Nawet wśród osób na co dzień mających do czynienia z humaniorami nietrudno spotkać takie, które sądzą, że całość zachowanej do naszych czasów literatury antycznej mieści się na jednej półce. Homer z trzema tragikami, Platon z Arystotelesem, Cyceron z Horacym, trochę liryki greckiej, Arystofanes, resztki po presokratykach, jeszcze Wergiliusz i Owidiusz – i temat wyczerpany. Rzeczywistość jest jednak inna. Mimo że znawcy szacują stan zachowania tej literatury na 7–8 procent, co znaczy, że na każde sto jej utworów ponad dziewięćdziesiąt przepadło, dysponujemy dziś jednak wieloma ich setkami. Z tym że znakomita większość z nich (a także ich autorów) znana jest tylko fachowcom, starożytnikom.
Nie znaczy to jednak, że szeroka publiczność humanistyczna na własne życzenie pozbawia się przyjemności czytania jakichś nieznanych ogółowi arcydzieł na miarę „Iliady” czy „Medei”. Ta nieznana szerzej literatura antyczna składa się bowiem głównie z tekstów, które mają nam niewiele ciekawego do powiedzenia, o ile nie jesteśmy nimi z jakiegoś szczególnego powodu zainteresowani. Na przykład niemal całe – względnie licznie zachowane – piśmiennictwo greckojęzyczne powstałe w czasie, gdy Grecja była częścią imperium rzymskiego, nie wnosi, w porównaniu z literaturą okresu archaicznego i klasycznego, znaczących nowych jakości do tak zwanej (przez klasycyzujących humanistów) skarbnicy europejskiego dorobku kulturowego. Wyjątkami są tu bodaj jedynie Plutarch i Lukian, pierwszy dlatego, że przekazał nam olbrzymią ilość informacji z epok wcześniejszych, drugi ze względu na uprawianą przez siebie samodzielną „dekonstrukcję” swojej tradycji intelektualnej.
Do legionu mniej znanych autorów greckich z okresu rzymskiego należy między innymi Maksymos z Tyru. Żył w drugim wieku naszej ery. Zalicza się go do Drugiej Sofistyki – nurtu gromadzącego licznych intelektualistów (o ile można użyć tego terminu anachronicznie), którzy zajmowali się głównie przetwarzaniem dorobku swoich poprzedników uznanych za klasyków i prawodawców kultury – od Homera do Platona. Wybór z jego „konferencji filozoficznych” (w wersji łacińskiej dissertationes, w greckiej philosophumena) wydało niedawno wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu w efektownej szacie graficznej, w przekładzie profesora Mariana Szarmacha, jako kontynuację kilku wcześniej przezeń przetłumaczonych i tak samo wydanych (oraz tak samo szerzej nieznanych) autorów.
Ogółem zachowało się w rękopisach czterdzieści jeden tych „konferencji”. Tłumacz przełożył czternaście z nich, między innymi: „Czy bogów należy czcić posągami?”, „Czy oskarżony Sokrates postąpił słusznie, że się nie bronił?”, „Jak można żyć bez cierpień?”, „Przyjemność jest dobrem, acz nietrwałym”, „Jak odróżnić pochlebcę od przyjaciela?”, „Jak zjednać sobie przyjaciela?”, „Trudy i przeciwności przynoszą korzyść”.
Podobieństwo tematów tych tekstów do tematów wypracowań, które uczniowie szkół powszechnych muszą pisać nawet jeszcze w naszych czasach (również jako rozprawki maturalne) nie jest przypadkowe. Umiejętność poprawnego formułowania wypowiedzi pisemnych uznawana była za istotną dla formowania obywateli w każdym ustroju i każdej fazie historii cywilizacji zachodniej, poczynając od starożytnej Grecji. A fakt, że kształtowanie tej umiejętności na ogół polega na zmuszaniu młodych ludzi do pisania sztampowych wypracowań na wydumane tematy, jest jedynie okolicznością poboczną. Sytuacja ta zaczyna ulegać zmianie dopiero obecnie – w świecie Twittera i Facebooka zdolność i chęć tworzenia wypowiedzi zawierających więcej niż trzy–cztery zdania jest częściej wadą niż zaletą. W każdym razie dwa tysiące lat temu młodzi adepci retoryki – umiejętności dającej wtedy spore szanse życiowe – również musieli komponować rozbudowane wypowiedzi na tematy średnio związane z realiami swojego świata, znacznie ściślej zaś z tradycjami kulturowymi sprzed wielu wieków.
