Nie waham się tego napisać – to pseudoskandal wynikający z niezrozumienia odmiennych kodów kulturowych. Chodzi oczywiście o nagranie, na którym XIV Dalajlama, duchowy przywódca Tybetańczyków, całuje chłopca i pokazuje mu swój język, mówiąc, by ten język possał, a następnie styka swoje czoło z jego czołem.
Fakt, chłopczyk jest skonsternowany. Ale dla Tybetańczyków zachowanie Dalajlamy nie jest czymś nagannym. Nie widzą w nim molestowania. Nie oceniają tego zdarzenia w kategoriach seksualnych. Doskonale ujął to Adam Kozieł z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, wybitny znawca tradycji i kultury tybetańskiej w wywiadzie dla tygodnika „Newsweek”: „Jeśli ktoś podejrzewa Dalajlamę o to, że przed kamerami molestuje dziecko, to sam ma problem, a jego podejrzenia więcej mówią o nim samym”. I możliwe, że nawet więcej mówią o kulturze i tradycji, z której pochodzi i w której funkcjonuje osoba formułująca podejrzenia.
Nie od dziś wiadomo, że kultury i cywilizacje różnią się kodami kulturowymi. W jednej tradycji pewne zachowania uznawane są za naturalne, są częścią codziennej etykiety, w innej te same zachowania mogą zostać uznane za niewłaściwe, a nawet przestępcze. Tradycyjnie w kulturze europejskiej pokazywanie komuś języka było postrzegane jako niekulturalne. Gest wyrażał dezaprobatę i niechęć. Współcześnie język staje się niekiedy symbolem erotycznym. Ale nie oznacza to, że we wszystkich kulturach i tradycjach ta część ludzkiego ciała postrzegana jest tak samo i że taka sama jest jej symbolika.
Język w kulturze tybetańskiej
Pamiętam, gdy witałem się z moimi himalajskimi przyjaciółmi w Ladaku, w indyjskich Himalajach, widywałem przed sobą ich wyciągnięte języki. Czy w ten sposób okazywali mi lekceważenie, niechęć, a może były to propozycje erotyczne? Oczywiście, że nie! Wyciągnięty język był gestem powitania, wyrazem zadowolenia ze spotkania.
We wspomnianym wcześniej wywiadzie Adam Kozieł wyjaśniał: „W kulturze tybetańskiej pokazanie komuś języka to powitanie – coś takiego jak u nas podanie ręki. Wyciąganie języka nie ma żadnych podtekstów seksualnych. Tę tradycję opisali np. misjonarze Lazaryści, którzy byli w Tybecie w XIX w. W polskiej wersji, opublikowanej przez katolickie wydawnictwo ze Śląska, nazwano ją «wyplężaniem». Otóż Tybetańczycy od IX w. do dzisiaj z upodobaniem «wyplężają» język, żeby pokazać, iż nie jest czarny. Wzięło się to stąd, że wierzono, iż czarne języki, jak złe psy, mają przeciwnicy buddyzmu, bo stosują czarną magię i złe zaklęcia”.
Jest jeszcze kwestia, która najbardziej poruszyła część opinii publicznej, czyli propozycja „ssania języka”. Oczywiście z naszej perspektywy, mogła być ona szokująca. I z całą pewnością była szokująca. Dlatego trudno się dziwić tym komentatorom, którzy tak ostro i krytycznie odnieśli się do całego wydarzenia. Warto jednak w tym miejscu przywołać starą tybetańską opowieść, którą udostępnił mi Adam Kozieł. Otóż do babci przychodzi wnuczek i o coś prosi. Całuje babcię w policzek, babcia mówi – to teraz w czoło, następnie dotykamy się czołami, potem jeszcze nosami, wreszcie babcia wyciąga język, a wnuczek słyszy – to teraz możemy już tylko ssać swe języki. Oznacza to tyle, że dali już sobie wszystko.
