Łukasz Barys (ur. 1997) przebojem wdarł się na polską scenę literacką. Jego debiutancka proza, „Kości, które nosisz w kieszeni”, znalazła uznanie wśród krytyków, recenzentów i blogerów, ale także – co w przypadku literatury aspirującej do „wysokiej” nie jest dziś takie łatwe – była bestsellerem Empiku. Pozytywne recenzje pisali między innymi Justyna Sobolewska na łamach „Polityki” i Dariusz Nowacki w „Gazecie Wyborczej”. Entuzjastyczna recenzja ukazała się nawet w „Stonerze Polskim”. Tak szerokiego konsensusu krytycznego nie było dawno. Niejako ukoronowaniem tego deszczu zachwytów był przyznany pisarzowi Paszport Polityki.
Ledwie rok po wydaniu „Kości” autor opublikował powieść „Jeśli przecięto cię na pół” [2022, Wydawnictwo Cyranka]. Książka została oceniona jednoznacznie jako jeszcze lepsza i dojrzalsza od debiutu. Warto wspomnieć, że przed debiutem pisarz ogłosił tomik poezji „Wysokie słońce” – moim zdaniem najlepszą książkę z trzech tu wymienionych.
Ogólnie rzecz ujmując, zarówno „Kości, które nosisz w kieszeni”, jak i „Jeśli przecięto cię na pół” dotykają najgorętszych obecnie tematów współczesnej prozy polskiej (zwłaszcza tej debiutującej) – biedę, trudne dzieciństwo, nieheteronormatywne tożsamości, życie na prowincji, samotność, śmierć i obcowanie z umarłymi. Druga powieść poszerzona jest o wątki transformacji po 1989 roku na polskiej wsi, można w niej znaleźć próby literackich gier z wielką tradycją polskiej powieści nurtu chłopskiego. Mamy tu niepozbawione ironii motywy ojcowizny, ziemi jako sacrum i tradycji chłopsko-ludowej. Tu także nie brakuje duchów i metafizycznych przejść w przeszłość i zaświaty.
Wykonanie literackie w obu powieściach jest podobne; charakteryzuje je łączenie rejestrów poetyckich z brutalnym, niekiedy ironicznym językiem. Można zaryzykować tezę, choć mowa o bardzo młodym pisarzu, że Barys szybko wykuł swój własny styl, język i sposób wiązania tekstu w narracyjne całości.
Tak się złożyło, że obie prozy czytałem jedna po drugiej i miałem nieodparte wrażenie obcowania z jedną książką, z czego nie czynię żadnego zarzutu, rzecz jasna. Przy czym, „Jeśli przecięto” jest prozą zdecydowanie bardziej spójną, jednoznacznie ułożoną powieściowo, „Kości” bowiem składają się z kilkunastu, ostro przyciętych i odciętych od siebie obrazów z życia dorastającej Uli.
Debiut jak sprawny montaż memów
Zanim przejdę do uwag krytycznych, chcę bardzo mocno podkreślić, że Łukasz Barys operuje z niezwykłą zręcznością językiem, potrafi w jednej frazie posłużyć się kilkoma różnymi rejestrami – od tych wysokich, poetyckich, po brutalne i realistyczne przedstawianie świata i bohaterów. Jest to pisarz dotknięty wyjątkowym talentem i, jak to się mówi: obdarzony niemal absolutnym słuchem językowym; i to słuchem zdolnym przetapiać potoczną mowę w poetycką prozę, a chwilę dalej poezję w błoto i brud ciemnej prozy życia. To, co robiło na mnie szczególne wrażenie, to spotkanie z niesamowitą wyobraźnią językową, pozwalającą na przemieszczanie narracji między kilkoma światami na raz – sacrum miesza się w tej prozie z profanum, wysokie z niskim, dawna śmierć z cierpieniem zwykłego życia, chwile szczęścia z samotnością i rozpaczą.
