychodziło za tę aktywność zapłacić cenę.
Seminarium domowe u Jedlickiego zakończyło się założeniem czasopisma. Praca intelektualna, zbudowane więzi uczestników w sposób „naturalny” domagały się ujścia, kontaktu ze światem zewnętrznym, poszerzenia pola dialogu poprzez druk. Wtedy w okresie pierwszej „Solidarności” powstała pierwsza „Res Publica”. Nie mając o tym pojęcia, trzydzieści lat później my, uczniowie Pawła Śpiewaka, odtworzyliśmy cały cykl – gdy nasze seminarium domowe dobiegało kresu, powstała „Kultura Liberalna”. Przy stolikach w warszawskich kawiarniach zastanawialiśmy się, od czego zacząć i skąd wziąć pieniądze. Pamiętam, jak wieczorem na Marszałkowskiej Paweł powiedział mi: „Jeśli to ma wyjść, trzeba zacząć bez pieniędzy”.
Rada, która wielu wyda się szalona, sprawdziła się. Więzi środowiskowe były na tyle poważne, że wtedy mogło powstać czasopismo. Paweł wspierał nas, jak mógł. Gdy został dyrektorem ŻIH-u, bezpłatnie udostępniał nam salę na spotkania redakcyjne.
„Judaizm”
Przez całe lata Paweł odkrywał swoje korzenie rodzinne, w tym dziedzictwo żydowskie. Czynił to systematycznie w czasie, gdy po 1989 roku wielkie debaty gorączkowały ludzi, w szczególności sprawa Jedwabnego. To był „jego temat”, dzielił się z nami swoimi przemyśleniami. Trudnych intelektualnie tematów się nie unikało, przeciwnie. „Jak boli, to dobrze” – tak puentował sens myślenia i pisania.
O sprawach polsko-żydowskich dowiedzieliśmy się od Pawła na tyle dużo, że byliśmy w stanie na spokojnie podejmować rozmowy na ten temat poza krajem. Podczas wizyty w Izraelu z wdzięcznością myślałem o Pawle, który nas intelektualnie przygotował do bardzo trudnych rozmów. Czytanie Paula Celana, oglądanie fragmentów „Shoah” Lanzmanna… Nie byliśmy skazani na automatyzmy i szablony myślowe powstające dlatego, że polska edukacja szerokim łukiem omijała ciemne strony przeszłości, a co dopiero rozmowę o moralnej odpowiedzialności za przeszłość. Zresztą w Izraelu przygotowanie do trudnych rozmów otwierało na przyjaźń. Paweł zabierał nas na festiwale kultury, zapuszczone żydowskie cmentarze, do miejsc pamięci, takich jak Treblinka, żeby każdy na własne oczy zobaczył, jak sprawy wspólnej pamięci naprawdę się mają.
„Jeep”
Ten słowniczek byłby niesprawiedliwy bez należytego dystansu, bez kilku słów o szaleństwach Pawła. Jednym z nich było nabycie psującego się samochodu terenowego. Pędzenie po lasach i wertepach płynnie przechodziło w ciągłe naprawy. Jeżdżenie tym niewygodnym autem z demobilu nie miało żadnego sensu, poza „zadawaniem szyku” gruchotem i zabawą. Po takich odjazdach wszystkich przede wszystkim bolały cztery litery.
W towarzystwie Pawła brało się garściami wszystkie rejestry życia. Od najwyższych rejestrów filozofii polityki łatwo przechodziło się do naprawdę głupich żartów. Spacery do lasu, smakowanie życia i jedzenia, przeżywanie poezji, ciągle coś się działo. Paweł hojnie zapraszał nas do swojego życia, choćby wtedy, gdy odbywał się wieczór poświęcony jego ojcu – poecie Janowi Śpiewakowi.
Tak intensywne natury, siłą rzeczy rozpięte po całej skali, mówią, co myślą – konsekwencje towarzyskie wydają się oczywiste. Niedawno podczas seminarium poświęconego pamięci Marcina Króla wyściskaliśmy się serdecznie. Paweł był w znakomitej formie, zachwycał, niektórych pewnie solidnie irytował, tym samym jednak sprawiał wrażenie, że intelektualne centrum świata naprawdę jest tutaj. Jak podczas każdego z seminariów domowych. Przez prawie dziesięć lat.