Czy Dalajlama nawiązywał do tej starej tybetańskiej opowieści? Pewności nie mam, ale kto wie. A z tybetańskiego punktu widzenia nie ma ona nic wspólnego ani z molestowaniem, ani jakimikolwiek nagannymi zachowaniami. Natomiast język symbolizuje w niej miłość i bliskość, pozbawionym podtekstów seksualnych.
Nadużycie czy zwykłe droczenie się?
XIV Dalajlama znany jest ze swoich, z naszego punktu widzenia, niekonwencjonalnych zachowań. Pamiętam, gdy spotykałem się z Nim w New Delhi, w jednym ze stołecznych hoteli, natychmiast po wejściu do hotelowego lobby zakrzyknął: „Oh, journalist from Poland!”. A potem przygarnął mnie, przytulił niczym ojciec przytula dziecko. I tak dwóch przytulonych mężczyzn szło przez hotelowe lobby do windy.
Gdy Dalajlama witał się z członkami indyjskiej ochrony policyjnej, zdarzało się, że ciągnął policjantów za wąsy. Niestosowne? Raczej rubaszne, ale w kulturze tybetańskiej odnajdziemy i takie elementy. Tyle tylko, że za tą rubasznością kryje się serdeczność i sympatia, a nie podteksty, które moglibyśmy formułować z punktu widzenia naszej tradycji. I właśnie dlatego scenki takie były publikowane na oficjalnej stronie webowej Dalajlamy, w jego mediach społecznościowych. Podobnie jak opublikowana przez samych Tybetańczyków scena, która tak bardzo poruszyła obrońców dobrych obyczajów. W ocenie Tybetańczyków w scenach tych nie było niczego nagannego.
Krytycy zachowania Dalajlamy wskazują, również na reakcję chłopca, który odsunął się od duchownego. Jednak taka reakcja jest zbieżna ze wskazaniami buddyzmu – analizuj przekaz mistrza, jeżeli masz wątpliwości, co do jego wskazań, nie realizuj ich. Chłopak tak właśnie postąpił.
Pozostaje jeszcze sprawa przeprosin Dalajlamy, które opublikował w swych mediach społecznościowych. Pokazują one, iż Dalajlama uznaje, że jego zachowanie mogło urazić innych, mogło zostać niewłaściwie zrozumiane i dać impuls do krytycznych ocen jego aktywności. Przepraszając, Dalajlama pokazał, że uznaje, iż to, co w tradycji tybetańskiej jest utrwalone jako dobry obyczaj, w innej tradycji i w innej kulturze uznawane jest za działanie niewłaściwe i naganne. Nie były to jednak przeprosiny za samo zdarzenie, ponieważ – jak to wyjaśniałem wcześniej – z punktu widzenia samych Tybetańczyków nie wydarzyło się nic nagannego.
Amunicja dla przeciwników sprawy tybetańskiej
W tym miejscu warto zauważyć, że dla przeciwników sprawy tybetańskiej wydarzenie będzie dobrą amunicją do prowadzenia medialnego ostrzału wymierzonego w Dalajlamę i orędowników rzeczywistej tybetańskiej autonomii kulturowej i religijnej. Pekin od dawna wykorzystuje wszelkie preteksty, by dyskredytować nie tylko Dalajlamę, ale i tybetańską diasporę na świecie. I z tego powodu można mieć pretensje do Dalajlamy, że nie przewidział, jakie będą konsekwencje jego zachowania na arenie międzynarodowej.
Ten pseudoskandal, obrazuje w sposób niemal laboratoryjny, jak bardzo zróżnicowany jest świat. Wbrew pozorom i narracji o globalnej wiosce, te różnice są ciągle bardzo ostre, a dialog międzykulturowy tak naprawdę dopiero się rozpoczyna. Przekonanie, że tradycje – także interpretacje zachowań kulturowych – są wszędzie takie same, ciągle pokutuje w szerokich kręgach. Co gorsze – jest również częścią przekonań elit, które zakorzenione w jednej tradycji, nie chcą rozumieć tradycji innych.