Jednak ta imponująca praca na materii języka przynosi skąpe efekty. „Kości” ostatecznie zamieniają się w literacką papkę, serię memów (przy całym swym wyrafinowaniu, o którym mowa wyżej). Te niekiedy olśniewające próby językowe nie budują żadnej wiarygodnej i głębokiej narracji. Proza Barysa składa się bowiem niemal w całości z samotłumaczących się syntez, którego dobrym przykładem jest poniższy fragment z pierwszej książki:
„A mama wrzeszczała na babcię i płakała, wrzeszczała i płakała, a potem kładła się i płakała do samego rana, a potem malowała się i szła do marketu kasować klientów i kłaść na półkach towary. Choć nienawidziłam tatuśków, których nam sprowadzała, i kibicowałam babci w ich kłótniach, to wiedziałam, że mama po prostu chce być kochana. Po prostu”.
[w: „Kości, które nosisz w kieszeni”]
Co więcej, debiut prozatorski Barysa w całości ulepiony jest z obowiązującego, politycznie poprawnego dyskursu dotykającego nośnych tematów (wypunktowanych wyżej), które tak gęsto wypełniają książkę, że robi się to nieznośne. Zamiast pogłębiać historię skądinąd świetnie wprowadzonej bohaterki – dorastającej Uli – narratorzy i narratorki, jakby w dziennikarskiej gorączce, starają się zająć stanowisko we wszystkich palących i ważkich obecnie tematach. Popatrzmy, jak wybrzmiewa – nośny w ostatnich latach – wątek ludowy z jej mroczną pańszczyźnianą schedą:
„Sto lat temu mieliśmy trochę więcej: pole niedaleko, które rodzice babci orali w strachu, że nie obrodzi i umrą w okolicach przednówku, a ich dziadkowie, pradziadkowie, czarni i spaleni, podobni do ziemniaków albo korzeni, orali w strachu, że nie obrodzi i że dostaną po mordzie albo batem po plecach – ale to pole babcia z dziadkiem sprzedali za bezcen”.
[w: „Kości, które nosisz w kieszeni”]
Te estetycznie wysilone obrazki nie mówią niczego nowego, nie podtrzymują narracji, nie cieniują tożsamości bohaterów – są językowymi cukiereczkami, które mają ukoić ziejącą, jednowymiarową pustkę rozwijanej historii. My, krytycy, często wykrzykujemy: „język!, język! – więcej pracy na materii języka!”, w przypadku debiutu Barysa chciałoby się wykrzyknąć – „historia!, gdzie tu jest prawdziwa, z krwi i kości (o ironio!) historia?!”.
Po-debiut – dobry krok w dobrą stronę
Pozwolę sobie zatrzymać się tu i nie rozpędzać w krytycznych uwagach, choć właściwie każdy z Tematów przez duże T, o których pisze autor „Kości” i które warto tu jeszcze raz wymienić – biedę, trudne dzieciństwo, nieheteronormatywne tożsamości, życie na prowincji itp. – Barys traktuje w swoim debiucie podobnymi, skrzydlatymi frazami – wydobywa je, żeby je natychmiast utopić. Absolutnie rozumiem zachwyty rozbieganej i zajętej sobą krytyki mainstreamowej tą prozą – można tu bowiem, nie bez uniesień estetycznych, pokiwać głową nad trafnością obrazków, którymi poczęstował nas pisarz. Tylko czy na tym zasadza się sens literatury? Czy chodzi w niej o afirmację rezydualnych idei i przekonań, repetowanie znanych i słusznych obrazów naszej społecznej i historycznej kondycji? Ciągle mam nadzieję, że nie, a niektóre zeszłoroczne debiuty, którymi zajmowaliśmy w tej rubryce, zdają się podtrzymywać tę wiarę.
„Jeśli przecięto cię” to już poważniejsza próba zmierzenia się z dużą powieścią. Dostrzegam tu wyraźny krok w kierunku próby zbudowania spójnej, dużej narracji. Niestety, maniera szybkiego wprowadzania i – by tak rzec – prześwietlania obrazów i tematów sprawia, że powieść nieuchronnie zaczyna przypominać kolejny, dobrze już znany landszaft: piekło dorastania, brutalne życie wsi, niesprawiedliwa, wykluczająca transformacja, śmierć i nieodpędzone duchy strasznej przeszłości. Mamy tu znowu do czynienia z jakimś nieznośnym napięciem kumulacji tematów obowiązkowych. Zdawało mi się, że jest to tekst pisany na zamówienie redakcji „Gazety Wyborczej” lub „Polityki” – „niech nam pisarz pięknie ukaże wszystko to, co tak świetnie wiemy i czym tak bardzo się frasujemy”.