Cechą wspólną znakomitej większości antycznych utworów nieznanych poza kręgiem specjalistów jest zatem nieoryginalność. Można użyć tego określenia, nie wracając do zarzuconych dawno temu wartościujących podziałów historii literatury na epoki „szczytowe” i „wtórne” albo „schyłkowe”. Maksymos z Tyru i jego koledzy, powtarzając idee sformułowane kilkaset lat wcześniej, nie dodawali od siebie niemal nic, jedynie usiłowali je mniej lub bardziej pomysłowo rekonfigurować.
Literaturoznawstwo widziało już jednak dowartościowania takich zjawisk, jak barokowy konceptyzm albo czasy saskie. Ba, romantykom udało się dowartościować nawet niejakiego Williama Szekspira i to nad podziw skutecznie – mimo że przez wyrobioną publiczność wieku XVIII był on uważany za wulgarnego tandeciarza. Jeśli unikamy dziś prostych wartościowań zjawisk kulturowych, robimy tak między innymi dlatego, że jesteśmy świadomi lokalnego usytuowania tych wartościowań i ich zmienności w czasie.
Czy autorzy greccy z II i III wieku naszej ery też kiedyś doczekają się takiego zwrotu? Doczekali go ich starsi koledzy z epoki hellenistycznej, pogardzanej w czasach dominacji radykalnego humanizmu właśnie jako wtórna i schyłkowa względem nieludzko doskonałych dokonań epoki klasycznej, dziś natomiast widzianej jako niezwykle interesujące laboratorium kulturowe, w którym przepracowywanie zastanej tradycji i dorobku łączyło się z reakcjami na oddziaływanie radykalnie nowych zjawisk społecznych i politycznych. Nawet erudyci antyczni, tacy jak Atenajos czy Aulus Gelliusz, których przez wieki postrzegano wyłącznie jako autorów tekstów nienadających się do czytania – co najwyżej do sprawdzania cytatów – widziani są obecnie coraz częściej jako twórcy samodzielnych i godnych uwagi propozycji intelektualnych.
Z greckimi sofistami epoki Cesarstwa sprawa jest o tyle trudniejsza, że w ich tekstach naprawdę niełatwo jest dopatrzeć się czegokolwiek poza jałowymi popisami znajomości klasyków w ramach oderwanych od życia wypracowań. Toteż postrzega się ich we współczesnym starożytnictwie nie tyle jako autorów dzieł literackich i filozoficznych, ile raczej jako wytwórców dokumentów życia społecznego (warto pamiętać, że nudna jałowość podejmowanej przez nich tematyki brała się między innymi z niemożności zabierania głosu na tematy polityczne w warunkach absolutnej władzy cesarskiej). Kto zaś poprzestaje na lekturze tekstów dla nich samych, może nie ma potrzeby żałować, że z piśmiennictwa antycznego zachowało się do naszych czasów tylko kilka procent. Owszem, nie byłoby źle móc przeczytać w całości choć jedną księgę wierszy Safony albo jeden kompletny traktat presokratyczny. Lecz setki i tysiące tekstów napisanych w późniejszych fazach dziejów kultury antycznej, tekstów, w których ich autorzy w nieskończoność obracali cytatami ze swoich klasyków, od siebie dodając niewiele ponad „słowo wiążące”, nie stanowią dla nas intrygującej propozycji.
Jest zresztą całkiem możliwe, że tak samo niedużo rzeczy godnych uwagi zostanie po współczesnej produkcji tekstowej, nawet tej, której żywot obliczany jest na więcej niż kilka dób lub dwa sezony. Zależeć to będzie – poza gustami następnych epok – również od tego, czy pamięć kulturowa nadal będzie miała formę tekstową, a przede wszystkim od tego, czy za kilkaset lat będą żyć na Ziemi istoty zainteresowane przeszłością. To ostatnie nie jest jednak obecnie tak pewne, jak było jeszcze pod koniec ubiegłego stulecia.
Książki:
Maksymos z Tyru, „Konferencje filozoficzne (wybór)”, z języka greckiego przełożył, wstępem i komentarzem opatrzył Marian Szarmach, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2022.