A może wszystko jeszcze przed nami?
Odłóżmy jednak złośliwości. Chcę na koniec podkreślić jeszcze raz, że obie powieści Barysa przekonały mnie do jego niewątpliwego talentu literackiego. Obie są dobitnym dowodem na wyjątkowy słuch i wrażliwość literacką pisarza, ale także jego erudycję i oczytanie. „Jeśli przecięto cię na pół” to wyrafinowana gra z tradycją polskiej literatury chłopskiej i choćby dlatego warto do tej książki nie tylko zajrzeć, ale i nie raz wracać. Barys bowiem – zdaje się jako pierwszy pisarz po 1989 roku – nawiązuje do owej tradycji niezwykle krytycznie i ironicznie. Widać to w wątkach polskiej wsi, uświęconej ziemi i tak zwanej ojcowizny. Jest w tym jakiś pazur, jakaś rewolucyjna potrzeba rozerwania i przenicowania pojęć i obrazów, którymi polska kultura obrosła w ostatnim stuleciu i które niebezpiecznie zarastają ropiejącą błoną nostalgii.
Niestety, zarówno tu, jak i w debiucie, pisarz gna i pędzi. Nie próbuje się on zatrzymać i dostrzec tego, co mogłoby wyniknąć z tak podjętego ryzyka literackiego – ukazania niewygodnego dla wszystkich obrazu tego, jak nam dobrze i komfortowo myśli się o przeszłości. Słowem, jest to powieść, która iskrzy się przewrotnością, buntem i skandalem, powieść, która zdaje się podnosić rękę na wszystkie strony społecznego i politycznego dyskursu. Brakuje tu jednak przede wszystkim selekcji wątków i tematów, głębszego wejrzenia w kondycję bohaterów, zatrzymań i poszukiwania cieni w tym ostrym, nieco memicznym obrazie, który składa się na tak zwany świat przedstawiony powieści – tego wszystkiego, co stanowi o narracyjnej głębi, buduje ciężar i wiarygodność fikcji.
Czy niewątpliwie obecne w po-debiucie Barysa iskry zapłoną literackim ogniem? Wszystko zależy od młodego pisarza; niech mu Thomas Bernhard skutecznie patronuje, a nagrody i uznanie pola nie wiążą ust. Bo raz jeszcze, lektura obu omawianych książek i – proszę mi wybaczyć zupełnie niezamierzony protekcjonalny i ageistowski ton – młody wiek pisarza, dają mi więcej niż nadzieję, że Łukasz Barys jeszcze ostro zamiesza w polskiej prozie najnowszej. Ja przynajmniej czekam i wypatruję, bo taka fraza, taki rytm i dykcja, tak odważne wkroczenia na minowe pole znaczeń, nie mogą być dziełem przygodnego, jednosezonowego twórcy:
„Zrozumiałem teraz, że to kara – kara za damskie ciuszki i w ogóle za mnie. Po prostu kara, męska próba w lesie, mięsie, śmierci i bimbrze. Rozbolał mnie brzuch, poczułem taką dziwną Biblię. I tata zdawał się Biblią, i dziadek zdawał mi się Biblią, i ta siekierka w dłoni zdawała mi się Biblią. Sam stałem się Izaakiem albo Abrahamem i stanąwszy w końcu przed drzewkiem, poczułem, że bimber rozmiękcza surowe żydowskie wersy Biblii, że Biblia zmienia się w papkę, a to, co szeptała mi babcia, ksiądz wikariusz na religii, tata i mama, po prostu cuchnie.
Siekierka taka ciężka, a choinki takie niewinne, skupione na rośnięciu, a nie na świętach narodzenia […]”.
[w: „Jeśli przecięto cię na pół”]
Książki:
Łukasz Barys, „Kości, które nosisz w kieszeni”, Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2021.
Łukasz Barys, „Jeśli przecięto cię na pół”, Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2022.